Minister w Kancelarii Prezydenta Krzysztof Szczerski powiedział, że chciałby wiedzieć, iż ktoś poniesie odpowiedzialność za podjęcie decyzji o wprowadzeniu dodatkowych osób na pokład samolotu, którym delegacja rządowa wracała z wizyty w Londynie.

Szczerski, który był we wtorek gościem RMF FM, był pytany, czy nie niepokoi go sytuacja związana z lotem powrotnym delegacji rządowej z Londynu. Prezydencki minister uznał, że "sytuacja z Londynu jest trochę wyolbrzymiona". Zaznaczył jednocześnie, że niepokoją go dwie rzeczy.

"Jedna, chciałbym jednak wiedzieć o tym, że ktoś za to poniesie odpowiedzialność. Dlatego, że nie ma czegoś takiego jak decyzje, które się podejmuje w powietrzu. To ktoś podjął decyzję o tym, że wprowadził dziennikarzy - jak rozumiem z tego artykułu - do samolotu ponad miarę. Po prostu ktoś taką decyzję podjął, nie można powiedzieć, że została podjęta, podjęła się decyzja. Decyzja się nie podejmuje. Ktoś ją podejmuje" - powiedział Szczerski.

Dopytywany, czy oczekuje w tej sytuacji wyciągnięcia konsekwencji, powiedział, że oczekuje tego, że "po prostu ktoś przyzna, że to był błąd i z tego wyciągnął potem wnioski, dlatego, że zapanował nad sytuacją".

"I druga rzecz, która mnie niepokoi: to nie może być tak, że premier Szydło czekała, i pół rządu, na to, żeby ludzie niżsi w hierarchii urzędniczej dogadali się między sobą, kto wyjdzie z samolotu. Tak po prostu nie może być. Prezydent, premier nie mogą czekać na swoich urzędników aż oni się łaskawie zgodzą między sobą, kto będzie frajerem i wyjdzie z samolotu, tak po prostu nie może być. Prezydent raz czekał pół minuty na jednego z urzędników, bo się spóźniał do kolumny i po tym co usłyszał, już więcej się nigdy nie spóźni" - podkreślił Szczerski.

W poniedziałek "Dziennik Gazeta Prawna" opublikował artykuł dotyczący powrotu w ubiegłym tygodniu delegacji rządowej z wizyty w Londynie, gdzie odbyły się polsko-brytyjskie konsultacje pod przewodnictwem premierów: Beaty Szydło i Theresy May.

Jak napisał "DGP" wojskowa casa, którą do Londynu przylecieli dziennikarze, miała odlecieć do kraju sześć godzin później niż rządowy embraer, którym podróżowała delegacja. Dziennik napisał, iż okazało się, że dziennikarze mają wracać embraerem i wówczas na pokładzie tego samolotu znalazło się najpierw więcej osób niż było miejsc, samolot był źle wyważony.

Według "DGP", odbywały się wówczas rozmowy, kto zostaje w samolocie, a kto wysiada, by polecieć kilka godzin później casą, a kapitan embraera oświadczył, że samolot nie poleci dopóki problem nie zostanie rozwiązany; ostatecznie po opuszczeniu pokładu przez grupę osób, embraer odleciał do Polski.

Szefowa KPRM Beata Kempa odnosząc się do poniedziałkowego artykułu "DGP" i wypowiedzi polityków PO podkreśliła w poniedziałek, że "cywilna" instrukcja HEAD nie została złamana w związku z ubiegłotygodniowym lotem delegacji rządowej z Londynu.

We wtorek pytana o tę sytuację w radiowej Jedynce szefowa kancelarii premiera powiedziała, że zawsze mogą wystąpić sytuacje, na które trzeba reagować. "Przypomnę, że jeżeli na przykład na lotniskach opadnie mgła, wtedy bardzo często pasażerowie też poddenerwowani czekają na godzinę odlotu. W tej sytuacji, skoro mieliśmy informację od LOT-u, że możemy skierować do samolotu taką, a nie inną ilość pasażerów, taką również skierowaliśmy. Natomiast jeśli ostatecznie pilot uważa, że jeszcze należałoby tę liczbę skorygować, z decyzją pilota się nie dyskutuje, tylko dokonuje się korekty. I to zrobiliśmy" - dodała Kempa.