W zasadzie były już ambasador Polski w Czechach Mirosław Jasiński nie jest zawodowym dyplomatą. Miał, co prawda, krótki epizod kierowania wydziałem politycznym w polskiej placówce w Pradze na początku lat 90., stał też na czele promującego sztukę Instytutu Polskiego w Czechach w latach 2001–2006, ale większość jego kariery jest jednak związana z filmem, samorządem i biznesem.
W zasadzie były już ambasador Polski w Czechach Mirosław Jasiński nie jest zawodowym dyplomatą. Miał, co prawda, krótki epizod kierowania wydziałem politycznym w polskiej placówce w Pradze na początku lat 90., stał też na czele promującego sztukę Instytutu Polskiego w Czechach w latach 2001–2006, ale większość jego kariery jest jednak związana z filmem, samorządem i biznesem.
Odwołany niedawno ze stanowiska pełnomocnika rządu ds. kontaktów z diasporą żydowską Jarosław Nowak podobnie. Większość zawodowego życia spędził poza dyplomacją. Od lat 80. silnie zaangażowany w dialog z Izraelem, uchodził za jednego z najlepszych znawców relacji polsko-żydowskich. Sam MSZ na swojej stronie internetowej określał go mianem „społecznika i przedsiębiorcy”. Jasińskiego i Nowaka łączy też to, że swoje stanowiska piastowali krótko. Pierwszy misję w Pradze rozpoczął 30 listopada ubiegłego roku, drugi – 6 lipca 2021 r. Wspólny jest również absolutny brak zrozumienia roli, w której obsadziło ich państwo polskie.
Jasiński, uchodzący za bliskiego znajomego premiera Mateusza Morawieckiego, żaląc się Deutsche Welle na polski brak empatii w kwestii Turowa, zasłużył na złoty medal głupoty dyplomatycznej. Tylko udział w tej konkurencji pozwala zrozumieć, dlaczego tej rangi przedstawiciel państwa pozwolił sobie na taką szczerość w środku sporu z Czechami o przyszłość kontrowersyjnej kopalni węgla brunatnego. Jego słowa są oficjalnym stanowiskiem państwa. Służby wywiadowcze Czech nie muszą zatem analizować taktyki Polaków w sporze. Wystarczył wywiad Jasińskiego. I to dla medium, które w Niemczech pełni podobną rolę do tej, którą w e-mailach Dworczyka przypisano Polskiej Agencji Prasowej. DW, które oprócz niemieckiej ma m.in. swoją wersję polsko-, anglo- i rosyjskojęzyczną, nigdy w swojej historii nie wyszła poza poprawność polityczną, której granicę określają niemieckie interesy narodowe. W tym sensie PAP jest jej mniej wyrafinowaną, mniej dyskretną i bardziej toporną wersją. I w tym sensie Jasiński w wywiadzie dla agencji promującej RFN jawi się jako kompletny naiwniak, który fetyszyzując szczerość, nie do końca rozumie, że w dyplomacji bywa ona przereklamowana.
– To był brak empatii, brak zrozumienia i brak chęci podjęcia dialogu – i to w pierwszym rzędzie z polskiej strony – mówił o działaniach rządu w Warszawie Jasiński. Te słowa nigdy nie powinny paść. Sama diagnoza w dużej mierze pokrywa się z tym, co o sporze wokół Turowa pisali dziennikarze DGP. Argumenty Jasińskiego o niechęci PGE do rozmów i do kompromisu są najpewniej prawdziwe. Tak samo jak prawdziwe są tezy o niechęci do dialogu ze strony polskiego rządu, który przez długi czas po prostu ignorował problem, myśląc, że uda się go przeczekać. Takie informacje są zaletą materiału prasowego. Ale są błędem dyplomaty, jeśli ujawnia je pod nazwiskiem i nie w ramach kontrolowanego przez państwo przecieku. To samo dotyczy społecznika i przedsiębiorcy Jarosława Nowaka. Jest dokładnie tak, jak twierdzi w wywiadzie dla „Jewish News” – nowelizacja ustawy o IPN była – zacytujmy przedstawiciela państwa polskiego – „jedną z najgłupszych poprawek, jakie pojawiły się w polskim prawie”. W polskim MSZ próżno szukać osoby, która uważałaby inaczej. Próżno jednak również szukać naiwniaka, który wygłosiłby taki pogląd pod nazwiskiem w wywiadzie. Zresztą jaką satysfakcję może przynieść wygłaszanie truizmów i – jak mawiał klasyk – oczywistych oczywistości.
Po publikacji wywiadów Jasińskiego i Nowaka próbowałem ustalić, czy ich szczere wyznania nie były przypadkiem próbą ucieczki z PiS-owskiego okrętu. Wypowiedzi dla zagranicznej prasy, w których obaj panowie odcinają się od polityki rządu Mateusza Morawieckiego, mogłyby stanowić doskonałą legendę oczyszczającą ze „współpracy z reżimem”. Znane są w historii przypadki rozmów, które były odcięciem się od polityki, która nie ma szans powodzenia, a na dodatek próba jej realizacji grozi plamą w życiorysie. Przykładem dobrze zaplanowanej akcji pożegnalnej był wywiad, którego w 2010 r. udzielił głównodowodzący siłami USA w Afganistanie gen. Stanley McChrystal. Ten jeden z najbardziej uzdolnionych oficerów USA domagał się od ówczesnego prezydenta Baracka Obamy znacznego wzmocnienia sił amerykańskich pod Hindukuszem. A gdy Obama się nie zgodził, w rozmowie z magazynem „Rolling Stone” podzielił się kilkoma przemyśleniami: po pierwsze – zareklamował swoją afgańską ekipę (oficerów wywiadu, komandosów, pisarzy, specjalistów od IT), po drugie – dyskretnie zadrwił z głupoty ówczesnego wiceprezydenta Joego Bidena, po trzecie – wykreował się na kogoś, kogo w USA określa się mianem highly intelligent badass, cwanego twardziela. McChrystala oczywiście odwołano. Przy czym on po prostu tego chciał, by nie przechodzić do historii jako architekt porażki, tylko jako ten, który zadrwił z polityków, przekazując im przy okazji kilka cennych porad dotyczących tej wojny.
Niestety, nic nie wskazuje na to, by w przypadku Jasińskiego i Nowaka chodziło o cyniczny, przemyślany i na zimno skalkulowany gest. Obaj swoje stanowiska objęli stosunkowo niedawno. Pierwszy jest bliskim znajomym Morawieckiego. Drugi ma (miał?) doskonałe kontakty z – też związanym z Łodzią – szefem MSZ Zbigniewem Rauem. Wszelkie dostępne dane wskazują na to, że obaj „wypucowali się” topornie, bezmyślnie i bez chwili namysłu, ile ta głupota może kosztować polskie państwo.
Argumenty Jasińskiego o niechęci PGE do rozmów i do kompromisu w sprawie Turowa są najpewniej prawdziwe. Tak samo jak prawdziwe są tezy o niechęci do dialogu z Czechami ze strony polskiego rządu, który przez długi czas po prostu ignorował problem, myśląc, że uda się go przeczekać
Reklama
Reklama