Wbrew sugestiom i nawoływaniom Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości mniejsze ugrupowania mają korzystny wpływ zarówno na rozwój sceny politycznej, jak i samą demokrację
Po pierwsze, chodzi o podstawową kwestię politycznej reprezentacji. Mimo że przez ostatnie 10 lat główną osią sporu politycznego jest rywalizacja PiS-PO, to nikt poważny nie powie, że te dwie partie reprezentują poglądy wszystkich wyborców. Są one dużo bardziej zróżnicowane i powinniśmy się cieszyć, że zabetonowanie sceny politycznej, na które przez lata narzekaliśmy, właśnie się skończyło. Wiadomo, że znalezienie partii, z której postulatami się zgadzamy w stu procentach, jest niemożliwe. Jednak jeśli jest ich więcej, to nasze szanse na wyszukanie polityków o poglądach podobnych do naszych jest łatwiejsze.
Ze skrajnym brakiem reprezentatywności mamy do czynienia np. w Wielkiej Brytanii, gdzie funkcjonują jednomandatowe okręgi wyborcze. W ostatnich wyborach eurosceptyczna Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa zdobyła prawie 4 mln głosów (13 proc. wszystkich oddanych) i objęła... jeden mandat. Mówiąc o JOW-ach, dochodzimy do drugiego, równie ważnego powodu, dla którego małe partie są potrzebne w naszym życiu społeczno-politycznym. Chodzi mianowicie o wprowadzenie do dyskursu publicznego idei, o których główne partie mainstreamowe nie chcą mówić z tej prostej przyczyny, że wydają się one w danym momencie zbyt radykalne.
By dobrze pokazać to zjawisko, można sięgnąć do ruchu Kukiza. Choć referendum okazało się spektakularną klapą i do wprowadzenia JOW-ów proponowanych przez muzyka jest bardzo daleko, to jednak problem tego, w jaki sposób wybieramy naszych przedstawicieli, na dłużej zagościł w dyskusji publicznej. Zaowocowało to m.in. wspólnym apelem byłych marszałków Sejmu Ludwika Dorna i Marka Borowskiego, by wprowadzić ordynację mieszaną, która funkcjonuje m.in. w Niemczech. Tam połowa posłów jest wybierana w okręgach jednomandatowych, druga połowa z partyjnych list. Niewykluczone, że w najbliższej kadencji Sejmu pewne zmiany w tej materii zostaną wprowadzone także w Polsce.
Podobnie jest z innymi mniejszymi ugrupowaniami. Choć partia Razem funkcjonowała na marginesie sondaży, to jej postulat mocnego stawiania przez państwo na budownictwo czynszowe (m.in. pokazywanie popularności tego zjawiska na Zachodzie) może wkrótce zostać podchwycony także przez większe partie.
Kiedyś ekstremalny wydawał się też pomysł podatku liniowego. Mimo to w 2009 r. wprowadziło je faktycznie... Prawo i Sprawiedliwość. Dziś 18-proc. podatek dochodowy płaci 99 proc. podatników. Sięgając dalej w przeszłość: kiedyś kobiety nie miały głosu, a ci, którzy proponowali zmianę tej sytuacji, byli uznawani za radykałów. Dziś, mimo że Szwajcarzy czynne prawo głosu dla kobiet w całym kraju wprowadzili dopiero w 1991 r., to w demokratycznej Europie nie do pomyślenia jest, że połowa społeczeństwa nie ma uprawnień wyborczych. Być może za kilka lat będzie podobnie z postulatami głoszonymi dziś przez mniejsze ugrupowania na polskiej scenie politycznej.
Trzeci powód, dla którego powinniśmy cenić małe partie, jest taki, że czasem stają się one duże. Dla przypomnienia: w wyborach parlamentarnych w 2001 r. PO zyskała nieco ponad 12 proc. poparcia, a PiS niecałe 10. Wówczas hegemonem była koalicja Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Unii Pracy, która zdobyła ponad 40 proc. głosów. Gdybyśmy więc przestali głosować na małe partie, to w kolejnych wyborach, gdy nasze preferencje się zmienią (w Polsce to zjawisko powszechne), możemy zwyczajnie nie mieć na kogo głosować, ponieważ ugrupowania, które by nam odpowiadało, może już nie być na scenie politycznej.
Wreszcie małe partie są również potrzebne po to, by nam zwyczajnie nie było nudno. Bo choć popisy Pawła Kukiza często budzą zakłopotanie u obserwatorów, przynajmniej coś się dzieje. A – jak przestrzega piszący na łamach DGP historyk idei Marcin Król – nuda dla społeczeństw może być dosłownie zabójcza. Przykładów wiele. Nie bez powodu Rzymianie stworzyli igrzyska. Warto w tym kontekście przywołać również początek I wojny światowej. Choć formalnym powodem było zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie, to tak naprawdę było ono jedynie pretekstem. Po prostu ludzie chcieli zmian, a nie było kanałów, które jakoś spożytkowałyby ich energię. Warto więc dbać o to, by formy ekspresji buntu i niezadowolenia były wbudowane system. Tak będzie bezpieczniej dla nas wszystkich. ©?