Putin to prawdopodobnie człowiek skrajnie wyrachowany, który nie jest dogmatycznym wyznawcą żadnej ideologii. Jednak nawet autokraci miewają chwile słabości, gdy granice ich racjonalności się zacierają.
Putin to prawdopodobnie człowiek skrajnie wyrachowany, który nie jest dogmatycznym wyznawcą żadnej ideologii. Jednak nawet autokraci miewają chwile słabości, gdy granice ich racjonalności się zacierają.
Cały świat zadaje sobie pytanie, czy Putin dokona inwazji na Ukrainę – tym razem bez pomocy zielonych najemników. Niektórzy eksperci sugerują, że zamiast silić się na wyszukane analizy, równie dobrze można by rzucać monetą. Były ambasador USA w Rosji Michael McFaul uważa, że Putin „zachowuje się jak szalony i że jeśli jest to jego sposób na zastraszenie nas”, to na McFaula „ten sposób działa”. Podobnie mówiła Angela Merkel w 2014 r., gdy Rosja anektowała Krym – że jej przywódca „stracił kontakt z rzeczywistością”.
Ale Putin jako szalony tyran o niezaspokojonej żądzy władzy to bardziej baśniowa narracja niż poważna diagnoza. Utrwala ona nasze postrzeganie świata jako areny walki dobra ze złem, a tym samym dzielenie polityków na swoich i wrogów. Nie ma to wiele wspólnego z tym, jak naprawdę myślą i działają autokraci. A w zapobieganiu konfliktom międzynarodowym jest nieprzydatne. Jeśli rzeczywiście przyjmiemy, że Putin jest szalony i nie dba o konsekwencje swoich decyzji, to jaki wpływ na jego zachowanie mogą mieć kolejne sankcje czy inne narzędzia nacisku dyplomatycznego?
Autokratów podobnych do Putina nie brakuje. Serwis Our World in Data podaje, że w 2018 r. na świecie mieliśmy 99 demokracji i 80 autokracji. Raporty różnych instytutów dowodzą, że sytuacja się pogarsza. Niestety, historia ludzkości to historia autokracji. Dominacja demokracji w skali globalnej rozpoczęła się w 2002 r. To zaledwie ostatnie dwie dekady. Potrzeba nam lepszego wglądu w modus operandi autokratów, jeśli nie chcemy, by demokracja okazała się krótkim dziejowym epizodem.
Rządy albo bandyci
Niewielu polityków demokratycznych buduje sobie pomniki, jak Churchill czy Reagan. Tymczasem niemal każdy dyktator, despota czy monarcha absolutny zostaje zapamiętany przez historię. Pytanie tylko, jak? Autokraci mogą iść drogą Pizystrata, słynnego tyrana starożytnych Aten, który mimo posiadania olbrzymiej władzy stawiał na gospodarczo-kulturowy rozkwit swojej polis, zyskując tym sobie powszechne poparcie. Mogą też iść drogą efeskiego szewca Herostratesa, który dla wiecznej chwały spalił w 356 r. przed Chrystusem Artemizjon, jeden z siedmiu cudów świata.
Jest więcej niż pewne, że wykształcony na uniwersytecie w Sankt Petersburgu Putin zna obie te postacie. Można by przypuszczać, że przywódca państwa, które zaznało piekła stalinizmu, zechce naśladować Pizystrata. A jednak nie robi tego. Co, jeśli nie szaleństwo, tłumaczy taki wybór?
Nie jestem ekspertem od Putina i Rosji, nie jestem w stanie rozstrzygnąć, jaki wpływ na rosyjskiego prezydenta mają służby specjalne czy oligarchowie. Jednak również specjaliści, którzy to wiedzą, potrzebują właściwej teorii, by z faktów wyciągać dobre wnioski. Tej zaś nie dostarcza historia, lecz ekonomia instytucjonalna. Może ona wyjaśnić, skąd wzięły się poszczególne typy ustrojów (a nawet samo państwo) oraz opisać bodźce charakterystyczne dla tych ustrojów.
Brzmi uczenie? Uprośćmy. Wszystkie ustroje wzięły się… z bandyterki. To teza amerykańskiego ekonomisty Mancura Olsona, sformułowana m.in. w jego klasycznym tekście „Dictatorship, Democracy, and Development” (Dyktatura, demokracja i rozwój) z 1993 r. Oto w czasach, gdy świat zasiedlały wędrujące grupy łowców zbieraczy, państwo było zbędne, bo problemy rozwiązywano jednomyślnie. Było to w interesie wszystkich członków. Grupy te żyły z dnia na dzień: napadały, rabowały, grabiły, niszczyły. Nie zależało im na tym, by ofiary przeżyły. W wyniku postępu technologicznego ludzie zdecydowali się porzucić łowiecko-zbieracki tryb życia na rzecz osiadłego, rolniczego. W rezultacie populacja zaczęła też rosnąć, a konsens przestawał być użyteczny w rozwiązywaniu bieżących problemów. Nie każdy korzystał na tym, na czym korzystała grupa. Zmienił się też rodzaj bandyterki – stała się ona „stacjonarna”. Najeźdźcom zależało teraz na przejęciu zasobów swoich ofiar, ale już nie na totalnej destrukcji. Ofiary pozostawione przy życiu, a nawet obdarowane pewną swobodą działania i pracy oraz ochroną przed innymi bandytami, stawały się trwałym źródłem dochodu. Instytucja rządu okazała się nie tylko mniejszym złem, lecz także warunkiem dalszego rozwoju. Wprowadzała w życie ludzi stabilność i przewidywalność, rozwiązywała problem grupowej koordynacji oraz pozwalała na zaistnienie przełomowej innowacji: własności prywatnej.
Olson wykazał, że aby wyjaśnić pojawienie się państwa, nie trzeba uciekać się do sztucznych konceptów umowy społecznej. Wystarczy ekonomiczny koncept interesu własnego. Olson nazwał to „błogosławieństwem niewidzialnej ręki”.
Powyższe uzasadnienie dotyczy jednak początku państwa autokratycznego. Jak powstawały demokracje? Przypadkiem. W wyniku splotu sprzyjających warunków, gdy po kolejnym przewrocie czy zmianie władzy nie istniała jedna siła zdolna narzucić swoją wolę wszystkim. Przykładem jest ewolucja ustroju brytyjskiego po chwalebnej rewolucji w 1689 r.
Apetyt bez dna
Chociaż motywacja polityka demokratycznego i motywacja autokraty są po części takie same (obu zależy na zdobyciu i utrzymaniu władzy), to jednak ich metody działania się różnią. Inna – pod względem skali i charakteru – jest też oczekiwana premia osobista. W demokratycznej walce o władzę chodzi o przekonanie do siebie większości wyborców. Można to zrobić w różny sposób, ale najczęściej kupuje się ich głosy za pomocą odpowiednich polityk. Demokracja stanowi więc doskonałe podłoże dla redystrybucji.
Autokrata zdobywa władzę na drodze przewrotu bądź – rzadziej – metodami demokratycznymi, by potem dopiero wprowadzić autokrację. Utrzymuje ją zaś, zaspokajając nie potrzeby większości wyborców, lecz potrzeby swoich pomagierów i potencjalnych konkurentów. Redystrybucja majątku w tym przypadku również następuje, tyle że do znacznie węższej grupy. Chociaż demokratyczny rząd nie służy wszystkim obywatelom, a niektórym nawet może szkodzić, to wciąż jednak szkoda ta będzie znacznie mniejsza niż w autokracji. Zwłaszcza że w tej drugiej obywatele nigdy nie mogą być pewni swojej własności. Autokrata uzurpuje sobie prawo do arbitralnej konfiskaty i często z niego korzysta, by ugruntować swoją władzę. Co prawda i dla demokraty utrata władzy jest czymś niepożądanym, ale dla despoty wiąże się ona często z wyrokiem śmierci, więzieniem bądź banicją. Niektórzy mówią o Putinie, że z Kremla nie wyjdzie żywy. Z tych przyczyn autokraci uciekają się do radykalnych metod, bez względu na ekonomiczne efekty swoich działań. Autokraci nie sprzyjają wzrostowi PKB. Niektórzy będą tu oponować, wskazując m.in. na Xi Jinpinga, de facto dyktatora Chin, któremu wielu przypisuje myślenie długofalowe. W najlepszym razie jest on wyjątkiem od reguły. A ta reguła dla Chińczyków oznaczała 30 lat komunistycznego piekła Mao po II wojnie światowej i zamordystyczne rządy Czang Kaj-szeka przed nią.
Głównym kierunkiem redystrybucji w autokracji jest oczywiście sam autokrata. Piramidy i Wersale nie wzięły się z przypadku. Majątek Putina szacowany jest na 70–200 mld dol. – wartość nie do wyobrażenia nawet w przypadku najbardziej skorumpowanego polityka demokratycznego. Ale jak zauważa Olson, apetyt autokraty nie ogranicza się do zamiłowania do drogiego jedzenia czy luksusowych domów i ubioru. Nie chodzi mu tylko o osobiste wygody i czysty hedonizm. Jego koszt społeczny – pisze Olson – wynika przede wszystkim z apetytu na potęgę militarną, międzynarodowy prestiż i większe terytorium. A jest tak m.in. dlatego, że w krótkim terminie próba osiągania tych celów wzmacnia władzę autokraty.
Ale to także kwestia specyficznej psychicznej konstytucji. I nie chodzi tu o szaleństwo.
Alessandro Nai z Uniwersytetu Amsterdamskiego i Emre Toros z Uniwersytetu Hacettepe w Ankarze przeanalizowali portrety psychologiczne 157 światowych liderów, w tym 14 o zapędach autokratycznych. „Autokraci osiągają znacząco niższe wyniki w zakresie ugodowości i stabilności emocjonalnej oraz marginalnie wyższe w zakresie ekstrawersji. Uzyskują również znacząco wyższe wyniki w zakresie Ciemnej Triady (narcyzm, psychopatia i makiawelizm)” – piszą badacze. Despoci nie są szaleni, ale niejako moralnie spaczeni – prawdopodobnie dlatego, że w procesie rekrutacji liderów w systemach niedemokratycznych tylko takie jednostki mają szansę na sukces. Owszem, w demokracjach także mamy do czynienia z selekcją negatywną, ale wady poszczególnych polityków są uśredniane w procesie wyborczym, a potem trzymane w ryzach za pośrednictwem instytucji prawnych. Dlatego właśnie tak cenimy demokracje: nie prowadzą może do najlepszych możliwych wyników w krótkim terminie, ale chronią nas przed najgorszymi możliwymi w długim.
Najgorsi są ideowcy
Uznanie, że autokrata to po prostu niezbyt miły i źle zmotywowany, ale kierujący się racjonalnym rachunkiem zysków i strat osobnik, jest szkodliwym uproszczeniem. Niestety, w ekonomicznej teorii władzy takie uproszczenie często stosowano. Stąd brało się potem zaskoczenie, że rozmaite sankcje nakładane na tych czy innych tyranów nie działają. Kuba, Wenezuela, Korea Północna, Iran – to tylko niektóre ze współczesnych przykładów. Społeczność międzynarodowa próbowała bez skutku racjonalizować poczynania autokratów, nakładając na nich dodatkowe koszty i odwołując się do ich ekonomicznej racjonalności. Putin także jest obiektem różnych retorsji ze strony USA i Unii Europejskiej. Na razie nie powstrzymują go one przed eskalacją konfliktu. Może są zbyt łagodne i nie uderzają w żywotne interesy przywódcy? Możliwe. Ale możliwe też, że racjonalność Putina różni się od tej, którą mu przypisujemy. Maartje Weerdesteijn, profesorka prawa i kryminologii na Wolnym Uniwersytecie Amsterdamskim w książce „The Rationality of Dictators” (Racjonalność dyktatorów) przywołuje rozróżnienie na racjonalność instrumentalną i racjonalność aksjologiczną, wprowadzone przez słynnego socjologa Maxa Webera. Pierwsza to właśnie ta oparta na indywidualnych celach i starannie dobranych do nich środkach (przez co wrażliwa na takie instrumenty nacisku jak sankcje). Druga skoncentrowana jest na wartościach abstrakcyjnych, które należy realizować ponad wszystko, bo wymaga tego – cytując Webera – „obowiązek, honor, poszukiwanie piękna, religijne powołanie, lojalność czy waga jakiejś sprawy”. Osoby racjonalne w typie drugim wyłączają często całe dziedziny z tradycyjnego, ekonomicznego rachunku zysków i strat i gotowe są do absurdalnych poświęceń (choć najczęściej nie osobistych). Z pewnością przeczą ideałowi homo oeconomicus.
Choć mowa tu o różnicy między cynikiem a idealistą, pamiętajmy, że nie istnieją typy idealne. Autokrata w różnych proporcjach może kierować się oboma rodzajami racjonalności. Kluczowe jest ustalenie, który z nich jest dominujący. Weerdesteijn przeciwstawia sobie w tym kontekście dwóch krwawych dyktatorów – Pol Pota, lidera Czerwonych Khmerów w Kambodży, i Slobodana Miloševicia, byłego prezydenta Serbii. Dla postronnego obserwatora dyktatorzy ci mieli podobne modus operandi: wykorzystywali historię krzywd własnego narodu, podlewali ją nienawistną ideologią i aranżowali akty przemocy i terroru przeciwko konkretnym grupom, żeby utrzymać i rozszerzyć władzę.
A jednak, jak zauważa badaczka, „Pol Pot kierował się przez cały okres swojego panowania przede wszystkim orientacją wartościującą, podczas gdy Milošević działał w przeważającej mierze w oparciu o racjonalność instrumentalną”. Głównym motywem działania Pol Pota była prawdziwa wiara w komunistyczne idee, na ołtarzu których poświęcił w sumie życie 2 mln swoich rodaków. Motywem działania Miloševicia była przede wszystkim władza, idee były dlań narzędziem: „Nie był przywiązany do żadnej konkretnej ideologii, ale wykorzystywał socjalizm i nacjonalizm przeciwko różnym grupom w różnych okresach” – pisze badaczka. Różnica w racjonalności dyktatorów ujawniła się w obliczu podjętych przeciwko nim interwencji zagranicznych. Pol Pot przez lata prowadził na potrzeby propagandy zaczepną politykę wobec Wietnamu. Ten z kolei długo próbował drogą dyplomatyczną uspokoić autokratycznego sąsiada, ale bez skutku. W 1979 r. Wietnam wysłał w końcu do Kambodży swoje wojska, zmuszając dyktatora do ucieczki. W przypadku wyrachowanego Miloševicia podzielona i niezdeterminowana społeczność międzynarodowa przez całe lata 90. strzelała ślepakami, gdy ten umacniał swoją krwawą władzę. To utwierdzało go w przekonaniu, że może robić, co chce. Nawet gdy NATO rozpoczęło naloty w 1999 r., nie traktował tych działań poważnie, licząc, że skończą się tak szybko, jak się zaczęły. Zamiast deeksalować przemoc i terror, zwiększał je. Był to wynik jego racjonalnej oceny wiarygodności wroga. Naloty jednak trwały, a pozycja Miloševicia zaczęła słabnąć. Widząc, że dalszy opór wobec żądań NATO może kosztować go władzę, poszedł na ugodę. To, że się przeliczył i władzę stracił, to już inna kwestia.
Dlaczego się nie buntują?
Wróćmy do Putina. Ile ma w sobie z racjonalności aksjologicznej Pol Pota, a ile z racjonalności instrumentalnej Miloševicia? Dla wielu odpowiedź jest oczywista. Putin to prawdopodobnie człowiek skrajnie wyrachowany, który nie jest dogmatycznym wyznawcą żadnej ideologii. Jednak nawet wyrachowani autokraci miewają chwile słabości, gdy granice ich racjonalności się zacierają. Weerdesteijn zauważa np., że gdy w 1999 r. NATO zaskoczyło Miloševicia uporczywymi nalotami, ten zimnokrwisty dotąd polityk zaczął przejawiać oznaki głębokiego kryzysu emocjonalnego, nadużywać alkoholu i – jak wynika z relacji współpracowników – „zachowywać się jak szalony”. Historia uczy, że autokrata w sytuacji kryzysowej czuje się osaczony, a jego oblężona twierdza coraz bardziej pustoszeje. Zdążył się pozbyć wszystkich najbardziej kompetentnych członków swojego dworu na rzecz najlojalniejszych, lecz zazwyczaj skrajnie przeciętnych. Zostaje więc bez poparcia. Nie może też liczyć na dopływ wiarygodnych informacji, które pozwoliłyby mu odbudować pozycję, gdyż jego mechanizm propagandy dostarcza mu tylko to, co chce słyszeć. Jest jak echo. Autokrata może więc w kryzysie pozostawać racjonalny instrumentalnie, lecz wiedza, na bazie której działa, jest tak wybrakowana, że efekty jego decyzji mogą być dalekie od optymalnych. Nie tylko dla niego.
Może cytowane we wstępie słowa McFaula sugerują, że Putin jest dzisiaj w podobnym stanie? Trudno przecież powiedzieć, jak dokładnie wyglądają na Kremlu wewnętrzne rozgrywki o władzę. Może Ukraina miała być pokazem siły, ale nie na potrzeby międzynarodowe, lecz wewnętrzne. Może Putin, licząc na ugodowość Zachodu, po prostu się przeliczył? To wszystko, rzecz jasna, spekulacje, na podstawie których nie można podejmować działań w polityce międzynarodowej.
W świecie idealnym autokratów pozbywaliby się sami obywatele, widząc, że działają na ich szkodę. PKB per capita w Rosji od 2008 r. właściwie nie rośnie i jest o 50 proc. mniejszy niż w Polsce. Kraj jest w stagnacji i mogłoby się wydawać, że ludzie mają wszystkie możliwe powody, by pozbyć się Putina. „Może i mają powody, ale mają ograniczone możliwości” – powiedziałby Gordon Tullock, ekonomista i jeden z głównych przedstawicieli szkoły wyboru publicznego (nie żyje od 2014 r., dlatego używam trybu przypuszczającego). Tullock przekonywał, że możliwość przewrotu ludowego ogranicza problem kolektywnego działania, czyli wymóg, by obywatele w sposób skoordynowany przeprowadzili kosztowne dla nich działania antysystemowe. Według niego jeśli autokrata dysponuje odpowiednimi siłami militarnymi i policyjnymi, koszty poniesione przez buntowników będą tak wielkie, że zebranie masy krytycznej dla skutecznej rebelii będzie silnie utrudnione albo niemożliwe. W latach 80. Tullock nie wierzył jednak w upadek ZSRR. Dzisiaj także niewielu ekspertów wierzy w sprawczość narodu rosyjskiego, ale może także się mylą? Jednym ze sposobów na zwiększenie tej sprawczości jest przebicie bańki informacyjnej. Wielu Rosjan, w tym elity, wierzy w złe intencje Polaków, Ukraińców i jankesów, a także – na przekór osobistemu doświadczeniu biedy – w potęgę gospodarczą i militarną swojego kraju.
Olson wykazał, że aby wyjaśnić pojawienie się państwa, nie trzeba uciekać się do sztucznych konceptów umowy społecznej. Wystarczy ekonomiczny koncept interesu własnego. Olson nazwał to „błogosławieństwem niewidzialnej ręki”
*Autor jest wiceprezesem Warsaw Enterprise Institute
Reklama
Reklama