Sekretarz Stanu USA John Kerry spotka się dziś w stolicy Kataru z Siergiejem Ławrowem, by omówić kwestię walki z Państwem Islamskim. Współudział Rosji może być kluczowy dla kolejnego celu: obalenia reżimu Baszara al-Asada
Oficjalnie rozmowa z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych ma dotyczyć możliwego zaangażowania Iranu w walkę z dżihadystami. Nieoficjalnie może to oznaczać, że dyplomaci obu krajów będą się starali nakreślić wizję nowego porządku w Syrii. Być może takiego, który nie uwzględnia prezydenta Baszara al-Asada. Zaangażowanie Iranu w ten proces jest kluczowe, syryjski prezydent to bowiem największy sojusznik tego kraju w regionie, a udzielane mu przez Teheran wsparcie finansowe jest jedną z przyczyn, dla których wojna domowa w Syrii ciągnie się już cztery lata. Irańczycy nie tylko łożą na utrzymanie reżimu w Damaszku miliard dolarów miesięcznie, ale też zapewniają żołnierzy do walki z syryjską opozycją. W walkach rządowej armii pomaga też kilka tysięcy żołnierzy Hezbollahu, który również jest opłacany przez Iran. Bez tego wsparcia al-Asad prawdopodobnie byłby już przeszłością. Biorąc więc pod uwagę skalę irańskiego zaangażowania, Teheran jest kluczem do zakończenia syryjskiego konfliktu.
Wygląda na to, że gotowość do rozmów o najbardziej palącym problemie na Bliskim Wschodzie w Teheranie pojawiła się po niedawnym podpisaniu porozumienia atomowego. Potwierdził to zresztą sam Kerry. – Zarówno irański prezydent, jak i premier zapewnili mnie, że wraz z podpisaniem porozumienia są gotowi porozmawiać o problemach w regionie – mówił w ubiegłym tygodniu sekretarz stanu USA.
Prawdopodobnie Amerykanie liczą na to, że dzięki zaangażowaniu Rosjan przekonanie Teheranu do zmniejszenia lub wstrzymania wsparcia dla Damaszku będzie prostsze, a może się okazać kluczowe także w przekonaniu al-Asada, żeby złożył broń. W końcu Rosja, Iran i Syria to sojusznicy jeszcze z czasów zimnej wojny.
Zresztą większą chęć do kooperacji w sprawie Syrii może na Teheranie i Moskwie wymusić rzeczywistość. Pomimo wsparcia pozycja al-Asada w Syrii słabnie. Wojska rządowe utraciły parę miesięcy temu na rzecz rebeliantów leżące na północy miasto Idlib, a niedawno ze starożytnej Palmyry wypchnęło je Państwo Islamskie. Sam prezydent przyznał w wystąpieniu telewizyjnym, że dotychczasowa strategia „wszystkich narożników”, czyli kontroli wojskowej nad punktami w różnych częściach kraju, na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Siły rządowe są przez to zbyt rozciągnięte po całej Syrii i ponoszą porażki.
– Nie mamy wystarczającej liczby żołnierzy. Kiedy koncentrujemy siły na jednym, ważnym obszarze, to ściągamy posiłki, ale zazwyczaj odbywa się to kosztem obecności w innych miejscach. Dlatego czasami musimy porzucić jakiś teren, aby utrzymać inny, ważniejszy z naszego punktu widzenia – tłumaczył ostatnie porażki al-Asad, zapowiadając jednocześnie przejście do strategii koncentracji sił na wybranych terenach.
Prezydent zaznaczył, że nie przyznaje się do porażki i że słowa „przegrana” nie ma w słowniku syryjskiej armii. Jego wypowiedź w połączeniu z ogłoszeniem niedawno amnestii dla wszystkich dezerterów i uchylających się przed poborem świadczą o tym, że reżim nie jest w stanie w wystarczającym tempie uzupełniać strat ponoszonych na froncie.
Jeśli faktycznie al-Asad jest słaby, to z pewnością wiedzą już o tym politycy zarówno w Teheranie, jak i w Moskwie. Jeśli więc chcą utrzymać wpływy w Syrii, muszą aktywnie uczestniczyć w kształtowaniu nowego porządku. Poza tym dla Rosjan negocjacje w tej sprawie mogłyby być okazją do wymuszenia na USA ustępstw przy jakiejś innej kwestii.
Najtrudniejszym elementem negocjacji nad przyszłym kształtem Syrii byłaby oczywiście kwestia podziału władzy między znajdującymi się obecnie u steru alawitami (których przedstawicielem jest także Baszar al-Asad) a sunnitami. Jeśli w kraju ma zapanować na stałe pokój, to musi zostać wypracowane rozwiązanie satysfakcjonujące obie strony. Gorzkiej lekcji w tej kwestii udzielił Irak, gdzie sunnici poczuli się oszukani przy podziale władzy. W efekcie w kraju wybuchła wojna domowa, a tamtejsi sunnici do dzisiaj wspierają dżihadystów z Państwa Islamskiego.
„Moje źródła wskazują, że USA sondują przedstawicieli alawitów we władzach w Damaszku, czy są gotowi zwrócić się przeciw swojemu prezydentowi. Rosjanie mogliby grać nieocenioną rolę w organizacji tego bezkrwawego zamachu” – napisał w połowie czerwca George Friedman, założyciel amerykańskiego think tanku Stratfor. Kiedy trwałyby negocjacje, obie strony mogłyby stanąć do walki z Państwem Islamskim. To w połączeniu z jednoczesną ofensywą wojsk irackich oraz tamtejszych Kurdów zakończyłoby konflikt w kilka miesięcy. Taki scenariusz jest możliwy. Tylko czy będzie chciał w nim brać udział Teheran?