Lex Suski – tak nazwano projekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, który nakazywałby zwiększyć obecność na antenie rodzimej muzyki. Błąd: nie muzyki, tylko piosenek, i nie polskiej, tylko polskojęzycznej. To nie to samo.

Popularny zespół obchodzi właśnie 45-lecie działalności. Jubileusz postanawia uczcić wydaniem płyty. Ale nie jest to sentymentalna składanka z największymi przebojami, tylko nowy materiał. Popularni muzycy, piosenki nieznane. Menedżer zaniósł album redaktorom publicznej stacji radiowej. Do tej pory współpraca układała się wzorowo, muzycy regularnie gościli na antenie, lecz tym razem zespół trafił na redakcyjny opór. – Usłyszałem od jednego z wysoko postawionych dziennikarzy, że nasz nowy album „nie mieści się w profilu muzycznym stacji”. Zbaraniałem. Jak to się nie mieści? To kto ma promować polskich twórców, jeśli nie media publiczne? – zastanawia się menedżer.
Być może niebawem dziennikarze radiowi nie będą mogli używać takich argumentów. Posłowie Zjednoczonej Prawicy przygotowali projekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, która ma podwyższyć obowiązkowe limity obecności polskich (czyt. w języku polskim) piosenek w mediach. Według autorów poprawek ich udział w miesięcznym czasie emisji ma wzrosnąć z obecnych 33 proc. do 50 proc. A między godz. 5 a godz. 24 z tej zwiększonej puli ma być nadawane minimum 80 proc., nie jak teraz – co najmniej 60 proc.
„Wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom, marzeniom niektórych, bo słyszałem, że niektórzy marzyli nawet o takiej zmianie” – mówił podczas konferencji poseł PiS Marek Suski. „Polscy artyści są dziś w szczególnie trudnej sytuacji, bo w czasie COVID-19 trudno organizować duże koncerty, stąd ogromne zubożenie naszych artystów”.
Środowisko zastanawia się, dlaczego politycy chcą się przysłużyć artystom akurat teraz. Przecież sytuacja jest zła prawie od dwóch lat. Przynajmniej jeśli liczyć tylko wpływ pandemii. Na emisjach piosenek w mediach twórcy zarabiają teraz więcej niż na koncertach. W 2019 r. wpływy pobierane przez ZAiKS dla autorów z nadań radiowych i telewizyjnych wyniosły 38,5 proc. wszystkich pieniędzy (160 mln zł), a z publicznych wykonań i odtworzeń (czyli koncertów) 26,1 proc. (108 mln zł). Rok później media generowały już niemal połowę tantiem dla twórców, a koncerty tylko 15 proc.
Kłopot z Brodką
Kluczem do rozwiązania zagadki wydaje się… Paweł Kukiz. Wielu dużo obiecywało sobie po uzyskaniu przez muzyka mandatu poselskiego – miał reprezentować w parlamencie interesy twórców, ale rządzący byli głusi na takie inicjatywy. Do tego momentu. A moment jest szczególny, bo krucha większość sejmowa zmusza polityków Zjednoczonej Prawicy do szukania sojuszników dla swoich reform. Kukiz podnosi rękę za niektórymi projektami rządowymi, kiedy jednak zgłosił publicznie pomysł powołania komisji śledczej w celu wyjaśnienia afery podsłuchowej przy użyciu Pegasusa, łączony z procederem inwigilowania opozycji, rząd zaczął wykonywać w stronę byłego muzyka przymilne gesty. Tym ma być propozycja ustawowego zwiększenia udziału polskiej muzyki w mediach. Złośliwi komentują, że jedynym rodzimym piosenkarzem, którego przeboje wypełnią poszerzony czas antenowy, będzie właśnie Kukiz.
Muzyk jednak dystansuje się od projektu autorstwa PiS. Wprawdzie podtrzymuje zdanie, że warto zwiększać udział polskojęzycznej muzyki w mediach, ale ma na myśli głównie media publiczne. Nie podoba mu się natomiast narzucanie prywatnym firmom, czego i ile mają grać. I twierdzi, że nad projektem zmian ustawy w proponowanym kształcie by nie zagłosował.
Podobnie jak wiele osób z branży muzycznej, chociaż dobro polskich artystów leży im na sercu. – Kultura się makdonaldyzuje. Wiele krajów europejskich doświadcza desantu muzyki anglosaskiej, więc w ramach wyrównywania szans nakładają na swoich nadawców obowiązek większego dowartościowania rodzimych twórców. I nie chodzi o pieniądze, tylko o tożsamość, ochronę ojczystego języka. Pytanie, czy podniesienie miesięcznych limitów do 50 proc., co oznaczałoby de facto, że co druga piosenka w radiu będzie śpiewana po polsku, jest przemyślanym pomysłem. W przypadku dotowanych z budżetu nadawców publicznych to dobry współczynnik, w przypadku stacji komercyjnych słuchalność dawałby poziom 40 proc. Obawiam się, że za duży skok limitu polskiej muzyki za bardzo obniży wpływy od reklamodawców, a co za tym idzie, negatywnie wpłynie na wysokość tantiem dla naszych artystów – uważa Stanisław Trzciński, kulturoznawca i promotor koncertowy.
Obowiązujące prawo utożsamia polską muzykę wyłącznie z polskojęzycznymi tekstami. To sprawia, że inni polscy twórcy mogą poczuć się poszkodowani. Bo wedle tej definicji piosenki śpiewającej po angielsku Moniki Brodki nie zaliczają się do rodzimego repertuaru. Tak samo zresztą jak Chopinowskie nokturny w wykonaniu np. Szymona Nehringa, bo muzyka instrumentalna nie została uwzględniona. Podobnie jak filmowa. Czy Wojciech Kilar, Jan A.P. Kaczmarek lub Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz skomponowali dzieła niegodne tej ustawy? Niewystarczająco polskie? Lepsze utwory autorów zagranicznych, byle z tekstami przetłumaczonymi na polski? Czy to będzie nasza muzyka czy obca kulturowo? – padają pytają do rządzących.
– Bo tu nie chodzi o polskich artystów, tylko artystów śpiewających po polsku – kwituje Michał Kirmuć, dziennikarz muzyczny Trójki. – A to oznacza, że śpiewający po angielsku polscy artyści o statusie międzynarodowym (jak Riverside czy Behemoth), którzy są naszą wizytówką, nie zostali uwzględnieni.
– Powinien być zachowany balans, żeby ludzie nadal słuchali stacji radiowych. A mniej słuchaczy to mniej wpływów z reklam, w związku z czym mniej pieniędzy dla twórców z tytułu tantiem z nadań ich utworów – przekonuje Trzciński.
Zwraca też uwagę na to, że regulacja dotyczy publicznych oraz prywatnych nadawców naziemnych, których słuchacze jeszcze korzystają z tradycyjnego radia. To z dużą dozą prawdopodobieństwa ludzie ze średniego i starszego pokolenia. Młodsi coraz częściej wybierają streaming, aplikacje i radia internetowe, które nie podlegają ustawie. Zmiany jej zapisów pozbawią nadawców „żelaznego elektoratu”, co tylko przyśpieszy proces przenoszenia się odbiorców do świata wirtualnego. A dociskane ustawowo prywatne rozgłośnie, które żyją tylko z reklam, straciłyby rację bytu.
Zdaniem Trzcińskiego warto się wsłuchać w głos organizacji reprezentujących polskich twórców, bo to one, a nie politycy, wiedzą, jak pomóc artystom. Przede wszystkim trzeba uszczelnić prawo: doprecyzować, czym jest polska twórczość, a nade wszystko położyć kres nadawaniu rodzimej muzyki głównie w nocy, kiedy mało kto ma szansę jej posłuchać, a rozgłośnie mogą się chwalić, jak to z nawiązką spełniają ustawowe normy.
Tak krawiec kraje…
Z podsumowującego 2021 r. raportu Kantar Polska na zlecenie Komitetu Badań Radiowych wynika, że radia słucha ponad 20 mln słuchaczy dziennie. Włączamy je głównie w samochodzie (11,8 mln słuchaczy), rzadziej w domu (10,1 mln), a sporadycznie w pracy (4,1 mln). Odbiorcami są przeważnie osoby w wieku 40–59 lat (91,6 proc.). Szukają zaś przede wszystkim tzw. CHR (ang. contemporary hit radio), czyli stacji ze współczesnymi przebojami – codziennie słucha ich 11,8 mln osób. Miażdżącą przewagę mają nadawcy komercyjni – aż 84 proc. udziału w czasie słuchania.
Dysproporcje między prywatnymi i publicznymi rozgłośniami widać doskonale na podstawie pomiaru słuchalności, które cyklicznie publikuje Komitet Badań Radiowych. Między październikiem a grudniem 2021 r. na czele rankingu znajdowało się radio RMF FM (29,8 proc. udziału w rynku). Drugie miejsce przypadło Radiu ZET (13,4 proc.). Podium zamyka wprawdzie Jedynka, ale z ogromną stratą do lidera (osiągnęła 4,3 proc.). Kultowa niegdyś Trójka, która dzięki „Liście Przebojów Programu Trzeciego” zawsze sprzyjała polskim piosenkom, ma dziś słuchalność na poziomie zaledwie 1,7 proc.
– Trójki słuchałem zawsze w samochodzie w drodze do pracy – mówi Tomasz, informatyk z Warszawy. – Teraz dawny zespół Trójki przeniósł się do Radia 357, ale rzadko go słucham, bo w samochodzie bywa problem z zasięgiem internetowych stacji. Odbiór naziemny lepiej się sprawdza, dlatego jadąc autem, wybieram tradycyjne rozgłośnie. Teraz przerzuciłem się na Radio ZET. W Trójce słuchałem głównie audycji Wojciecha Manna, ale on akurat preferował na antenie muzykę zagraniczną. Mnie to nie przeszkadzało. Uważam, że w radiu jest miejsce dla każdego rodzaju muzyki, niezależnie od barw narodowych.
Politycy PiS kontestują wspomniane badania. Uważają, że w pomiarach słuchalności nie chodzi o popularność rozgłośni, tylko o sprzedaż reklam, którą realizują na tej podstawie domy mediowe. Na wniosek posłanki Joanny Lichockiej Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w poniedziałek wszedł do biur największych prywatnych nadawców w Polsce, by zbadać, czy nadawcy nie przeprowadzili skoku na pieniądze z reklamowego tortu. – To może być początek rozgrywki z niezależnymi mediami – komentuje na gorąco jeden z dziennikarzy.
W 2019 r. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przeanalizowała na przykładzie 328 nadawców, jak polska muzyka jest reprezentowana na antenie stacji radiowych. Po uwzględnieniu wszystkich programów zajmowała co miesiąc średnio 40,4 proc. (czyli o 7 proc. ponad normę) czasu nadawania piosenek. A w godz. 5–24 ten udział wynosił 68,2 proc. (o 8 proc. więcej od progu minimalnego). Są rozgłośnie, które nadają tylko polską muzykę (Radio Wawa) i takie, które formatują ramówkę w zdecydowanej większości pod rodzimą piosenkę (w Radiu Pogoda ten udział wynosi ponad trzy czwarte czasu antenowego). W komercyjnych rozgłośniach ogólnokrajowych miesięczny udział polskiej muzyki wyniósł 34,5 proc., czyli ledwo ponad to, co konieczne. Natomiast w programach Polskiego Radia już 44,3 proc., a jeśli chodzi o piosenki prezentowane tam w godzinach 5–24, ich obecność zapełniła aż 79,1 proc. czasu antenowego. Niemal tyle, ile chce nowa ustawa.
O gustach się nie dyskutuje
Kiedy 20 lat temu Tomasz Koperwas szefował redakcji muzycznej Radia Warszawa, puszczał na antenie wyłącznie polską muzykę. Co wcale nie było łatwym zadaniem. – Katalog polskich piosenek jest bardzo bogaty, ale niestety wtórny. Mało tam odkrywczych rzeczy, nie licząc jazzu czy muzyki klasycznej, których nie liczymy, rozmawiając o komercyjnym radiu. A w prywatnych rozgłośniach muszą lecieć popularne kawałki znośne dla gospodyni domowej, kierowcy auta i faceta w fabryce. Pasmo środka. Naprawdę dobrych polskich piosenek nie jest znowu tak wiele, to głównie repertuar z lat 80. i 90. Nie da się grać więcej, niż pozwala stan posiadania. A większość prezenterów dużych stacji puszcza tylko single otrzymywane w prezencie od dużych wytwórni, co znowu bardzo ogranicza wybór repertuaru. Dlatego nie wolno okrajać anteny z muzyki zagranicznej. Chyba że chcemy się zamknąć w getcie wtórności – twierdzi Koperwas.
Pomysłu zmiany ustawy nie potępia, pod warunkiem że odniosłaby ona skutek kulturotwórczy. I sugeruje, aby lokalne stacje publiczne wydzieliły osobne anteny i tam emitowały wyłącznie polską muzykę.
Prezenterzy z mediów komercyjnych unikają tematu. Odsyłają nas do szefów anteny, tamci z kolei sugerują kontakt z działem marketingu, a PR-owcy zamiast odpowiedzi na pytania podsyłają linki do komunikatów prasowych. Z tych ostatnich można wywnioskować jedno – nowelizacja ustawy wywoła „katastrofalne skutki dla polskiej radiofonii”, uciekną reklamodawcy, a za nimi słuchacze. Dokąd? Do internetu.
Te obawy podziela Wojciech Jagielski, muzyk, dziennikarz, a w latach 1995–2007 i 2010–2015 szef redakcji muzycznej Radia ZET. – Skorzystają globalne korporacje, takie jak YouTube czy Spotify. Ludzie jeszcze chętniej niż teraz będą słuchać muzyki w serwisach z nieograniczonym dostępem do piosenek, gdzie nie sięgają wytyczne polityków. Ideologiczne zawyżanie procentowych limitów to niedobry pomysł. Rynek powinien weryfikować, co pod względem jakości jest interesujące. Stawianie sprawy w ten sposób, że coś jest automatycznie dobre, bo polskie, to działanie wbrew sztuce – uważa Jagielski.
Pytam, jak było za czasów, kiedy układał muzyczną ramówkę w Zetce. Oczywiście przeprowadzano badania preferencji słuchaczy, ale nie wychodziło z nich, że polska muzyka jest szczególnie pożądana przez odbiorców. Co w takim razie mówiły badania? – Naszą grupę docelową stanowili odbiorcy w wieku 25–44 lat, którzy cenili wykonawców z różnych krajów, w tym oczywiście z Polski, np. uwielbiali „Autobiografię” Perfectu. Zna pan powiedzenie, że o gustach się nie dyskutuje? No to nowelizacja jest otwarciem takiej dyskusji. Niemniej, jak znam tę władzę, najchętniej wprowadziłaby zmiany bez gadania – mówi Jagielski.
Dziennikarze pracujący obecnie w mediach publicznych są sceptyczni odnośnie do tych zmian.
Michał Kirmuć osobiście troszczy się o to, aby w jego audycji polska muzyka była godnie reprezentowana. – Są audycje, jak „Nasza Tonacja”, gdzie sięgam wyłącznie po muzykę artystów śpiewających po polsku. A w innych staram się, aby było jej przynajmniej 30 proc. Od zgranych przebojów wolę odkrywać rzeczy nowe. A to raczej jest domeną audycji autorskich, które są cechą rozgłośni publicznych – mówi Kirmuć.
Maciej Szajkowski z Polskiego Radia ma siedem godzin anteny w Jedynce i pięć godzin w Czwórce miesięcznie. Są to pasma wieczorne, po godz. 20, dla wytrwałych słuchaczy. W swoich audycjach nadaje głównie polską muzykę z naciskiem na ambitny repertuar: folk, world music, jazz, punk. – Prezentuję muzykę autorską, nie masową. Wypełniam nią większość dostępnego czasu antenowego, ponieważ odczuwam dojmujący deficyt polskiej muzyki w mediach, choć niekoniecznie w państwowych, które dobrze wykonują swoją misję publiczną w tym zakresie – uważa Szajkowski. Dodaje, że nikt z szefostwa nigdy na niego nie naciskał, kogo ma grać, a kogo nie. Prezentował więc buntowniczego Dezertera, awangardowe SBB i ambitną Agę Zaryan. Ma jednak świadomość, że nieobecności takiej muzyki w komercyjnych stacjach nie naprawi żadna ustawa odgórnie przyznająca większe parytety polskiej piosence. Szajkowski, który jest też frontmanem folkowej Kapeli ze Wsi Warszawa (lepiej znanej za granicą niż w Polsce, bo tutaj brakuje dla niej miejsca w mainstreamowych mediach) ma pomysł: zamiast wywierać legislacyjną presję na nadawców, lepiej stwarzać im zachęty w postaci ulg podatkowych w przypadku promocji polskich twórców. – Kapela ani razu nie była prezentowana w największych komercyjnych stacjach. To nie jest spisek ani zła wola nadawców. Po prostu charakter naszej muzyki nie pasuje do ich formatu. Większość z nich woli grać populistyczną paszę, dźwiękowy erzac, bezpieczny muzak do windy i supermarketu, który jednym uchem wlatuje, a drugim wypada. Ich playlisty to soundtrack czasu pandemii, mentalnego regresu i upadku kultury – surowo ocenia Szajkowski.
Jak trafić w eter
Muzycy są podzieleni. Wielu trudno namówić do rozmowy na temat ustawy, która ma dowartościować ich piosenki. Odmówili mi Fisz, Urszula, Robert Gawliński, Czesław Mozil i Natalia Przybysz, a lider grupy IRA Artur Gadowski woli zaczekać z komentarzem do czasu, aż już wszystko będzie wiadomo. Na pytanie, czy obecni na konferencji prasowej posła Suskiego muzycy IRY, którzy publicznie poparli projekt rządu, zaprezentowali stanowisko całego zespołu, mówi, że wystąpili w swoim imieniu.
Bardziej rozmowny jest Krzysztof Grabowski, perkusista Dezertera. Napisał na Facebooku, że jak nie będzie w ustawie nakazu grania hardcore punka, to jemu nic po takiej ustawie. Bo jego koledzy z popu raczej na tych zmianach nie zbiednieją.
– Bogaci twórcy jeszcze bardziej się wzbogacą, bo dostaną więcej tantiem z ZAiKS-u. Przyjęcie ustawy w proponowanym kształcie nie będzie wsparciem wszystkich polskich artystów, tylko wąskiej grupy twórców – nie ma złudzeń Grabowski. Muzyka Dezertera zdarza się w radiu rzadko, zwykle jako tło do rozmów o festiwalu w Jarocinie lub o stanie wojennym. Kiedy na początku lat 90. zespół wydał album „Blasfemia”, Grabowski zaniósł piosenkę „Pierwszy raz” zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi Trójki z pytaniem, czy puści ten utwór – rockowy i nie tak agresywny, jak miał w zwyczaju nagrywać jego zespół. Usłyszał: „Nie, bo spadnie nam słuchalność”. – Muzyka miała nie przeszkadzać w sprzedaży reklam. I tak jest do dziś. Zarabianie pieniędzy nie chodzi w parze z promowaniem sztuki. A Dezerter nie jest zespołem, który zachęca do konsumpcyjnego stylu życia, co kłóci się z „misją” komercyjnych rozgłośni – pokpiwa Grabowski.
Pytam o ustawę popularnych twórców. – Najważniejsze to wyciągnąć polskie piosenki z mroku, bo często są nadawane nocą – mówi Marek Dutkiewicz, współautor niezliczonej ilości kochanych przez stacje radiowe przebojów, m.in. dla Budki Suflera („Jolka, Jolka, pamiętasz”), Lombardu („Szklana pogoda”), Kombi („Słodkiego, miłego życia”), Dwa plus Jeden („Chodź, pomaluj mój świat”) i Urszuli („Dmuchawce, latawce, wiatr”). Zgaduję, że zapowiedź zmian przyjął z zadowoleniem, bo jego hitów będzie w eterze jeszcze więcej, co przełoży się na wpływy z tantiem, czyli honorarium dla autora.
– Teoretycznie powinienem być zadowolony – odpowiada Dutkiewicz. – I w pierwszym momencie się ucieszyłem, ale później nadeszła gorzka chwila refleksji. Gdyby od zwiększenia udziału polskich piosenek w mediach artyści zarabiali więcej, byłoby wyśmienicie, ale to nie takie proste. Reklamodawcy wolą lokować pieniądze w muzykę anglosaską niż polską. Presja ustawowa tego nie zmieni.
Największa popularność De Mono przypadła na lata 90., kiedy piosenki zespołu były na ustach całej Polski. Za repertuar odpowiadał w większości Marek Kościkiewicz. – Nasze piosenki stały się evergreenami, bo były dużo i często grane w radiu. Nie mieliśmy problemu z obecnością w rozgłośniach. A dziś młodzi twórcy przychodzą do mnie i pytają: „Marek, co zrobić, żeby trafić do radia?”. Nie bardzo wiem, co odpowiedzieć, więc mówię: „Podpiszcie umowę z dużą wytwórnią” – opowiada Kościkiewicz, który popiera projekt ustawy, ale nie bez zastrzeżeń. Jest za rozwiązaniem, aby stacje radiowe w każdej godzinie emisji musiały znaleźć czas na antenie dla rodzimych utworów, np. w proporcji cztery polskie piosenki na dziesięć nadawanych. To rozwiązałoby problem wypychania ich do nocnych programów. – Siła oddziaływania piosenki jest wtedy inna niż za dnia, zwłaszcza w godzinach szczytu, kiedy ludzie jadący do pracy lub wracający do domu słuchają w samochodzie muzyki z radia. Mój pomysł zakończyłby dyskusje, czy puszczać polskie piosenki w primetimie, czy po godzinach – przekonuje Kościkiewicz.
Projekt zmian nie był konsultowany ze Związkiem Zawodowym Muzyków, który reprezentuje środowisko. Związek jednak deklaruje przychylność dla wszelkich inicjatyw, które poprawią sytuację zawodową polskich muzyków.