Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, zatem nadchodzi również czas wręczania prezentów. Mój znajomy postanowił zaimponować starszemu koledze i podarował mu drogocenny prezent. Sprawa jednak się rypła, gdy się okazało, że dał coś, co do niego nie należało.

Znajomy nazywa się Sebastian Kaleta i jest wiceministrem sprawiedliwości, a jego starszy kolega to Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości. Prezentem zaś jest projekt ustawy o ochronie wolności słowa w internecie. Założenia są przepiękne, lepszej ustawy w Polsce nie widziano co najmniej od czasów Bieruta. Jest tylko jeden, drobniusieńki problem: obawiam się, że trudno będzie podporządkować polskiemu rządowi największe międzynarodowe cyfrowe korporacje.
Ministerialna propozycja zakłada bowiem, że serwisy społecznościowe nie będą mogły według własnego uznania usuwać wpisów ani blokować kont użytkowników, jeśli treści na nich zamieszczone nie naruszają polskiego prawa. W razie usunięcia treści lub zablokowania konta jego użytkownik będzie miał prawo złożenia skargi do serwisu. Co więcej, możliwe będzie złożenie do serwisu również skargi na publikacje zawierające treści niezgodne z polskim prawem. A Facebook, Twitter czy TikTok będzie musiał – pod groźbą wywołania gniewu u Zbigniewa Ziobry – rozpatrzyć skargę w ciągu 48 godzin.
Gdyby tego cyrku było mało, to jeśli tylko odpowiedź na skargę będzie niesatysfakcjonująca, to będzie można zwrócić się do sądu. A ten rozpozna sprawę w ciągu – uwaga, uwaga, proszę nic nie jeść ani nie pić w tej chwili – siedmiu dni.
Ech, gdyby Adam Andruszkiewicz, rządowy guru od starć z cyfrowymi potentatami, wiedział, że okiełznanie GAFA (skrót od Google, Apple, Facebook, Amazon) jest takie proste!
Dla każdego, kto ma choć blade pojęcie o cyfrowym świecie, jasne jest, że Facebook czy TikTok nie boją się ani polskiego rządu, ani polskiego sądu, ani polskiego prawa. Ba, gdyby tylko Mark Zuckerberg chciał, aby odwołano ze stanowiska Zbigniewa Ziobrę (oczywiście najpierw musiałby wiedzieć, kim jest Zbigniew Ziobro), to załatwiłby to w jeden weekend. Wystarczyłoby, że wyłączyłby Fejsa Polakom i zaznaczył, że dopóki Ziobro będzie ministrem, ani lajkowania kotków, ani dostępu do Messengera nie będzie. Dopiero wtedy byśmy wszyscy zobaczyli, jak wyglądają masowe protesty!
Polscy politycy raz na jakiś czas muszą pomachać szabelką. Wierzą, że znajdą się naiwni, którzy uwierzą, że jakakolwiek rodzima ustawa (pomińmy litościwie to, że ta przedstawiona przez Zbigniewa Ziobrę i Sebastiana Kaletę nie ma szans na uchwalenie, bo nie zyska większości w Sejmie) powstrzyma zapędy cyfrowych korporacji od robienia, co chcą, jak chcą i kiedy chcą. Wyspecjalizował się w tym machaniu szabelką wspomniany wyżej Adam Andruszkiewicz. Ileż to on już razy okiełznywał Facebooka! Tylko, jak na złość, okiełznać nie może.
Dla jasności, nie mówię, że mamy bić pokłony przed globalnymi koncernami. Warto natomiast prowadzić z nimi dialog oraz jasno przedstawiać swoje oczekiwania. Jednak wiara w to, że ustawą coś nakażemy społecznościowym gigantom, pasowałaby bardziej do podejścia dziecka wierzącego w Świętego Mikołaja niżeli do – wydawałoby się – poważnych polityków.