Odblokowanie polskiego Krajowego Planu Odbudowy przez Komisję Europejską oznacza koniec starych problemów, ale i początek nowych.

Pierwszy efekt odblokowania KPO już widać – to umacniający się złoty, co może pomóc zamortyzować wzrost cen paliw. Inflacja to dziś temat numer jeden – nie tylko ekonomiczny, ale też polityczny. Co miesiąc czytamy o pobiciu kolejnego rekordu – ostatni, majowy to 13,9 proc., a i tak szczyt jest spodziewany dopiero jesienią. Dlatego każdy ułamek procenta urwany inflacji będzie na wagę złota.
Pieniądze z KPO będą też wygodną poduszką, gdy wciąż jesteśmy na początku perspektywy finansowej 2021–2027. Takiego instrumentu nie było poprzednim razem, gdy przechodziliśmy z perspektywy 2007–2013 na lata 2014–2020. Wówczas negocjowanie nowego wieloletniego budżetu UE i uruchamianie programów unijnych również niemiłosiernie się wlokło, a efektem była luka inwestycyjna w okolicach 2016 r. KPO w znaczącym stopniu pomoże uniknąć tego scenariusza lub przynajmniej złagodzić jego skutki. Zwłaszcza że ostatnia luka przydarzyła nam się w okresie dobrej sytuacji gospodarczej i stabilnych finansów. A teraz prognozy mówią, że przed nami silne gospodarcze hamowanie. Widać to po ostatnim wskaźniku PMI, pokazującym nastroje w przemyśle – spadł on poniżej 50 pkt, co ekonomiści PEKAO SA skomentowali tak: „Zaczęło się. Spadek zamówień i produkcji, słaby popyt z zachodniej Europy, ograniczona aktywność zakupowa (koniec gromadzenia zapasów). W kolejnych miesiącach wyniki przemysłu będą gorsze”. Z kolei wysoka inflacja powoduje, że zahamuje również konsumpcja. Kołem ratunkowym dla podtrzymania wzrostu mogą się okazać inwestycje. W tym roku liczymy na 4 mld euro z Funduszu Odbudowy, w kolejnych ma być znacznie więcej – łącznie to ponad 30 mld euro do 2026 r. Jeszcze rok temu niektórzy ekonomiści zastanawiali się, czy w kontekście rozgrzanej gospodarki i dużych pieniędzy przeznaczanych na inwestycje publiczne (np. z funduszy rządowych dla samorządów) KPO jest nam potrzebne w takim wymiarze. Dzisiaj nikt nie ma podobnych wątpliwości.

Paradoks oporu

To dlatego po decyzji Komisji Europejskiej rządowi tak ulżyło. Parę miesięcy temu mówienie o tym, że KPO ma już zielone światło Brukseli i właściwie tylko czekamy na oficjalne potwierdzenie, mogło być gwoździem do politycznej trumny (dymisja ministra rozwoju Piotra Nowaka). A przez kilka ostatnich tygodni to sam rząd sączył optymistyczne komunikaty. – Cieszę się, że ten wielomiesięczny proces już jest za nami – powiedział w tym tygodniu premier Mateusz Morawiecki. Ale to wypowiedź niezbyt precyzyjna, bo sugeruje, że miliardy euro z Funduszu Odbudowy za chwilę spłyną do nas szerokim strumieniem. Tak naprawdę zakończyliśmy jeden rozdział, a teraz wchodzimy w nowy. I to taki, który może przyprawić polski rząd o kolejny ból głowy.
Dla Komisji Europejskiej zawiłe losy polskiego KPO stały się swoistym poligonem doświadczalnym. Dzięki temu przekonała się, że stosując nacisk finansowy i blokując miliardy euro, jest w stanie osiągać własne cele. Spór o praworządność z Warszawą ciągnął się latami, wydawało się, że doszło w nim do pata. Procedura o naruszenie traktatów przez Polskę nie mogła posunąć się do przodu, bo Komisja nie była w stanie znaleźć odpowiedniej liczby sojuszników. Ale okazało się, że może wstrzymać wypłatę pieniędzy.
Minister rozwoju Waldemar Buda powiedział niedawno dziennikarzom, że 12 lipca zeszłego roku akceptacja KPO była już dogadana, tyle że w kolejnych dniach Trybunał Sprawiedliwości UE wydał orzeczenie w sprawie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Według jego relacji Bruksela postanowiła wtedy wykorzystać fundusze jako instrument negocjacyjny i skłonić polski rząd do zmian w wymiarze sprawiedliwości. Buda twierdzi, że pierwotnie Komisja zamierzała iść nawet dużo dalej – chciała też zmian w Trybunale Konstytucyjnym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Ostatecznie skończyło się na wdrożeniu orzeczenia TSUE o likwidacji Izby Dyscyplinarnej. Choć Komisja nie osiągnęła maksimum swoich celów, to udało jej się zmusić PiS do wycofania z części zmian w sądownictwie. Można więc powiedzieć, że doszło do paradoksalnej sytuacji: obóz rządzący, odpierając żądania KE, przyczynił się do tego, że Bruksela uzyskała nowy, skuteczny instrument nacisku.

Naprawa i „naprawa”

W ostatnich dniach na łamach DGP przedstawiliśmy listę kamieni milowych i wskaźników, na których realizację rząd umówił się z KE do końca 2023 r. Czy się wyrobimy, zależy od tego, ile ostatecznie pieniędzy wyciągniemy z KPO. Komisja Europejska wcale nie musi nam tego procesu ułatwiać. Przecież skutkiem ponadrocznej blokady planu była utrata możliwości uzyskania zaliczki na ujęte w nim projekty i reformy. Teraz możemy jedynie dostać pieniądze za wykonanie kamieni milowych. Komisja ma tu przewagę negocjacyjną, bo to ona będzie oceniać, czy kamień milowy wystawiony przez Polskę do rozliczenia został osiągnięty, czy nie. Zresztą zaraz być może się dowiemy, jak Bruksela ocenia realizację kamienia pod nazwą „Reforma mająca na celu naprawienie sytuacji sędziów dotkniętych orzeczeniami ID SN w sprawach dyscyplinarnych i immunitetów sędziowskich”. Można dyskutować, czy przywrócenie do orzekania sędziego Pawła Juszczyszyna oznacza „naprawienie” sytuacji. Wprawdzie Izba Dyscyplinarna pozwoliła mu wrócić do pracy, ale nie do macierzystego wydziału cywilnego, lecz rodzinnego. A prezes sądu, z którym Juszczyszyn jest skonfliktowany (Maciej Nawacki), wysłał go od razu na przymusowy urlop. Tak więc nawet bez Izby Dyscyplinarnej SN obóz rządzący – i jego sojusznicy w wymiarze sprawiedliwości – dalej na różne sposoby mogą utrudniać życie sędziom, z którym nie jest im po drodze. Tak jak za działanie ID SN TSUE nakazał nam płacić kary (1 mln euro dziennie), tak teraz podobne działania mogą nas kosztować pieniądze z KPO.
Scenariusz, w którym Bruksela będzie rygorystycznie rozliczać kamienie milowe, jest bardzo prawdopodobny. Komisja i TSUE to instytucje, które w ostatnich latach nie bały się ekspansywnie interpretować swoich kompetencji. Na tym zresztą zasadza się fundamentalny spór na linii Warszawa – Bruksela. A jeśli jakaś instytucja rozszerzy zakres swojej władzy lub zdobędzie nowy instrument, to trudno oczekiwać, że się go wyrzeknie. I to może być jeden z najważniejszych, niezamierzonych skutków batalii o KPO.