Nikt mnie nie przekona, że zajmujący wysokie funkcje samorządowcy powinni być tak dumni ze swojej pracy, by o płacy w ogóle nie myśleć. Nikt również nie namówi mnie, bym się zgodził na stwierdzenie, że średnio 12 tys. złotych, które co miesiąc jako wynagrodzenie wpływa na konto prezydenta dużego miasta, to pensja za wysoka. Weźmy na przykład Warszawę. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz jest profesorem prawa, wykładowcą uniwersytetu i była szefową NBP. Kieruje gigantyczną strukturą z rocznym budżetem przekraczającym 13 mld zł, zatrudniając kilka tysięcy osób. Jakkolwiek byśmy oceniali efektywność prezydent Warszawy, jej proweniencji politycznej czy wpadek, nie podlega dyskusji fakt, że jej wynagrodzenie nie przekracza poziomu pensji bez premii menedżera średniego szczebla pracującego w światowej korporacji w Warszawie. Jednak ich odpowiedzialność jest nieporównywalna. Z jednej strony osoba wybrana w powszechnych wyborach i podejmująca decyzje regulujące funkcjonowanie tak ważnych dziedzin jak służba zdrowia czy edukacja w niemal dwumilionowym mieście, z drugiej człowiek odpowiedzialny za zwykle dość wąski odcinek działalności swojej firmy i podejmujący decyzje tylko w jej interesie. Ktoś powie: Warszawa to nie cała Polska. Fakt, ale ten kłopot dotyczy także Poznania, Wrocławia, Krakowa czy Łodzi. Jest problemem, który legł u podstaw nowego polskiego samorządu już 25 lat temu. Prestiż i odpowiedzialność nie zostały odpowiednio uhonorowane. Teraz czas, żeby to naprawić. Czas najwyższy.