Po zestrzeleniu malezyjskiego boeinga można było zaobserwować wzrost aktywności rosyjskiej propagandy. Propagandy, która od czasu protestów na Majdanie przekształciła oficjalne środki masowego przekazu w oręż wojny informacyjnej
Komunikat od pospolitego ruszenia. W rejonie Torezu dopiero co strąciliśmy samolot an-26, wala się gdzieś tam za kopalnią Prohres. Przecież uprzedzaliśmy: nie latać na naszym niebie. A oto wideo: potwierdzenie kolejnego »ptaszkopadu«. Ptaszek spadł za hałdą, nie zaczepił o rejony mieszkalne. Cywile nie ucierpieli. A jest też informacja o drugim strąconym samolocie, zdaje się su” – taki komunikat pojawił się na grupie „Swodki ot Striełkowa Igoria Iwanowicza”, półformalnym serwisie prasowym separatystów w sieci WKontaktie, rosyjskim odpowiedniku Facebooka.
Pojawił się i szybko zniknął, bo okazało się, że „ptaszek” z wpisu ministra obrony samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej Igora Girkina (Striełkow to nazwisko operacyjne) nie był ani antonowem, ani suchojem, ale malezyjskim boeingiem z 298 osobami na pokładzie. A linię propagandową wkrótce określił w rozmowie z agencją Rossija Siegodnia premier DRL, w cywilu rosyjski politolog o nacjonalistycznej proweniencji Aleksandr Borodaj.
– Jeśli to faktycznie samolot pasażerski, to nie zrobiliśmy tego my – stwierdził Borodaj, dodając zarazem, że „opołczency” (pospolite ruszenie), jak sami siebie nazywają separatyści, nie dysponują systemem Buk, który umożliwiałby zestrzelenie samolotu lecącego na wysokości 10 tys. metrów. Mimo że kilka dni wcześniej ci sami separatyści chwalili się, że na ich wyposażenie system Buk właśnie wszedł. I że to samo można usłyszeć na nagraniach ujawnionych przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy. – Samolot też właśnie bachnęliśmy, k..., „suszkę”. Mamy przecież Buk-M, dostaliśmy go, tak? Chwała Bogu, że dzisiaj rano przyszedł Buk-M. Lżej się, k..., zrobiło. A tak, oczywiście, ciężkawo – opowiadał 17 lipca Siergiej Pietrowski, bliski współpracownik Striełkowa, podobnie jak Girkin i Borodaj będący obywatelem Federacji Rosyjskiej.
Im dalej w las, tym bardziej absurdalne tezy stawiali Rosjanie. Wieczorem w dzień zamachu agencja Intierfaks podała, że celem ukraińskich wojskowych był samolot prezydenta Władimira Putina, który właśnie wracał z Ameryki Płd.: „Źródło w Rosawiacyi (urząd zajmujący się lotnictwem cywilnym – red.) informuje, że trasy rosyjskiego samolotu numer jeden i malezyjskiego boeinga przecięły się w jednym miejscu na tym samym poziomie lotu. Doszło do tego w pobliżu Warszawy na poziomie FL330 na wysokości 10 100 metrów. Samolot numer jeden był tam o 16.21 MSK (czasu moskiewskiego – red.), a malezyjski – o 15.44 MSK. Kontury samolotów są dość podobne, rozmiar również, a jeśli chodzi o barwy, z dostatecznej odległości są one praktycznie identyczne” – podały media. Wiarygodnie i sensacyjnie? Cóż, wystarczy rzut oka na mapę, by się zorientować, że samolot lecący znad Warszawy do Moskwy nie mógł lecieć nad Zagłębiem Donieckim, nie nadrabiając przy okazji setek kilometrów. Co więcej, rosyjski „bort nomier odin” to czterosilnikowy iljuszyn-96, zupełnie niepodobny do dwusilnikowego boeinga 777. Na kolor karoserii z 10 km również nikt by nie patrzył.
Z kolei Russia Today, telewizja informacyjna dostępna w wielu wersjach językowych, podała historię człowieka imieniem Carlos, Hiszpana pracującego na wieży kontroli lotów w podkijowskim Boryspolu, który na żywo relacjonował na Twitterze strącenie boeinga przez Ukraińców. „Samoloty wojskowe latały obok 777 trzy minuty przed tym, jak zniknął z radarów” – pisał „ispanskij dispietczer”, oczywiście po hiszpańsku. Problem w tym, że zgodnie z ukraińskim prawem kontrolerzy lotów muszą mieć ukraińskie obywatelstwo. Mimo to newsa podchwyciły wszystkie liczące się rosyjskie serwisy informacyjne.
Jeszcze bardziej dziwaczną teorią podzielił się następnego dnia sam Igor Girkin w rozmowie z serwisem „Russkaja wiesna”, posługującym się notabene mottem „Tylko sprawdzona informacja!”. Język zgodny z oryginałem. – Według danych ludzi, którzy zbierali trupy, znaczna część trupów była nieświeża. Ludzie umarli do paru dób wcześniej. Nie ręczę za prawdziwość tej informacji, oczywiście konieczne będą badania ekspertów medycyny sądowej – opowiadał funkcjonariusz Federalnej Służby Bezpieczeństwa. – Dosłownie niedawno rozmawiałem z dwoma ludźmi osobiście zbierającymi trupy od razu po upadku. Podkreślili oni, że liczne trupy okazały się zupełnie pozbawione krwi, tak jakby zlano z nich krew na długo przed katastrofą – relacjonował. Innymi słowy ukraińscy prowokatorzy mieli załadować boeinga ciałami zmarłych lub zabitych ludzi, strącić go nad terenami kontrolowanymi przez DRL, by ją w ten sposób skompromitować.
Zwolennicy tej teorii zwracają uwagę, że za skierowanie samolotu nad Doniecczyznę odpowiadał kontroler lotu w Dniepropetrowsku. Gubernatorem obwodu dniepropetrowskiego jest zaś Ihor Kołomojski, oligarcha znienawidzony przez separatystów przede wszystkim ze względu na to, że z własnej kieszeni finansuje kilka ochotniczych batalionów walczących w Zagłębiu Donieckim. Kołomojski miał w tej kwestii współpracować z Polakami, którzy skierowali lot w odpowiedni korytarz powietrzny.
Powyższa teoria nie jest kolportowana za pośrednictwem oficjalnych mediów. Jednak rola Polski była w nich wielokrotnie poruszana. Nazajutrz po zestrzeleniu boeinga „Prawda” podała, że w Odessie wysadzono dywizjon z 1 Mazurskiej Brygady Artylerii. Na wyposażeniu polskich żołnierzy miało być m.in. 12 samobieżnych armatohaubic wz. 1977 Dana produkcji czechosłowackiej. „Polska przystępuje do wojny na Ukrainie?” – pytała „Prawda”, by od razu odpowiedzieć: „Wraz z otwartym wejściem do wojny domowej na Ukrainie regularnych sił zbrojnych obcego państwa, będącego zresztą członkiem NATO, sytuacja wojenno-polityczna ulega zasadniczej zmianie”. Wcześniej rosyjskie źródła informowały m.in. o polskich najemnikach, którzy mieli walczyć po stronie „kijowskiej junty” jako przedstawiciele firmy ASBS Othago. ASBS oznacza tyle, co „Analizy Systemowe Bartłomiej Sienkiewicz”, a więc sugestia była jasna: polski szef MSW wysyła prywatną armię, by ta mordowała doniecczan. 109 Polaków miało nawet zginąć, odnieść rany lub trafić do niewoli.
Kłopot z tą informacją polega na tym, że ASBS Othago od roku nie istnieje, a gdy istniała, zajmowała się działalnością doradczą, a nie szkoleniem najemników. – W Petersburgu podczas konferencji prasowej ministrów spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Rosji minister Radosław Sikorski zdementował w obecności rosyjskich mediów rozprzestrzeniane informacje o rzekomym szkoleniu bojowników Majdanu w Polsce i wysyłaniu przez Polskę najemników na wschodnią Ukrainę. To element czarnego PR – informowało DGP biuro rzecznika prasowego MSZ.
Obecność natowskich psów wojny to przy okazji świetne wytłumaczenie własnych porażek. Gdy na początku tygodnia separatyści byli wypychani z kolejnych miast Zagłębia Donieckiego, jeden z tamtejszych watażków pisał na portalu WKontaktie: „Zbyt nierówne były siły. Na punkt kontrolny w Majorśku zaszło około 20 czołgów z flagami USA i NATO. Żołnierze rozmawiali po angielsku.” Z kim jak z kim, ale z NATO nie wstyd przegrać.

Oscar za kłamstwa

Oczywiście żadnych zdjęć polskich najemników w Doniecku, mazurskich artylerzystów w Odessie czy amerykańskich tanków pod Gorłówką nie ma. Pewnie szkoda – jedno zdjęcie działa w końcu lepiej niż tysiąc słów. Ale i na to znajdą się sposoby, z których najprostszym kreatywne korzystanie ze starych fotografii. Praktycznie nie ma dnia, by rosyjscy propagandyści nie wykorzystali zdjęć z Syrii czy Iraku do zilustrowania konfliktu w Donbasie. Zdarzają się nawet wybitnie cyniczne przypadki, gdy Rosjanie wykorzystują ofiary własnych zbrodni, by świadczyły na niekorzyść Kijowa.
Przykład pierwszy z brzegu: twitterowy profil o nazwie Novorossiya Rises. Zdjęcie przedstawia zapłakaną staruszkę stojącą nad zmasakrowanym ciałem. Podpis: „Śmierć na #Ukrainie”. W rzeczywistości zdjęcie zrobił amerykański fotoreporter Peter Turnley. Miejsce i czas? Grozny, Czeczenia, 1995 r. Kolejny przykład: autor „Komsomolskiej Prawdy” Wiktor Baraniec publikuje na swoim blogu zdjęcie ciała zabitej dziewczynki. Podpis: „Południowy Wschodzie [Ukrainy]! Tysiąckrotnie pomścij na ukraińskiej juncie śmierć swoich niewinnych dzieci i wnuków!”. Oryginalna fotografia została opublikowana miesiąc wcześniej i przedstawia ofiarę krwawej wojny domowej w Syrii.
W ten sam sposób dokumentowano przypadki publicznego palenia w Kijowie książek wydanych po rosyjsku (prawdziwe zdjęcie przedstawiało zniszczenie nielegalnych materiałów budowlanych). Doniesienie tym bardziej absurdalne, że ukraińska stolica jest miastem w większości rosyjskojęzycznym, a w tamtejszych księgarniach większość egzemplarzy to książki wydane w Rosji. Innym razem separatyści za pomocą Twittera informowali o celowym paleniu zboża przez „juntę”, która chciała w ten sposób wywołać głód na wschodzie kraju. Na fotografii tymczasem widać tegoroczne pożary pod rosyjskim Wołgogradem.
Z kolei lwowskie władze miejskie miały wyciąć w mieście wszystkie brzozy, będące na Ukrainie symbolem rosyjskości. Tutaj źródłem publikacji był satyryczny „UAreview”, tamtejszy odpowiednik „ASZdziennika”. Cały ten twitterowo-blogowy chaos jest tworzony po to, by przekonywać rosyjskich obywateli, że w wyniku lutowego obalenia Wiktora Janukowycza do władzy doszli faszyści, którzy zamierzają wymordować rosyjskojęzyczną ludność Ukrainy. W podobnym tonie przedstawiano wydarzenia na Euromajdanie. Szaleni, pijani i żądni krwi banderowcy dokonujący krwawego zamachu stanu.
W rosyjskim przekazie ofiary stawały się sprawcami, podszytymi w dodatku antysemityzmem, choć zgodnie z danymi gminy żydowskiej w Kijowie podczas pierwszego miesiąca protestu doszło do zaledwie dwóch antysemickich incydentów. Nic dziwnego, że przed nadających na żywo dziennikarzy rosyjskich kanałów telewizyjnych wychodzili kijowianie, żądając przerwania antyukraińskiej histerii. – Przekażcie Oscara Dmitrijowi Kisielowowi za kłamstwa i nonsens w sprawie Euromajdanu – krzyknął na antenie kanału Rossija24 Witalij Sediuk z ukraińskiej telewizji 1+1. Kisielow to jeden z najbardziej znanych propagandystów Kremla.
W charakterze naczelnego straszaka służył skrajny Sektor Prawicowy i jego lider Dmytro Jarosz. W kwietniu tę w gruncie rzeczy marginalną organizację w rosyjskich mediach wymieniono 18,9 tys. razy, zaledwie o 155 razy mniej niż putinowskią partię Jedną Rosję.
Szczytem absurdu był materiał pokazany przez państwowy Pierwyj Kanał w noc wyborczą 25 maja. Dziennikarze zaprezentowali w nim sfałszowaną stronę ukraińskiej centralnej komisji wyborczej, z której wynikało, że według cząstkowych rezultatów Jarosz dostał 37 proc. głosów, wyprzedzając Petra Poroszenkę o 7,5 pkt. W rzeczywistości Jarosza poparło 0,7 proc. Ukraińców, co dało mu 11. miejsce. Miesiąc wcześniej hitem internetu stała się czarno-czerwona wizytówka Jarosza. Według informacji telewizji LifeNews kartę (oraz amerykańskie dolary) miano odnaleźć przy ciałach trzech zamordowanych mieszkańców Zagłębia.
Dziwnym trafem ani wizytówka, ani dolary nie spłonęły, w przeciwieństwie do samochodu, w którym je odnaleziono. Co więcej, na wizytówce zapisano z błędem, charakterystycznym dla osoby nieznającej ukraińskiego, adres e-mailowy Sektora. Od tej pory „wizytka Jarosza” stała się ulubionym motywem szyderstw z rosyjskiej propagandy, a podczas wyborów prezydenckich Sektor Prawicowy rozdawał identyczne wizytówki dziennikarzom.
Tabloidowa telewizja LifeNews to zresztą serwis wyjątkowy. Jej w rosyjskim światku medialnym wolno najwięcej. To LifeNews prezentuje więc najdziwaczniejsze teorie i najbardziej absurdalne newsy z Ukrainy. Wczoraj na stronie głównej mogliśmy przeczytać, że „głodni ukraiński żołnierze łowią i jedzą węże”. Wcześniej stacja potrafiła sięgnąć po zdjęcia z bojów o iracką Al-Falludżę, aby wykazać, że ukraińscy żołnierze wykorzystują przeciwko doniecczanom żrący biały fosfor.

Wymiana kadr

– Na wojnie pierwszą ofiarą jest prawda – powiedział jeszcze w 1918 r. amerykański polityk Hiram Johnson. Ukraińskim mediom również zdarza się ubarwiać informacje dotyczące konfliktu w Zagłębiu Donieckim. Zawyża się straty przeciwnika, zaniża własne, przesadnie interpretuje się dane o sytuacji gospodarczej Rosji bądź okupowanego przez nią Krymu. Jednak ukraińskie media głównego nurtu rzadko posuwają się do jawnych kłamstw na ten temat. Większość reportaży z wyzwolonych miast Donbasu rzetelnie przedstawia nastroje społeczne, pokazuje opinie zarówno przychylne, jak i wrogie ukraińskiej armii.
Co więcej, w państwie demokratycznym, jakim jest Ukraina, nałożenie kagańca na media jest z definicji niemożliwe. Niemożliwe jest więc również stworzenie jednolitego frontu państwowej propagandy. Zamiast tego powstają oddolne inicjatywy, których zadaniem jest ujawnianie i prostowanie kłamstw propagandy. Serwis StopFake.org codziennie publikuje kilka świeżych przykładów rosyjskich „fejków”. Serwis jest dostępny w językach rosyjskim i angielskim, choć wersja angielska jest rzadziej aktualizowana.
Ciekawy był również projekt obecny w serwisie WKontaktie. Grupa „Antipropaganda – analiz wypuskow nowostiej” do końca kwietnia analizowała poszczególne wydania rosyjskich serwisów informacyjnych pod kątem ich dziennikarskiej rzetelności. Skażona informacja zazwyczaj sięgała połowy czasu antenowego. Istnienie tych bardziej obiektywnych serwisów pozostaje zaś pod znakiem zapytania. W miniony wtorek Putin podpisał ustawę zakazującą płatnym telewizjom emisji reklam. Dla takich kanałów, jak opozycyjna wobec władz rosyjskich, jednak obiektywnie relacjonująca wydarzenia na Ukrainie telewizja Dożd, może to oznaczać bankructwo. Dożd, popularny wśród liberalnych mieszczan, jest kanałem płatnym, lecz w jednej trzeciej utrzymuje się właśnie z reklam. Co ciekawe, Dożd i LifeNews należą do tej samej spółki News Media.
Rosyjskie media weszły w tryby wojenne już na przełomie roku. Towarzyszyły temu zmiany systemowe i kadrowe. 13 marca, dzień po publikacji rozmowy z Andrijem Tarasenką z Sektora Prawicowego, pracę straciła szefowa portalu Lenta.ru Julia Mindier. Lentę co miesiąc odwiedzało ponad 11 mln użytkowników, portal jest zaliczany do mediów o pewnym stopniu niezależności. Razem z Mindier odeszło z pracy 39 dziennikarzy, a jej następca po kilku dniach zapowiedział, że Lenta będzie od tej pory stawiać bardziej na tematy gospodarcze niż polityczne.
Z kolei w grudniu 2013 r. z połączenia agencji RIA Nowosti i radia Gołos Rossii (do rozgłośni należy m.in. strona internetowa Głos Rosji, polskojęzyczna tuba propagandowa Kremla) powstała agencja Rossija Siegodnia. Na jej czele stanął Dmitrij Kisielow, któremu parę dni wcześniej ukraiński dziennikarz przyznał Oscara nonsensu. „Redakcja przygląda się sytuacji na Ukrainie i w Noworosji (związku Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych)” – czytamy na stronie agencji, chociaż Rosja niezależności DRL i ŁRL bynajmniej nie uznała. Mimo to dla Rossii Siegodnia Donieck to już taka nie całkiem Ukraina. Jest Ukraina i jest Noworosja in statu nascendi. – Zdaje się, że powstaje właśnie ogromna machina propagandowa – komentował w grudniu sekretarz Związku Dziennikarzy Rosji Pawieł Gutiontow. Już powstała.