Spopularyzowane przez Miltona Friedmana powiedzenie: „nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad” można odnieść do darmowych skrzynek e-mail. Użytkownicy płacą za nie, tylko nie wprost pieniędzmi, ale swoimi danymi osobowymi, prywatnością i czasem poświęcanym na wyświetlane reklamy. Te ostatnie często udają wiadomości. Użytkownik, który zaloguje się na własne konto z poziomu przeglądarki internetowej, poza właściwą korespondencją widzi również przekaz reklamowy. Tak też się dzieje na niemieckim portalu T-Online, którego klientom wyświetlano ofertę jednego z dostawców energii elektrycznej. Konkurencyjna firma uznała to za zabronioną praktykę rynkową i wystąpiła do sądu o jej zakazanie. Spór trafił ostatecznie do Federalnego Trybunału Sprawiedliwości, a ten postanowił zasięgnąć opinii Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Skierowany do niego wniosek prejudycjalny zmierza m.in. do ustalenia, czy reklamy, które w rzeczywistości nie są e-mailami, bo formalnie nie są wysyłane ani odbierane, nie zawierają daty ani nadawcy, należy uznać za wiadomości reklamowe wysyłane na adres elektroniczny?
Szeroka interpretacja
Baner jak list
orzecznictwo