Tsipras zmarnował ostatnie pół roku. Nie wierzę, że Syriza wyjdzie z tego cało – mówi otwarcie Judy Dempsey. Z ekspertką Centrum Europejskiego Fundacji Carnegie na rzecz Międzynarodowego Pokoju, redaktor naczelna czasopisma „Strategic Europe” rozmawiał Jakub Kapiszewski.
Judy Dempsey, ekspertka Centrum Europejskiego Fundacji Carnegie na rzecz Międzynarodowego Pokoju, redaktor naczelna czasopisma „Strategic Europe” / Dziennik Gazeta Prawna
Aleksis Tsipras wrócił z Brukseli poobijany. Dziś będzie musiał stoczyć bitwę w greckim parlamencie. Wyjdzie z tego cało?
Grecki premier przyjechał do kraju ze znacznie gorszą ofertą niż ta, którą proponowano mu jeszcze w styczniu. W efekcie w Syrizie doszło do podziału i Tspirasowi będzie bardzo trudno skłonić do zaakceptowania porozumienia z wierzycielami radykalne skrzydło partii. Jakby tego było mało, krytykuje go również opozycja, a banki wciąż są zamknięte. Firmuje więc układ, który jest niemożliwy do sprzedania w Grecji, może więc tego politycznie nie przeżyć.
Czy to oznacza, że Syrizie grozi rozpad?
Nie wierzę, żeby Syriza wyszła z tego cało. Jednym z możliwych rozwiązań w związku z tym jest koalicja z opozycją lub rząd techniczny składający się z osób bez przynależności partyjnej. Ta druga możliwość otworzy się po personalnych przetasowaniach w obecnym rządzie. A wiemy na pewno, że do nich dojdzie.
Tsipras doszedł do władzy dzięki antyoszczędnościowej retoryce. W świetle uzgodnionych w Brukseli rozwiązań jaki komunikat ma przedstawić w Atenach?
Jedyne, co może powiedzieć, to „starałem się, jak mogłem”. Ale to będzie nieprawda, bo jego gabinet ostatnie pół roku zmarnował. Najgorsze jednak jest, że doprowadził do kompletnej erozji zaufania między nim a europejskimi partnerami. Na samym początku Angela Merkel dawała mu czas i po prostu starała się go przekonać do oszczędności. Tsipras nie spełnił jednak pokładanych w nim nadziei, w związku z czym w sobotę kanclerz powiedziała mediom: „nie ufamy im”.
Opozycja, jaką napotkał nawet wewnątrz własnej partii, każe zadać pytanie o to, czy porozumienie przetrwa najbliższe tygodnie.
W tej kwestii nie ma pewności, między innymi dlatego, że obecny kryzys uderzył w kraj, kiedy zaczęły się już pojawiać jaskółki ożywienia gospodarczego. Poza tym największym problemem greckich reform jest to, że w ogóle nie rozwiązały problemu oligarchów, karteli i nieprzejrzystej prywatyzacji. Poprzedni gabinet w ogóle się tym nie zajął, korupcja i brak przejrzystości wciąż doskwierają, a główny ciężar obciążeń podatkowych spadł na klasy średnią i niższą, a nie na bogatych. Posprzątanie tego bałaganu zajmie dekady, bo tamtejszy system polityczny jest dysfunkcjonalny.
O wielkości zadania świadczy fakt, że w tekście nocnego porozumienia znalazły się nawet postulaty liberalizacji handlu w niedzielę.
Niedzielny handel to nic w sytuacji, gdy modernizacji wymagają państwowe instytucje. Zresztą część winy za grecki bałagan leży po stronie Komisji Europejskiej, ponieważ to do jej kompetencji należy nadzór nad sytuacją gospodarczą w krajach Unii. Zarówno KE, jak i Eurogrupa powinny były bardziej naciskać na reformy pięć lat temu, a nie od stycznia br., kiedy Tsipras doszedł do władzy. Zresztą Syriza doszła do władzy m.in. pod hasłem walki z korupcją – już sam ten fakt pokazuje, że jej poprzednikom nie udało się zaradzić temu problemowi.
Możemy więc postawić tezę, że wina leży po obydwu stronach.
Tak, tyle że w Grecji nie chodzi o reformy, lecz o przebudowę państwa. Wszyscy wiedzieli, że Grecja nie powinna być przyjęta do strefy euro, ale postanowiono tak ze względów politycznych. Grecy muszą zdecydować, czy zamierzają zreformować swój kraj nie tylko politycznie, ale i kulturowo.
Próżno szukać jednak silnego, reformistycznego ruchu w greckiej debacie publicznej.
Często się zastanawiałam, czy Grecy rozumieją, jak słabe jest ich państwo – albo jak potężne, w zależności od tego, pod jakim kątem na nie spojrzeć. Dlaczego w Grecji nie ma jakiegoś ruchu społecznego na rzecz reformy państwa? W końcu społeczeństwo obywatelskie rodzi się nawet na Ukrainie. Tymczasem w Atenach nie widać nikogo, kto mówiłby „Basta! Odzyskajmy nasze państwo!”.
Za porozumienie politycznie nie będzie odpowiadał tylko premier Tsipras.
Bardzo gorąca debata na ten temat odbywa się w Niemczech. W czwartek wieczorem kanclerz Merkel spotyka się z liderami CDU, bo jej własna partia jest podzielona w kwestii tego porozumienia. W zależności od tego, z której strony sceny politycznej dochodzą głosy, Merkel jest albo chwalona, albo ganiona. Jeśli z porozumieniem będą problemy, Merkel będzie musiała osobiście wziąć na barki ciężar porażki, razem z innymi liderami Eurogrupy.
Pojawia się argument, że międzynarodowi wierzyciele zbyt mocno ingerują w sprawy wewnętrzne Grecji. Tymczasem traktaty europejskie mówią wyraźnie, że takie kwestie jak np. podatki leżą w gestii poszczególnych państw. Czy z Grecji nie zrobiono niewolnika?
Co by pan zrobił z 78 mld euro? Po prostu dałby je pan Grecji bez żadnego nadzoru? To bardzo trudny problem: jakie kompetencje w tej sytuacji powinna mieć Bruksela? I zgadzam się, że to może być upokarzające dla Greków. Tyle że to już nie jest tylko grecki problem. Ateny nie rozwiążą go bez Brukseli, a Bruksela nie rozwiąże go bez Aten.
Może więc to nie Grecja jest niewolnicą Europy...
... tylko Europa jest niewolnicą Grecji? [śmiech]. Trzymamy się Grecji, bo nie chcemy, żeby stała się państwem upadłym. Nie chcemy też, żeby opuściła strefę euro, bo nie można zrezygnować ze wspólnej waluty, pozostając w Unii Europejskiej. Trzymamy się Grecji także z tego powodu, że na szali leży strategiczna wiarygodność UE.
Zanim porozumienie z Grecją i trzeci bailout nabiorą konkretnych kształtów, przed nimi jeszcze wiele przeszkód. Jakie mogą być konsekwencje porażki tego procesu?
Grecję czeka wielki, demokratyczny test. Mówiliśmy o możliwych scenariuszach, ale proszę sobie wyobrazić, że kondycja tamtejszej gospodarki pogarsza się jeszcze bardziej – a tak właśnie musi się stać, zanim kraj wyjdzie na prostą – i na skutek tego w kraju powstanie polityczna próżnia, np. po Tsiprasie. W związku z tym do władzy mogą dojść ultranacjonaliści albo lewica jeszcze bardziej radykalna niż Syriza, a wtedy sytuacja w kraju stanie się jeszcze bardziej niestabilna i antyeuropejska. Liderzy kontynentu zdaje się nie przemyśleli dostatecznie tego wariantu.