Polska? To pojęcie funkcjonuje tylko w naszym języku. W życiu nie. Nasz kraj kochamy jedynie deklaratywnie.
Z patriotyzmem jest dzisiaj trochę jak z kupowaniem kiełbasy. Raz salami, raz zwyczajna, a raz podwawelska. Wrzucamy do koszyka raz to, raz tamto – wszystko zależy od tego, jakie jest nasze widzimisię. Jak nam się zechce, jaki mamy nastrój. Wartości składające się na to wielkie pojęcie, przez wieki nadające kształt życiu najbardziej świadomych Polaków, leżą dzisiaj wokół i każdy z nas składa je sobie jak chce w bliżej niezdefiniowaną całość. Albo nie składa ich w ogóle. To częstsze.
– Mamy dzisiaj patriotyzm supermarketowy, w skład którego wchodzą nie zawsze spójne elementy. Ilu Polaków, tyle może być patriotyzmów. Nie każdy też musi być patriotą – ocenia Jarosław Makowski, szef Instytutu Obywatelskiego.
Można zaryzykować stwierdzenie, że tych, którzy nie muszą, jest dzisiaj 9 na 10. Patriotyzm się skończył. Nie rozumiemy, czym jest, a przez to nie umiemy się nim kierować. Właściwie już dla nas nie istnieje.
Ale o co chodzi?
Ckliwość, z jaką traktujemy bociana, wierzbę i Chopina, mecz polskiej reprezentacji piłkarskiej na Stadionie Narodowym, śpiewanie hymnu, wczepianie w klapy biało-czerwonych kotylionów na 11 listopada albo wywieszanie flag na pewno patriotyzmem nie jest. Co nim jest, też dzisiaj do końca nie wiadomo. Może rację miał James Connolly, irlandzki działacz narodowościowy i robotniczy z przełomu XIX i XX wieku, gdy pisał: „Czym jest patriotyzm? Miłością do ojczyzny, ktoś powie. Ale co rozumiemy przez miłość do ojczyzny? Człowiek bogaty kocha swój kraj, ponieważ uważa, iż zawdzięcza swój obowiązek ojczyźnie, podczas gdy biedak kocha swą ojczyznę, bo wierzy, że jest jej winny powinność. Uznanie obowiązku, który mamy wobec swego kraju, jest prawdziwym motorem patriotycznego działania”. Czy my, Polacy, swój obowiązek wobec kraju uznajemy? Nie. I stąd biorą się problemy z naszym patriotyzmem, a właściwie z jego brakiem.
Na poziomie deklaratywnym wciąż jesteśmy mocni. Według CBOS (badanie z lutego 2011 r.) 76 proc. z nas określa się jako patrioci. Ale im dalej w las, tym – odwrotnie niż w przysłowiu – mniej drzew, troska o sprawy kraju rzednie. Ojczyznę za najwyższą wartość uznaje jedynie 23 proc. rodaków. Jeśli jednak spojrzymy na inne wymiary, które składać by się mogły na patriotyzm, jest jeszcze gorzej. Mniej więcej co siódmy badany (15 proc.) rozumie to pojęcie jako poczucie więzi i przywiązania do kraju. Co 20. (5 proc.) stwierdził, że patriotyzm to poczucie dumy ze swojego pochodzenia i narodowości. Z tego, że się Polakiem jest. Dla nielicznych osób (3 proc.) patriotyzm to po prostu samoświadomość czy – mówiąc inaczej – tożsamość narodowa. A co z pozostałymi milionami stanowiącymi ponad 70 proc. ogółu, niepodającymi żadnych odpowiedzi? Oni takiego pojęcia jak „patriotyzm” nie są w stanie sprecyzować.
Odpowiedzi na kolejne pytania, tym razem o przejawy patriotyzmu, wypadają jeszcze gorzej. Dla 24 proc. Polaków to praca w interesie kraju. Mniej więcej co ósmy badany (13 proc.) podaje dość szerokie definicje: działania dla dobra kraju, pożyteczne dla Polski itp. Mniej osób (5 proc.) akcentuje potrzebę poświęcania się dla państwa, podporządkowania prywatnych interesów dobru kraju.
A gdyby ojczyzna była w potrzebie? Gotowość do walki w obronie kraju w sytuacji wojny i poświęcenia życia, jeśli taka ofiara będzie konieczna, zadeklarował co 10. Polak (11 proc.). Tylko dla 1 proc. z nas patriotyzm polega na byciu porządnym obywatelem, dla 3 proc. na uczciwości i przestrzeganiu prawa. Również 3 proc. jako jego przejaw postrzega szacunek dla symboli narodowych, 2 proc. dbałość o kulturę, język, wychowanie i edukację, 0,4 proc. – popieranie krajowych produktów (patriotyzm gospodarczy). Tylko dla 0,2 proc. patriotyzm opiera się na płaceniu podatków i służbie wojskowej.
Wiemy jednocześnie, na czym patriotyzm na pewno nie polega. Jego przejawem dla niemal co trzeciego Polaka (28 proc.) nie jest płacenie podatków, kibicowanie polskim sportowcom (25 proc.), wypełnianie obowiązków zawodowych (20 proc.), podejmowanie działań na rzecz lokalnej społeczności i okolicy, w której się mieszka (19 proc.), wreszcie udział w wyborach (10 proc.).
Tak interpretujemy nasze powinności wobec ojczyzny. W wyrachowany i wygodny sposób.
– Polski patriotyzm to skomplikowana sprawa – nie ukrywa dr Jacek Kucharczyk, szef Instytutu Spraw Publicznych. – Bardzo trudno go zdefiniować, trudno przesądzać, czy w ogóle istnieje, a jeśli tak, to jaki ma kształt. Nawet jeśli istnieje, niezwykle często jest jedynie fasadowy. Jesteśmy zafiksowani martyrologicznie, choć obecna sytuacja geopolityczna nie powinna nas prowokować do takiego nastawienia. Nic nam nie grozi, a mimo to interpretujemy patriotyzm bardzo walecznie. Symboliczny wygrywa z realnym, popularnym w państwach rozwiniętych. Dodatkowo niepokoi bardzo mała liczba osób, które patrzą na interes ogólny przez pryzmat tego, co robią na co dzień, na przykład działając w sposób obywatelski. Chodząc na wybory, płacąc podatki, uczestnicząc w oddolnych inicjatywach. Te aktywności zawsze były w Polsce ułomne, na razie nie da się na nich niczego trwałego zbudować – mówi.
Dlaczego się nie udało
Jarosław Makowski z Instytutu Obywatelskiego stworzył elementarną typologię patriotyzmów jako zjawisk notowanych w różnych krajach. Ich główny podział opiera się na dualizmie: zamknięty – otwarty. Pierwszy, zdaniem Makowskiego, jest definiowany przede wszystkim przez pryzmat etniczno-narodowy. To typ zaborczy, wykluczający, mający ograniczoną tolerancję dla wszystkiego, co inne, obce. Ksenofobiczny. Narodowość jest tu rozumiana ciasno, skupiona na selektywnie prezentowanej tradycji, impregnowana na samokrytykę. Ten typ patriotyzmu najlepiej oddaje hasło: „Kto nie kocha swojego kraju tak jak my, prawdziwi patrioci, ten kraju tego niegodzien”. Drugi z kolei typ definiowany jest przede wszystkim przez pryzmat obywatelskiego zaangażowania, szacunku wobec demokratycznych norm, codziennej troski każdego obywatela o państwo. Jest tym samym znacznie bardziej otwarty. W inności, wielości tradycji składającej się na narodowe dziedzictwo widzi nie tyle zagrożenie, ile bogactwo i szanse. Narodowość jest tu rozumiana szeroko, gdyż przejawia się nie tylko w miłości do ojczyzny, lecz także poprzez krytycyzm. Tyle że to wszystko teoria. Polski ona nie dotyczy. – Pojęcie takie jak „patriotyzm” jest dzisiaj w naszym kraju w absolutnym deficycie, przeżywa kryzys tożsamości i trudno definiować je jednoznacznie – ocenia Makowski. – Bo przecież to, co części z nas wychodzi 3 maja i 11 listopada najlepiej, te manifestacje rytualnych, odziedziczonych postaw: msze, marsze, przemowy, powiewanie flagami, ta obowiązkowa odświętna jazda patriotyzmem wcale nie jest. Celem patriotyzmu, jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało, jest łączenie ludzi pod jedną ideą, tworzenie czegoś pod uniwersalnym znakiem „jeden z drugim”, a nie „jeden przeciwko drugiemu”. To, co dzisiaj mamy w Polsce, to raczej antypatriotyzm – zachęta do walki, a nie do zgody – tłumaczy Jarosław Makowski. Jak to się stało, że przez 25 lat wolnej Polski nie udało nam się wypracować patriotyzmu systemowego, takiego, który nie polegałby na malowaniu twarzy w barwy narodowe, ale na codziennym trudzie uczciwego życia? Dlaczego wciąż, choć sami o sobie stanowimy i sami sobą rządzimy, nie umiemy sami się zmienić? I tak zmienić kraju, by przestał być europejskim upiorem? Dlaczego wciąż szukamy tego, co było wczoraj, i dzielimy włos na czworo, a nie myślimy o przyszłości? Dlaczego brakuje nam wyobraźni i całą parę pompujemy w spory bez znaczenia?
Niestety z tych samych powodów, z których dzisiaj w Polsce jest fatalnie niemal w każdej dziedzinie życia. Ze względu na nasze chamstwo, cwaniactwo, głupotę i tępotę – klasycznie polskie cechy. Przez nieodpartą chęć zagarniania w swoją stronę, ile tylko się da. Przez brak prób działań opartych na empatii. My, Polacy, zwyczajnie do prawdziwego patriotyzmu nie dorośliśmy, a naszym przodkom, którzy oddawali życie za to, by kraj był wolny, nie jesteśmy godni czyścić butów. Czy nam się to podoba, czy nie, jako masa tacy właśnie jesteśmy. Kołtun tkwi w nas równie głęboko jak w XVI, XVII, XVIII i XIX wieku. Może jeszcze głębiej niż w PRL, bo wtedy wróg był przynajmniej zdefiniowany i jednolity. Dzisiaj wrogiem dla nas jest każdy z nas. – Dzieje się to trochę dlatego, że żyjemy w konsumpcyjnym świecie, który pojęcie „mieć” stawia znacznie wyżej niż pojęcie „być” – twierdzi Marcin Roszkowski, szef Instytutu Jagiellońskiego. – Telewizja mówi nam dzisiaj, jak mamy żyć, ale nie proponuje dyskusji o sprawach ważnych. W efekcie patriotyzm nie ma masowych źródeł, a to, co się rodzi w naszych głowach, to kosmopolityczne nie wiadomo co. Jednocześnie coraz trudniej utożsamiać nam się z państwem, które ani nie jest zagrożone jakimkolwiek kataklizmem i którego moglibyśmy bronić, co nam wychodzi nieźle, ani nie jest szczególnie przyjazne obywatelom i nie oferuje usług na wysokim poziomie – dodaje Roszkowski. Jednorazowość – to kolejne zjawisko, które doskonale definiuje nasz poziom zapału do wszystkiego, czym się zajmujemy, także do patriotyzmu. Po amatorsku, żadnej rzeczy nie jesteśmy w stanie doprowadzić do końca, przerywamy w połowie to, do czego jeszcze niedawno bardzo mocno się paliliśmy. Jednorazowość jest odpowiedzią na zjawisko, które psychologowie określają mianem nieumiejętności odroczenia satysfakcji. Jak dzieci, wszystko musimy mieć od ręki, natychmiast, nie umiemy zaczekać. Inaczej tracimy zainteresowanie, brakuje nam konsekwencji i cierpliwości, by osiągnąć efekt. Tak jest z planami, jakie podejmujemy na nowy rok, tak jest z rzucaniem nałogów i tak jest również z czymś, co zwykliśmy nazywać troską o Polskę. Przez 25 lat, od kiedy 3 maja i 11 listopada można wywieszać biało-czerwone flagi, nasz patriotyzm polega na nieistotnych, incydentalnych aktywnościach, ale za to pełnych patosu, czynionych z przytupem wartym Mickiewiczowskiego poloneza z „Pana Tadeusza”. Jest on dla nas jedynie odświętnym piknikiem, najlepiej połączonym z piwem i kiełbaską z grilla. Nie jest zwieńczeniem codzienności, w której staramy żyć nie tylko dla siebie, lecz także dla wspólnego dobra, jest za to kompleksowym odwzorowaniem tego, na co nas w trosce o kraj stać. To tak jakbyśmy wstawiali sobie złote zęby na przedzie, nie mając nic z tyłu. Ten nadmuchany w jednorazowym wysiłku balon pęka zresztą coraz częściej, jeszcze zanim na dobre wzleci w powietrze. Wystarczy przypomnieć ostatnie przejawy polskiego patriotyzmu 11 listopada, gdy zamiast flag łopotały jedynie ich drzewce jako ostateczne argumenty w sporze o to, kto jest najbardziej polski z uczestniczących w popularnych tego dnia marszach, czytelnych symbolach patriotycznej tandety, którą sami sobie serwujemy z uporem godnym lepszej sprawy. Inaczej świętować nie potrafimy.
Ani jednej kropli krwi?
Czym w takim razie powinien być patriotyzm? Fakt, że jest to pytanie trochę z gatunku „Kogo, synku, kochasz bardziej: mamusię czy tatusia?”. Nie ma na nie jednej dobrej odpowiedzi. – Obecny autoportret Polaków mógłby się być może kwalifikować do rozpoznania jako jakieś zaburzenie osobowości, szczególnie dotkliwe połączenie narodowej dumy z narodowymi kompleksami. Potrzeba nam ogromnej lekcji patriotyzmu – spojrzenia głębiej we własną tożsamość. Jest jakimś sprzeniewierzeniem się własnemu dziedzictwu, jakimś wielkim zakłamaniem polskiej historii ten nasz dzisiejszy autoportret, w którym z wielonarodowej Rzeczypospolitej nie ma już prawie nic, z jagiellońskiej świetności została jakaś karykatura, a etos polskiej inteligencji jest coraz bardziej rozmyty i często wręcz zawstydzony – tłumaczy dr Arkadiusz Radwan, prezes krakowskiego prawno-ekonomicznego Instytutu Allerhanda.
A więc recepta na renesans prawdziwej państwowej troski wydaje się prosta. Tolerancja, wielość poglądów ciesząca się szacunkiem, niebędąca przyczynkiem do ocen i potępiania osób myślących inaczej, stawianie na pierwszym miejscu interesu publicznego, przyznanie ludziom prawa do błędu i chęć niesienia pomocy w jego naprawianiu. I tyle? Już? Teoretycznie zapewne wystarczy, by w Polsce żyło się inaczej niż dzisiaj, z tym że to wszystko niemal na pewno jest na razie niewykonalne. Bo teoria najlepiej wygląda w książkach. Do życia, szczególnie w wydaniu polskim, nigdy przesadnie nie pasowała.
– Patriotyzm wymaga redefinicji, ponieważ to, co znamy pod tym klasycznym pojęciem, ma się dzisiaj już zupełnie nijak do rzeczywistości, jaką sami na co dzień tworzymy. Sądzę, że dobrym punktem wyjścia do rezurekcji powszechnego zmysłu państwowego, choć w nowoczesnym opakowaniu, jest powrót do opakowania pierwotnego, czyli korzeni, edukacji patriotycznej na poziomie domu rodzinnego, od dzieciństwa. Każda inna droga musi być jałowa, niczego nie gwarantuje – dodaje Marcin Roszkowski. Jarosław Makowski zauważa, że warto reaktywować ideę solidarności, która legła u podstaw III RP. Bez prawdziwego wsparcia, jakiego ludzie udzielali sobie w latach 80., znacznie trudniej byłoby „wyrwać murom zęby krat” i doprowadzić do tego, że w końcu runęły. – Chodzi o ograniczenie potrzeby dzikiej, bezkompromisowej rywalizacji na rzecz działań zespołowych. O to, by każdy zrezygnował z drobnej części swojego jednostkowego interesu. To może być światło w tunelu, które pozwoli nam, zwykłym Polakom, bez oglądania się na polityków, dojść do przekonania, że jesteśmy u siebie i że to od nas zależy, w którą stronę pójdzie Polska. Że to zależy od każdego z nas bez wyjątku – przekonuje Makowski.
Maria Peszek w piosence „Sorry, Polsko” śpiewa tak: „Gdyby była wojna, byłabym spokojna, nareszcie spokojna, wreszcie byłabym. Nie musiałabym wybierać ani myśleć, jak tu żyć, tylko być, tylko być. Po kanałach z karabinem nie biegałabym, nie oddałabym ci, Polsko, ani jednej kropli krwi. Sorry, Polsko, wybacz mi”. Dzisiaj te słowa celująco opisują nasze antypaństwowe nastawienie. Czy jesteśmy już na tyle świadomi i silni, by chcieć to zmienić?