Nie czuję w sobie mocy do składania zdań. Wolę się chować za rolą albo za filmem, który wyreżyserowałam – mówi Olga Bołądź.

Z Olgą Bołądź rozmawia Magdalena Rigamonti
Pani opowieść wygrała Konkurs Filmów Krótkometrażowych na 45. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Ale nie trafi do kin.
Ale może trafi do szkół, do dzieci, do nauczycieli, do rodziców.
Bóg się rodzi, moc truchleje, a pani robi film o aborcji.
Nie o aborcji, tylko o 14-letnim dziecku, które zachodzi w ciążę. To autentyczna historia z 2008 r. Ten film to mój reżyserski debiut, moje filmowe dziecko, którym się zajmowałam przez ostatnie cztery lata. Nie sama, z innymi kobietami.
Jest pani wziętą aktorką.
I jako aktorka nie mam wpływu na całość filmu czy spektaklu. Kilka lat temu zaczęłam chodzić na zajęcia ze scenariopisarstwa do Szkoły Wajdy i szybko doszłam do wniosku, że jest mi trudno się tam odnaleźć. Bo tam byli sami pedagodzy, mężczyźni, którzy mi mówili, co będzie lepsze dla mojego tekstu, co robić. Chciałam się uczyć, ale byłam skrępowana. Nie umiałam bronić własnego tekstu i tego, co w nim jest dla mnie ważne. Czułam się, jak...
Uczennica?
Tak, jak uczennica, a nie dorosła kobieta. Nigdy nie miałam nadmiaru pewności siebie, uważam też, że jestem dość zwyczajną osobą, która potrzebuje wsparcia do tego, żeby coś robić, działać, nawet uwierzyć w siebie. Zadzwoniłam do kilku dziewczyn, zapytałam, czy mają jakiś scenariusz, czy chcą to pokazać, porozmawiać, a może mają chęć spróbować coś razem napisać.
To aktorki?
Też. Miałam taką myśl, żeby wrócić do idei studiów filmowych, które świetnie funkcjonowały w PRL. Jeden pisał, drugi dopisywał, trzeci sprawdzał, sugerował, ktoś inny reżyserował. Wiedziałam, że chcę pracować z kobietami, że to mnie i im da realną siłę. Zebrałam grupę, z której po roku zostały cztery. Tylko jedna z nas jest scenarzystką – to Julita Olszewska. Magda Lamparska to aktorka, do tego Jowita Radzińska, moja przyjaciółka z liceum, która jest badaczką, socjolożką, filozofką. Założyłyśmy fundację Gerlsy.
Zawiązywanie kobiecej fundacji w środowisku filmowym to znak. Znak, że kobiety nie mają wystarczającej siły przebicia, że chcą same decydować o swoich artystycznych posunięciach.
W dużej części to się zgadza, ale nie do końca. Załamałam się, jak ktoś powiedział, że będziemy razem pracować do pierwszego okresu. Ja pier..., serio, to jeszcze ludzie tak myślą? Wiem, bo tego doświadczam, że kobiece wspólne działanie to siła. Boże, jaka siła. Myślę, że przez to, że kobiety we mnie uwierzyły, odważyłam się reżyserować. Wiem, że kobiety wzajemnie się wzmacniają. My cztery piszące, do tego producentka, scenografka, kostiumografka... Wszystko sobie wyobraziłam, a Jagna Dobesz, scenografka, po prostu weszła w mój łeb. Zresztą wszyscy twórcy weszli. Bardzo ostrożnie podchodziłam do mówienia o tym, że robię film. Może nie chciałam zawodzić swoich własnych oczekiwań i marzeń. Teraz kiedy film jest gotowy, dostaję gratulację i od kobiet, i od mężczyzn. Mówią, że się nie spodziewali.
Że pani da radę?
Nie, że się nie spodziewali takiego świata wykreowanego, szalonego. Takiego morza, jak z teatru Baj Pomorski w Toruniu, do którego chodziłam jako dziecko. Morza, fal zrobionych z półprzezroczystej materii, z których naszą Alicję ratuje jej mama. Mama, która wyciągnie dziecko z każdej opresji.
Żyjemy w czasach, kiedy prawie każdy opowiada się politycznie po jednej ze stron. Dzieje się to również w pani środowisku.
Nie jestem mówcą, potrafię za to wyjść na ulicę i krzyczeć z tłumem. Ale nie należę do aktorek, które będą głosem pokolenia. Nie czuję w sobie mocy do składania zdań, nie ma też we mnie pewności siebie pozwalającej zabierać głos na trybunach. Wolę się chować za rolą albo za filmem, który wyreżyserowałam. Jak wchodzę na scenę, to mam wszystkich w dupie, mam poczucie, że mogę wszystko. Tak samo w filmie. W sztuce łatwiej mi jest się wypowiadać. Jak chciałyśmy z dziewczynami zabrać głos w sprawie, to napisałyśmy scenariusz.
I jak kobiety, to film o aborcji.
Jeszcze raz mówię, że to nie jest film o samej aborcji, tylko o prawie do decydowania o sobie, o prawie do decyzji. „Alicja i żabka” to nie opowieść za albo przeciw. Pamiętam, jak Julita przyniosła wycinek z gazety o 14-letniej dziewczynce, która zaszła w ciążę i wszędzie odmawiano jej prawa do wykonania aborcji. Tyle wiedziałyśmy z gazety.
A reszta to wyobraźnia?
Nie, reszty dowiedziałyśmy się w Federze, fundacji, którą kieruje Krystyna Kacpura. To był 2016 r.
PiS doszedł do władzy.
I na ulice wyszły Czarne Marsze. Też wyszłam. Zrozumiałam, że prawa kobiet są zagrożone, są łamane. Mam dosyć jasne poglądy polityczne.
Sprawa aborcji to polityka.
Czy sprawa dziewczynki w ciąży to polityka? Z dokumentacji wynikało, że wożono ją od szpitala do szpitala, jej matce zabrano prawa rodzicielskie na 24 godziny, ksiądz chciał ją wziąć do domu samotnej matki, przyszła do niej kobieta z rady miasta, która powiedziała, że zaadoptuje jej płód. Lekarz do niej i jej mamy powiedział: „Ma szerokie biodra, będzie rodziła jak ta lala”. I nieważne, że były dokumenty od prokuratora, że można dokonać aborcji, wszystko nieważne, bo lekarz ma klauzulę sumienia, a dziecko jest zdrowe. Które dziecko? Przecież ta dziewczynka to dziecko. To o to dziecko trzeba zadbać. Wiem, że Federa dała prawnika tej dziewczynce i jej matce i po dwóch latach wygrały one sprawę z państwem polskim w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Od początku wiedziałam, że nie chcę robić smutnego filmu na faktach, tylko baśń.
Żeby opowiedzieć światu, młodym ludziom, że aborcja jest OK?
Nie. Przecież pani wie, że nie. Moje hasło z kartonu na październikowym strajku kobiet to: „Myślę, czuję, decyduję”.
W pani filmie pojawiają się panie w różowych koszulkach z napisem „Aborcja jest fajna”.
Są. Dopisałam tę scenę po tym, kiedy zobaczyłam okładkę „Wysokich obcasów” „Aborcja jest OK”. Nie jest OK. Dla mnie nie jest. Znam dziewczyny, które zrobiły aborcję i często były to traumatyczne decyzje. Scenariusz „Alicji i żabki” powstawał mimo naszych różnych poglądów. Całej naszej piszącej czwórki. Jestem liberalna, za wyborem, ale nie za skrajnością, a skrajnością jest mówienie, że aborcja jest OK. Z drugiej strony, kiedy na naszym fundacyjnym forum powiedziałam, że nie mam nic przeciwko aborcji, ale sama bym jej nie zrobiła, moja przyjaciółka Jowita stwierdziła, że to już jest oceniające. Zrozumiałam, że oceniam te kobiety, które to zrobiły. My też między sobą podjęłyśmy pewien kompromis aborcyjny. Taki, że każda z nas zgadza się z naszą bohaterką, naszą 14-latką, która zaszła w ciążę z kolegą z klasy i chce tę ciążę usunąć.
I z filmu nie wiemy, czy usuwa.
Ale wiemy, że chce to zrobić. Sama jestem świadomą matką. Urodziłam syna w wieku 28 lat. Jeśli pojawią się następne dzieci, będę je kochać. Dla mnie to proste. Kiedy okaże się, że dziecko będzie bardzo chore i stanę przed decyzją, to... To nie wiem, co zrobię.
Teraz musi pani urodzić. Trybunał Konstytucyjny tak zdecydował.
Jestem za wyborem. Jeśli ktoś nie chce urodzić dziecka, nie zmuszajmy go do tego. I proszę zrozumieć, że naprawdę trudno mi o tym wszystkim mówić, ponieważ jestem osobą wierzącą, dla mnie życie jest życiem. Wiem jednak, że czasami aborcja jest jedynym dobrym wyjściem.
Kościół wyklnie panią po tych słowach.
Nie wyklnie. Nie jestem katoliczką, tylko wierzącą chrześcijanką. Chodzę do protestantów na nabożeństwa, do Kościołów otwartych, do miejsc światłych, w których ludzie są wykształceni i pokorni wobec tego, co się dzieje na świecie. Istotne jest, że w takim Kościele nigdy nie ma odrzucenia i oceniania. Kieruję się wyłącznie Biblią, do nikogo nie należę, modlę się do Boga. To jest fascynujące, że w wierze jest wolność. Kiedy trwały protesty kobiet, jeden z pastorów napisał do innych, że powinni być teraz na ulicach, razem z kobietami, bo przecież Jezus był z ludźmi. Chrześcijaństwo to dla mnie bycie blisko człowieka i kochanie, miłość, a nie ocenianie. Zrobiłam ten film jako osoba wierząca, opowiedziałam indywidualną historię dziewczyny. I tak – miała prawo dokonać aborcji, bo tak zdecydowała. Zakończenie dla wielu jest otwarte. To jest też film o końcu dojrzewania, końcu dzieciństwa, o tym, że ta decyzja kosztuje. Nie jest tak, że się dokona aborcji, a potem idzie się zrobić paznokcie, że wszystko po tobie spływa. Czasami zostaje tylko pustynia. Nasza Alicja stoi na tej pustyni, patrzy na baśniowe postacie, one odchodzą, a ona idzie w przeciwną stronę. To dla mnie moment przejścia w dorosłość.
Mam dwie córki, które są mniej więcej w wieku pani bohaterki.
I dla takich dziewczynek też jest ten film. Mam poczucie, że zrobiłam baśń w ważnej sprawie. Kiedy robiłam casting wśród dzieci, które miały zagrać w „Alicji i żabce”, to sprawdzałam, na ile one kupują tę historię, na ile ją rozumieją. Przepracowałam ją i z Julią Kuzką, która zagrała główną rolę, i z innymi dziewczynami. Przeprowadzałam je przez wszystkie sceny. Te dziewczyny stworzyły grupę, takie dziewczyńskie wsparcie. Może również dzięki temu nie było żadnych napięć na planie, a one wszystkie się zaprzyjaźniły. Myślę też, że „Alicja i żabka” to kawał edukacyjnej roboty. Mam wrażenie, że zaraz zrobi się jakaś pokoleniowa luka, że brak edukacji seksualnej spowoduje, że dzieci nie będą nic wiedzieć o swojej seksualności, o tym, jakie są konsekwencje działań i decyzji. Przecież nielegalne aborcje odbywają się cały czas. Dziewczyny z dużych miast, które mają pieniądze, jak będą chciały, to i tak ją zrobią. Nic ich nie powstrzyma. Co to za problem pojechać do Czech? Żaden. Jeszcze mama chłopaka dołoży. My musimy myśleć o tym, co z dziewczynami biednymi albo takimi, co mają już piątkę dzieci i szóste ma być chore, a lekarz mówi, że ma klauzulę sumienia. I co z tym dzieckiem, kiedy się urodzi? Uważam, że jeśli się rodzi dziecko, to bierze się całkowitą odpowiedzialność za drugiego człowieka, za to, kim on będzie i czy będzie w życiu szczęśliwy. Sama się zastanawiam się, co bym zrobiła, gdybym była dziewczynką w ciąży. Czy zjadłabym te wszystkie tabletki, żeby pozbyć się „tego”, „żabki”, tej „fasolki”? Kiedy pisałyśmy scenariusz filmu, miałyśmy niewiele ponad 30 lat, zastanawiałyśmy, co się może dziać w głowie takiej dziewczyny, co ona może czuć, co wiedzieć, jak reagować. Założyłyśmy, że musi uciekać w jakieś nierealne światy, żeby to wszystko przetrzymać. Wie pani, chciałabym, by „Alicja i żabka” trafiła do szkół i była opatrzona specjalnym programem edukacyjnym. Chciałabym, żeby dzieci mogły ze sobą rozmawiać o seksualności, seksie, zapłodnieniu, wchodzić w dyskusje, mieć różne poglądy.
Minister Czarnek na to nie pozwoli. Chyba musi pani zacząć działać w podziemiu edukacyjnym.
Nie mogę oglądać się na polityków. Politycy ustanawiają prawo, ale nie obchodzą ich konsekwencje. Teraz, przed świętami, byłam w wielu ośrodkach wychowawczych, w poprawczakach, głównie takich, w których przebywają chłopaki. Na naszym szlaku było tylko jedno miejsce dla „niegrzecznych” dziewcząt. Byłam tam, rozmawiałam z dziewczynami i przekonałam się, że to jest popier...ny system. Bo kto napisał prawo, że dziewczyna, która zajdzie w ciążę, urodzi dziecko, musi je oddać do rodziny zastępczej? Kto? I dlaczego to prawo funkcjonuje w XXI w.? Dlaczego nie ma stworzonej jednej placówki w Polsce dla takich dziewczyn i ich dzieci? Przecież te młode matki, którym zabrano noworodki, są w traumie, ich dzieci są w traumie. Rozmawiałam z nimi. Jedna mówi, że jest smutna, bo nie może być z synkiem, który ma półtora miesiąca, druga że jej dziecko ma pięć miesięcy, trzecia, że trzy miesiące. Nie wierzyłam, że to się dzieje, że to nie film z akcją w XIX w. No, niestety, nie film. Byłam u nich kilka godzin.
Żeby pocieszać?
Nie, żeby powiedzieć, że też byłam sama, jak rodziłam, że sama wychowywałam syna. Tłumaczyłam, że żyją już nie tylko dla siebie, ale dla tych dzieci, że jeszcze wszystko im się w życiu poukłada, będą miały satysfakcję z macierzyństwa. Prosiłam, żeby nie zrobiły tym dzieciom takiego dzieciństwa, jakie im zafundowali ich rodzice. Podobnie mówiłam chłopakom. Odwiedziłam kilkanaście ośrodków. Widziałam te dzieciaki w poprawczakach i miałam wrażenie, że to ważne, aby usłyszeli ode mnie, że nie ma znaczenia, co się stało w ich życiu, nie ma znaczenia, skąd pochodzą, znaczenie ma to, że mogą zmienić swoje życie.
Łatwo powiedzieć. Często to są ludzie ze środowisk, w których patologia jest dziedziczona.
Ale można to przerwać, można się wyrwać, ich wyrwać.
Siada pani przed tymi chłopakami i im to mówi?
Ja, siedmiu sportowców, były policjant, gromowiec Tomek Oświęcimski, Misiek Koterski. Każdy z nich miał w życiu zakręt, każdy wyszedł na ludzi, prawie każdy coś broił.
Pani nie nabroiła.
Nie, ale byłam dzieckiem wyrywnym. A tym ludziom w poprawczakach mówię, że różni nas tylko to, że ja mam teraz więcej pewności siebie. Pochodzę z małego miasta, z rodziny budowlańca i stolarza, moi rodzice się rozstali, a ja od 16. roku życia pracowałam. Nie miałam łatwo, ale bez przesady. Oczywiście, że łatwiej niż ci, którzy są w tych ośrodkach. Widziałam te dzieciaki, które mają na ciele blizny od bicia w domu, których głowy są całe w szramach. I wiem, że nie zmienię ich przeszłości, ale mogę powiedzieć, że przyszłość jest w ich rękach. Moi koledzy tłumaczyli im, że mogą zamienić pięści na rękawice bokserskie, że sport może być drogą do tego, żeby żyć zgodnie z prawem. Mówiłam im: „Chłopaki, niedawno przygotowywałam się do roli, byłam w zakładzie karnym i wiecie, że oni tam nie mają siłowni, a wy macie, możecie też jeździć na rowerach, chodzić na wycieczki, możecie ćwiczyć, doskonalić się. Poza tym tu możecie się uczyć, chodzić na lekcje, różne zajęcia, kursy zawodowe. Słuchajcie, wam się teraz wydaje, że jesteście w najgorszej dupie, ale z tej dupy można wyjść. Nie trzeba mieć od razu planu na 70 lat swojego życia. To, że teraz będziecie płytkarzami, wcale nie znaczy, że potem nie pójdziecie na studia, nie dostaniecie się do Gromu, wszystko jest do przejścia”.
I pani stamtąd wychodzi, wraca do pięknego świata, a oni zostają.
Nie do końca. Teraz trochę tych chłopaków do mnie pisze. Zostawiam im kontakt do siebie, wysyłają swoje kawałki raperskie, jakieś teksty, rysunki. I okazuje się, że jest tylu zdolnych. Wiem, że ja tego wszystkiego nie udźwignę, nie zbawię całego świata, ale... Mówi się, że 10 proc. z tego wyjdzie. Ale jak wyjdzie jeden dodatkowy, bo ze mną pogadał i coś mu w głowie zostało, to warto. Wychowawca z poprawczaka, taki co tam pracuje ponad 20 lat, opowiadał mi, że były podopieczny zaczepił go na ulicy. Woła: „Wawco, wawco!”. Okazało się, że ma rodzinę, firmę, że temu „wawcy” chce podziękować. „Wawca” to skrót od „wychowawca”. Są też wychowawczynie.
W męskich ośrodkach?
Tak. Żeby ci ludzie mieli wzorzec męski i żeński.
Jak mama i tata?
Tak, dwa uzupełniacie się pierwiastki na jedną grupę wychowanków. Wielu z nich jest na farmakologii. Nie radzą sobie z emocjami, przeżywają to, co się działo w domu, patologie, bicie, śmierć kogoś bliskiego. Uważam, że i te spotkania z nimi mogą mieć głęboki sens. Widziałam, jak oni się uspokajają, kiedy się z nimi rozmawia. Wiem, że to brzmi jak banał, ale mówiłam im, że naprawdę można spełniać marzenia. Ja spełniłam przez cztery lata, robiąc film na ważny dla mnie temat.
I jeszcze panią nagrodzili.
I to w Gdyni, na najważniejszym polskim festiwalu filmowym. Niech pani sobie wyobrazi taką scenę: chłopaki z poprawczaka, byki, umięśnione, wygolone, tulą chore dzieci, niepełnosprawne, spastyczne, powyginane. Noszą je na rękach, przekładają, czeszą, czytają im bajki. Wymyślone? Nie, prawdziwe. Widziałam na zdjęciach, widziałam, że w tych młodych ludziach nie ma zła, trzeba im tylko dać możliwość robienia dobra. Za chwilę 2021 r. Technologie, nowoczesność, a ja widzę chłopaka, który kradł z głodu. Albo jako osoba prywatna robię prezenty dla dorosłych niepełnosprawnych z ośrodka pod Sanokiem. I ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego, do jasnej cholery, ich marzeniem jest kawa sypana i ciastka kruche.
Chłopaki z poprawczaka, byki takie, umięśnione, wygolone, tulą chore dzieci, spastyczne, powyginane. Noszą je na rękach, przekładają, czeszą, czytają im bajki. Wymyślone? Nie, prawdziwe