Podczas sobotniego pobytu Angeli Merkel w Warszawie, mimo wcześniejszych zapowiedzi, nie dojdzie do spotkania z Andrzejem Dudą. To dobrze obrazuje stan relacji polsko-niemieckich.

Żegna się przyjaciół. W innych przypadkach po prostu odnotowuje się odejście i czeka z nadzieją na nowe rozdanie – mówi nam jeden z urzędników Kancelarii Prezydenta. Wbrew zapowiedziom Berlina, że odchodząca kanclerz spotka się z premierem Mateuszem Morawieckim i prezydentem Andrzejem Dudą, do tego drugiego wydarzenia nie dojdzie. Choć Duda ma na sobotę zaplanowany wyjazd do Katowic, to przy dobrych chęciach spotkanie z kanclerz dałoby się w napięty grafik głowy państwa wcisnąć. Ale chęci nie było. – To byłoby dla nas niezręczne. Poprzez działania w ostatnich miesiącach kanclerz zaprzepaściła swój dorobek w relacjach z Polską. Najpierw pozwoliła na dokończenie budowy gazociągu Nord Stream 2, a ostatnio nie pojawiła się na spotkaniu Platformy Krymskiej, co oznacza przejście nad rosyjską aneksją Krymu do porządku dziennego – opowiada nasz rozmówca.
Inaczej patrzy na to były minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który w ostatniej wizycie Merkel w Warszawie dostrzega gest z jej strony. – PiS winno wykorzystać tę wizytę do tego, by zawrócić z tej dalekiej podróży na margines Europy. Sposób, w jaki Amerykanie wycofują się z Afganistanu, pokazuje, że Polska nie może już absolutnie polegać na jednym zamorskim mocarstwie we wszystkim, że silne osadzenie w UE oraz wpływy we Wspólnocie są dla Polski równie ważne, a nawet ważniejsze – mówi polityk.
Ciche dni sąsiadów
Jak kształtowały się stosunki Berlin – Warszawa za 16-letnich rządów Merkel? – Relacje były najlepsze po wejściu Polski do Unii. Od tego czasu pojawiało się coraz więcej zgrzytów wynikających z różnic w podejściu do bezpieczeństwa, polityki wobec Rosji i USA, a także przyszłości integracji europejskiej. Obecnie jesteśmy w jednym z najtrudniejszym momentów w historii bilateralnych relacji: po polskiej stronie jest deficyt zaufania, po niemieckiej zainteresowania – diagnozuje dr hab. Sebastian Płóciennik, koordynator programu Trójkąt Weimarski w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Inaczej relacje z Berlinem ocenia dr Agnieszka Łada-Konefał, wicedyrektorka Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. – Najlepiej było w drugiej połowie rządów Donalda Tuska. Wtedy sprawa szefowej Związku Wypędzonych Eriki Steinbach odeszła do lamusa i nastąpiła konkretna współpraca, jak wtedy, gdy Sikorski z ówczesnym ministrem spraw zagranicznych Steinmeierem działali wspólnie na Ukrainie. Ale także wówczas dzielił nas Nord Stream – mówi ekspertka. – Ale najgorzej jest teraz, choć za pierwszych rządów PiS też było ciężko. Na przykład w 2006 r. prezydent Lech Kaczyński nie pojechał na szczyt Trójkąta Weimarskiego, bo obraził się na kontrowersyjny artykuł w „Tageszeitung”. Teraz jest źle, bo Polska łamie zasady europejskie i nie wykazuje żadnej woli do współpracy na jakimkolwiek szczeblu. Ale Merkel kończy dziwnie. To, co zrobiła z NS 2, zaskoczyło. Jej poparcie dla inwestycji, której od zawsze była niechętna, było dużą negatywną niespodzianką – zauważa.
Protokół rozbieżności polsko-niemieckich otwiera gazociąg Nord Stream. Ale lista jest dłuższa. PiS od lat podgrzewa sprawę reparacji za szkody wyrządzone przez Niemcy w czasie II wojny – jednak mimo buńczucznych zapowiedzi posła Arkadiusza Mularczyka, który od lat pilotuje projekt, nic z tego nie wyniknęło. Jednak szczególnie chłodno w relacjach zrobiło się w ostatnich miesiącach. Oczekiwano, że do spotkania Merkel i Morawieckiego dojdzie w 30. rocznicę podpisania traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy (przypadała 17 czerwca), ale tak się nie stało. Do Warszawy przyjechał prezydent Frank Walter Steinmeier. – Podobno to my się staraliśmy o spotkanie z Merkel, ale to nie była prawda, nie mieliśmy powodu, by to robić – mówi nam osoba w rządzie. – Zastanawialiśmy się, prawdę mówiąc, czy w ogóle zapraszać Steinmeiera, bo stan stosunków dwustronnych nawet w takich sprawach symbolicznych, mniej istotnych dla wielkiej polityki, jak pomnik polskich ofiar II wojny światowej czy Domu Polskiego w Bochum, jest nie najlepszy – zauważa.
Z kolei na obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego do Polski przyjechał kandydat partii Merkel na kanclerza Armin Laschet. – To w polskim rządzie odczytano pozytywnie. Wysłanie kogoś, kto wkrótce może zastąpić Merkel na stanowisku, może być odczytywane jako gest dobrej woli, ale na woli się nie kończy – słyszymy.
– Ostatnie miesiące wykrzywiają obraz tych 16 lat – uważa Tomasz F. Krawczyk, były doradca premiera Morawieckiego ds. spraw europejskich, znawca niemieckiej polityki (wywiad z nim pt. „Działania reaktywne” ukazał się w Magazynie DGP z 16 kwietnia 2021 r.). – Nie wiem, dlaczego Merkel do tego dopuściła, bo ona nie kieruje się emocjami politycznymi – dodaje. Podkreśla, że Merkel była kanclerzem bardzo wyrozumiałym dla Polski i kolejne polskie rządy mogły z tego skorzystać, ale tego nie robiły. – Ona zdążyła zaliczyć aż cztery nasze ekipy i żadna z nich nie potrafiła tego wykorzystać. Merkel rozumiała nasze wrażliwości, nadwrażliwości i nasze nerwice, w tych stosunkach mogliśmy zajść o wiele dalej. Ludzie mają pretensje, że ona czegoś nie zrobiła, ale należy pytać raczej, dlaczego to my się o coś nie staraliśmy – mówi Krawczyk.
Przez Berlin do Brukseli
Przede wszystkim mogliśmy zajść o wiele dalej, jeśli chodzi o nasze członkostwo w UE i o integrację europejską. Merkel była na to otwarta. – Pod koniec rządów ekipy Donalda Tuska dostaliśmy w prezencie od Merkel i Wolfganga Schäublego (były minister finansów, obecnie przewodniczący Bundestagu) projekt kształtu unii bankowej, jednak Rostowski się wystraszył – mówi Krawczyk. Ówczesny minister finansów zdecydował, że Polska do niej nie przystąpi. – Zajmujemy miejsce w UE między rdzeniem a półperyferyjnością, lecz to miejsce mogłoby być inne. I Merkel to dobrze rozumiała, to nie był jej akt łaski. Ale my z różnych powodów, często przez wzgląd na politykę krajową, by ugrać w Sejmie trzy czy cztery głosy, trzaskaliśmy drzwiami i teraz jest tak, że w wielu kwestiach są one dla nas zamknięte – dodaje.
Sikorski jest zdania, że Merkel kilkukrotnie robiła też ukłon w stronę prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, ale ten pozostawał na to obojętny. Ta ostatnia wizyta to również „gest dobrej woli, którego nie musiała robić”. – Partia rządząca zajmuje się od sześciu lat szczuciem na Niemcy. Jeśli media pod kontrolą rządu w jakimś innym kraju robiłyby z Polską to, co rządowe media robią u nas Niemcom, nie wiem, czy nasz prezydent czy premier przed odejściem chciałby taki kraj odwiedzać – zauważa. Jak dodaje, Merkel przez lata nie odpowiadała na zaczepki i to było mądre. – Spotkała się z Kaczyńskim w 2016 r. na zamku w Mesebergu, składając mu różnego rodzaju oferty dotyczące współpracy, ale Kaczyński je odrzucił, co uważam za skandaliczne naruszenie polskiego interesu – mówi były minister spraw zagranicznych, nawiązując do tajnego spotkania w Niemczech, na które niemiecka kanclerz zaprosiła prezesa PiS do rządowej rezydencji.
Spotkanie miało przynieść poprawę w polsko-niemieckich relacjach, które ochłodziły się, kiedy do władzy doszedł PiS. Wśród niemieckich komentatorów żywe było przekonanie, że Kaczyński szukał porozumienia z Merkel, będąc pod wrażeniem brexitu – bo niecałe trzy tygodnie przed spotkaniem Brytyjczycy opowiedzieli się w referendum za wyjściem z UE. Polska traciła więc wielkiego sojusznika w UE. Ale do przełomu w Mesebergu nie doszło, a pomiędzy Warszawą a Berlinem w następnych latach piętrzyły się kolejne problemy.
Niemieccy politycy z Merkel na czele trzymali się z daleka od sporu o praworządność między PiS a Brukselą. Przywódczyni nie bez powodu nazywana jest „teflonową kanclerz”. Przez lata wydawało się, że skandale do niej nie przywierają, a ona sama dbała o to, by jej publiczne wypowiedzi były wyważone i gładkie, czasem wręcz nijakie. Podobnie było w relacjach z polskim rządem – unikała krytycznych słów pod jego adresem, chociaż potrafiła przemycić gorzkie przesłanie. – Solidarność odcisnęła piętno także na moim życiu – mówiła po spotkaniu z premier Beatą Szydło w 2017 r. w Warszawie. – Z tamtego okresu wiemy, jak ważne jest pluralistyczne społeczeństwo i niezależne sądownictwo oraz media. Wtedy tego w ogóle nie było – podkreślała w momencie, gdy PiS wprowadzał kolejne kontrowersyjne zmiany.
Kolejną próbę poprawy relacji podjęto w 2018 r. za rządu Morawieckiego. To wtedy Krawczyk został doradcą premiera i jeździł do Berlina, by rozmawiać z Niemcami i budować pragmatyczne relacje. W tamtym roku doszło do dwóch wizyt Merkel w Warszawie – najpierw w marcu, tuż po zaprzysiężeniu nowego rządu w Niemczech, potem w listopadzie, gdy przyjechała na konsultacje międzyrządowe. – Możliwość współorganizowania i współudziału w wizycie Merkel w 2018 r. domknęły dla mnie, przy mojej historii rodzinnej, która walczyła po obu stronach tej bestialskiej wojny, krąg historii – wspomina Krawczyk.
Wśród wielu polityków, którzy mieli z Merkel do czynienia osobiście, panuje przekonanie, że jako osoba urodzona i wychowana w NRD pozostawała wrażliwa na szczególne uwarunkowania krajów postkomunistycznych. A z uwagi na jej polskie korzenie (dziadek od strony ojca był Polakiem, matka urodziła się w Gdańsku) dobrze czuje także nasze realia. Wśród osób o tym przekonanych jest Radosław Sikorski. – Wielokrotnie rozmawiając z kanclerz, miałem wrażenie, że ona wręcz podziwiała Polskę i Polaków za to, że nawet za komuny udawało się nam cieszyć większą swobodą. Miała też duże zrozumienie dla społeczeństw postkomunistycznych. Rozumiała też to, że same Niemcy są w części krajem postkomunistycznym – mówi. Co z tego wynika? Sikorski zwraca uwagę chociażby na europejski fundusz, mający wesprzeć transformację energetyczną regionów węglowych. – Za czasów Merkel dostaliśmy Fundusz Sprawiedliwej Transformacji skierowany do postkomunistycznych gałęzi przemysłu, bo Merkel wie, że NRD miało ten sam problem. A politycy z zamożniejszych części Niemiec mogą już nie mieć tej wrażliwości na problemy krajów postkomunistycznych – podkreśla.
Krawczyk uważa podobnie – że poprzez Merkel Polska mogła skuteczniej docierać do brukselskiego centrum. – Teraz to będzie ewangeliczne ucho igielne. U Lascheta, Scholza czy Baerbock, kandydatów na kanclerza, na pewno nie będziemy mogli liczyć na tak szeroką drogę do UE – mówi.
Merkel potrafiła zdobyć się na solidarność z naszym regionem – tu były szef polskiej dyplomacji przypomina szczyt Unia – Rosja w 2007 r. Wówczas relacje Warszawy z Moskwą były bardzo napięte, bo Kreml nałożył embargo na polskie mięso. Problemy z Rosją miała także Estonia, która chciała przenieść pomnik poległych żołnierzy Armii Czerwonej z centrum Tallina na cmentarz, co wywołało antyestońskie zamieszki. Putin przyjechał na szczyt, licząc, że będzie mógł grać podziałem wśród krajów unijnych. Tak się nie stało. – To Merkel uświadomiła Putinowi, że bez zniesienia embarga na polską żywność nie będzie dalszych rozmów. To było znaczącym wyrazem solidarności europejskiej – podkreśla Sikorski. Sam szczyt zakończył się fiaskiem, bo rozmów na temat umowy o współpracy UE z Rosją nawet nie rozpoczęto.
Pożegnanie i co dalej
Chociaż po wyborach parlamentarnych za dwa tygodnie Merkel pozostanie jeszcze przez kilka tygodni kanclerzem, to będzie pełnić tę funkcję już jako – jak mawia się w krajach anglosaskich – „kulawa kaczka”. Teraz jest ostatni moment na decyzje i przedsięwzięcia, które przypieczętują trwającą od 16 lat „erę Merkel”.
Czy powinniśmy ją pamiętać głównie za Nord Stream? – Ta inwestycja powstała, ale pamiętajmy, że decyzją kanclerza Schroedera, który udzielił jej poręczeń rządowych. Oczywiście kanclerz Merkel też tę inwestycję wspierała i to niejedyna jej decyzja, której jestem krytykiem – zauważa Sikorski. W jego ocenie także sposób radzenia sobie z kryzysem w strefie euro wywołany polityką Grecji spowodował większe koszty, niż było to potrzebne. – Decyzja o zamknięciu niemieckich elektrowni atomowych była pochopna. A w czasie kryzysu uchodźczego stworzyła wrażenie wpuszczania dużych grup migrantów niezależnie od tego, czy przekraczali oni granice legalnie, czy nie. To przyczyniło się do wzrostu popularności populistów w UE, przede wszystkim w Wielkiej Brytanii i Polsce, a zatem do brexitu i do ich wyborczego zwycięstwa – wymienia.
Jak podkreśla, Merkel ma olbrzymie zasługi dla swojego kraju. – Budowała na dziedzictwie Helmuta Kohla i doprowadziła do tego, że po 120 latach Niemcy znowu są najważniejszym krajem w Europie, ale tym razem bez wzbudzania powszechnego strachu – przypomina były minister spraw zagranicznych, który w Berlinie w 2011 r. powiedział, że bardziej boi się niemieckiej bezczynności niż siły. – Nie jestem jedynym politykiem w Polsce i w Europie, który domaga się, by Niemcy zwiększyły wydatki obronne i na poważnie wsparły Unię obronną. I wydaje mi się, że to jest dowód zaufania, jakie Niemcom za czasów Merkel udało się zbudować, oczywiście wśród racjonalnych ludzi – podsumowuje.
Była już ostatnia wizyta Angeli Merkel w Waszyngtonie, Londynie i Kijowie, była ostatnia rozmowa z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem w Moskwie. Teraz przyszedł czas na pożegnanie w Warszawie. – Trudno wyobrazić sobie, by kanclerz RFN nie odbyła tej wizyty, nawet jeśli obecne relacje dwustronne nie są najlepsze. Pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie ona miała ceremonialnego charakteru i Angela Merkel przedstawi np. pomysły, jak zniwelować ryzyka dla bezpieczeństwa państw Europy Środkowej po uruchomieniu gazociągu NS 2 – stwierdza Płóciennik.
Z perspektywy Warszawy dziedzictwo Merkel zostało utopione w Morzu Bałtyckim przy budowie gazociągu. Ale polskie pretensje za budowę Nord Streamu, mimo że słuszne, nic nie zmienią. Nawet gdy w Berlinie za kilka miesięcy zacznie urzędować nowy kanclerz. To, o co może się postarać nasza dyplomacja, to uzyskanie od Niemców jak największej rekompensaty polityczno-militarnej za bałtycką rurę. I o tym rozmowy powinny się toczyć już teraz z Merkel. A zaraz z jej następcą.