Wielu menedżerów mówi wprost: w sprzedaży wszystkie chwyty są dozwolone. Czy rzeczywiście?
Paweł Gołębiewski, radca prawny, szef praktyki przestępczości międzynarodowej i obsługi klienta zagranicznego w Kancelarii Kopeć & Zaborowski
ikona lupy />
Paweł Gołębiewski, radca prawny, szef praktyki przestępczości międzynarodowej i obsługi klienta zagranicznego w Kancelarii Kopeć & Zaborowski / Materiały prasowe / fot. Wojciech Gruszczyński/Materiały prasowe

Nie, nie wszystkie. Oczywiście istotą działalności gospodarczej jest sprzedaż i generowanie przychodów, ale sposób, w jaki to robimy, ma granice. Często obserwuję w firmach klasyczny spór pomiędzy działem sprzedaży a compliance czy prawnym. Jedni chcą działać szybko i skutecznie, drudzy przestrzegają przed ryzykiem. Problem powstaje wtedy, gdy menedżerowie – za cichym przyzwoleniem zarządu – zaczynają pozyskiwać klientów niezgodnie z prawem.

O jakie sytuacje chodzi?

Wyobraźmy sobie, że dyrektor sprzedaży oferuje osobie decyzyjnej u kontrahenta drogi prezent, weekendowy wyjazd czy sponsorowanie konferencji w zamian za podpisanie umowy. Albo że szef działu zakupów dopuszcza do współpracy tylko tych dostawców, którzy okażą mu przychylność.

Takie działania mogą wydawać się elementem twardego biznesu, ale z punktu widzenia prawa to już potencjalne naruszenie art. 296a kodeksu karnego, tzw. łapownictwo menedżerskie.

Co dokładnie penalizuje ten przepis?

Mówiąc najprościej, każde przyjęcie, żądanie lub obietnica korzyści majątkowej albo osobistej w zamian za działanie lub zaniechanie, które może przynieść szkodę firmie, stanowi czyn nieuczciwej konkurencji lub niedopuszczalną preferencję dla kontrahenta. Co ważne, odpowiedzialność ponosi nie tylko osoba, która przyjmuje korzyść, lecz także ta, która ją wręcza lub obiecuje.

Czyli obie strony – zarówno menedżer, który przyjmuje prezent, jak i sprzedawca, który go wręcza, mogą odpowiadać karnie?

Tak. To przestępstwo dwustronne. I nie ma tu znaczenia, czy mówimy o prezesie firmy, kierowniku działu czy osobie zatrudnionej na podstawie umowy cywilnoprawnej. Ustawodawca posłużył się bardzo szerokim pojęciem „osoby pełniącej funkcję kierowniczą lub zatrudnionej w jednostce organizacyjnej wykonującej działalność gospodarczą”. W praktyce oznacza to, że nawet menedżer prowadzący sprzedaż w formule B2B, np. na kontrakcie menedżerskim, może odpowiadać jak osoba zatrudniona w spółce.

Jak rozpoznać, że granica już została przekroczona? Przecież pojęcia: korzyść osobista czy czyn nieuczciwej konkurencji są dość nieostre.

To prawda. Właśnie dlatego tak trudno wyznaczyć jednoznaczną granicę między dopuszczalnym działaniem a przestępstwem. Pomocne są tu dwie ustawy: kodeks karny i ustawa o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Ta druga definiuje nieuczciwą konkurencję jako działanie sprzeczne z prawem lub dobrymi obyczajami, które narusza lub zagraża interesowi innego przedsiębiorcy lub klienta. A więc wszystko, co nie jest zgodne z zasadą uczciwej gry rynkowej, może być zakwalifikowane jako czyn nieuczciwej konkurencji.

A co z tzw. czynnościami preferencyjnymi? To jeszcze mniej oczywiste pojęcie.

Tu musimy sięgnąć do orzecznictwa i komentarzy do k.k. Wynika z nich, mówiąc w uproszczeniu, że chodzi o każde zachowanie, które zakłóca uczciwą konkurencję na rynku, np. gdy menedżer wybiera dostawcę nie dlatego, że tamten oferuje najlepsze warunki, ale dlatego, że dostał w zamian na przykład korzyść majątkową – prezent. Takie działanie faworyzuje jednego przedsiębiorcę kosztem innych i tym samym uderza w zasady wolnego rynku.

Czyli w skrócie – prezenty, prowizje, sponsoring potencjalnych kontrahentów są bardzo ryzykowne...

Zdecydowanie tak. Granica między dopuszczalnym działaniem marketingowym a łapownictwem menedżerskim jest bardzo cienka. Kluczem do ich odróżnienia są cel i kontekst. Jeśli np. zaproszenie ma charakter promocyjny i jest adresowane do wielu kontrahentów, to nie ma wątpliwości. Gdy jednak jest kierowane do konkretnej osoby, która podejmuje decyzje o kontraktach, w zamian za coś, to już może być przestępstwo.

Czy zawsze odpowiedzialność ponosi tylko ten, kto wręcza lub przyjmuje łapówkę? Co z zarządem, który przymyka oko?

To bardzo ważne pytanie. Odpowiedzialność karna w Polsce ma charakter indywidualny, ale to nie oznacza, że zarząd jest bezpieczny. Jeśli członkowie zarządu wiedzieli o nielegalnych praktykach albo je akceptowali, mogą odpowiadać jako współdziałający. W orzecznictwie przyjmuje się, że nawet ciche przyzwolenie może oznaczać współudział. Przykładowo, jeśli zarząd zatwierdza budżet marketingowy, który faktycznie służy wręczaniu prezentów kontrahentom, to trudno mówić o braku świadomości.

Czyli zarząd nie może powiedzieć: „to nie my, to dyrektor sprzedaży”?

Nie. Takie tłumaczenie nie chroni przed odpowiedzialnością. Artykuł 21 kodeksu karnego przewiduje, że jeśli współdziałający wiedział o szczególnych okolicznościach popełnienia przestępstwa przez inną osobę, również ponosi odpowiedzialność. Innymi słowy, zarząd nie może zrzucać winy na podwładnych, jeśli wiedział o procederze lub go tolerował.

Czy takie sprawy często trafiają do organów ścigania?

Nie są codziennością, ale kiedy już wypłyną, mają bardzo poważne skutki. Często zawiadomienia składają konkurenci, którzy czują się wykluczeni z rynku albo wiedzą, że ich rywale kupują sobie kontrakty. Wtedy w grę wchodzi nie tylko ryzyko karne, lecz także reputacyjne. W dobie mediów społecznościowych wystarczy jeden głośny przypadek, by nadszarpnąć wizerunek całej marki.

A jakie w praktyce mogą być działania firmy w przypadku wykrycia nieprawidłowości?

To bardzo ciekawe pytanie zarówno w kontekście osoby działającej nielegalnie, jak i całej spółki, która o wszystkim wiedziała. Można wskazać dwa zachowania: pierwsze, gdy spółka staje murem za pracownikiem, współpracuje z organami ścigania, przekazuje obowiązujące procedury, wewnętrzne kodeksy, udziela szerokich wyjaśnień. Drugie – kiedy spółka odcina się od osoby, która przecież działała w jej imieniu, nawet niejednokrotnie zwalnia ją dyscyplinarnie i stara się wykazać, iż działanie takiego pracownika wykraczało poza jego obowiązki, możliwości, naruszało wewnętrzne przepisy, standardy, a zarząd spółki nie był informowany o tych praktykach.

Czy ma to znaczenie dla organów ścigania, które prowadzą sprawę karną?

Gdy zdecydują się one wszcząć i prowadzić śledztwo, i tak zweryfikują wszelkie dostępne oraz możliwe do uzyskania informacje. Trzeba pamiętać, że skoro śledztwo zostało wszczęte, to znaczy, że zachodzi już uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa. Różne postawy spółki mogą być elementem taktyki procesowej jednej czy drugiej strony. Wiele ostatecznie zależy także od ciężaru gatunkowego danego czynu i właściwego gromadzenia dowodów przez policję. Wszystko podlega tzw. swobodnej ocenie dowodów przez organ procesowy. Generalnie najlepiej ustrzec się takich problemów.

A jak spółka dowiaduje się o objęciu jej śledztwem?

To bardzo ważne pytanie. Czynności organów ścigania po wszczęciu śledztwa nie są jawne, nie są podawane do wiadomości publicznej. De facto więc do czasu pierwszej czynności procesowej z udziałem spółki lub osób zatrudnionych w niej nikt nie będzie o tym wiedział. Spółka dowiaduje się o tym zatem w momencie pierwszego przeszukania w firmie, a więc niezapowiedzianej wizyty organów ścigania. Ma ona na celu zabezpieczenie dokumentacji związanej z wątpliwym prawnie zachowaniem. Potem następuje przesłuchanie pracowników, być może kontrahentów, co będzie jasnym sygnałem, w jakim kierunku prowadzone jest postępowanie. Wracając do pani pytania – najczęściej fakt, iż spółka jest objęta takim śledztwem, stanowi niemiłe zaskoczenie.

Jak więc zabezpieczyć firmę przed takimi ryzykami?

Kluczowa jest transparentność. Już na etapie budżetowania wydatków działu handlowego i planowania kosztów marketingowych należy jasno określić, jakie działania są dopuszczalne, a jakie nie. Warto wdrożyć procedury compliance, kodeksy etyki, mechanizmy zatwierdzania prezentów czy sponsoringu. Jeśli firma nie ma przejrzystych zasad, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie działał po swojemu. ©℗

Rozmawiała Izabela Rakowska-Boroń

Łapownictwo na stanowisku kierowniczym

art. 296a ustawy z 6 czerwca 1997 r. – Kodeks karny (t.j. Dz.U. z 2025 r. poz. 383)

par. 1.

Kto, pełniąc funkcję kierowniczą w jednostce organizacyjnej wykonującej działalność gospodarczą lub pozostając z nią w stosunku pracy, umowy zlecenia lub umowy o dzieło, żąda lub przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę, w zamian za nadużycie udzielonych mu uprawnień lub niedopełnienie ciążącego na nim obowiązku mogące wyrządzić tej jednostce szkodę majątkową albo stanowiące czyn nieuczciwej konkurencji lub niedopuszczalną czynność preferencyjną na rzecz nabywcy lub odbiorcy towaru, usługi lub świadczenia, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

par. 2

Tej samej karze podlega, kto w wypadkach określonych w par. 1 udziela albo obiecuje udzielić korzyści majątkowej lub osobistej.

par. 3

W wypadku mniejszej wagi, sprawca czynu określonego w par. 1 lub 2 podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

par. 4

Jeżeli sprawca czynu określonego w par. 1 wyrządza znaczną szkodę majątkową, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.

par. 5.

Nie podlega karze sprawca przestępstwa określonego w par. 2 albo w par. 3 w związku z par. 2, jeżeli korzyść majątkowa lub osobista albo ich obietnica zostały przyjęte, a sprawca zawiadomił o tym fakcie organ powołany do ścigania przestępstw i ujawnił wszystkie istotne okoliczności przestępstwa, zanim organ ten o nim się dowiedział.