Za tydzień obywatele większość krajów, w tym Polski, wezmą udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego. W niektórych państwach głosowania będą odbywać się już od czwartku 22 maja.

Nowością tych wyborów jest wytypowanie przez europejskie partie czołowych kandydatów na nowego szefa Komisji Europejskiej. Ten pomysł ma swoich zwolenników i przeciwników. Wskazani przez największe partie kandydaci są twarzami kampanii. Jean-Claude Juncker - europejskich chadeków, Martin Schulz - socjalistów, a Guy Verhofstadt - liberałów.
Założenie było takie, by nadać wyborom większe, polityczne znaczenie. By to nie unijni przywódcy za zamkniętymi drzwiami typowali nowego szefa Komisji, ale by wskazali go wyborcy. Zwolennikiem tego systemu jest były europoseł z Wielkiej Brytanii Brendan Donnelly. „Najważniejsze dla mnie jest to, by europejskie wybory coś znaczyły, a na razie znaczą niewiele. Trzeba było zacząć działać” - powiedział Brytyjczyk Polskiemu Radiu.

Ale pojawia się wiele wątpliwości. Niska frekwencja w wyborach to argument przeciwników takiego systemu, którzy uważają, że Parlament Europejski nie będzie miał wystarczającej legitymizacji. Wiele też zależy od wyniku wyborów - powiedział Polskiemu Radiu David O’Leary z firmy Burson-Marsteller, który przygotowuje analizy przed zbliżającymi się wyborami „Jeśli nie będzie wyraźnego zwycięzcy, jeśli między chadekami i socjalistami będzie niewielka różnica głosów, unijnym przywódcom będzie łatwiej zaproponować kogoś innego” - tłumaczy specjalista. A nie jest tajemnicą, że unijnym liderom nie podoba się system typowania kandydatów na szefa Komisji przez partie i chcą sami obsadzić to stanowisko. Tyle że później nowy przewodniczący będzie musi uzyskać akceptację w Europarlamencie.