Kamala Devi Harris urodziła się w kalifornijskim Oakland 20 października 1964 roku. Jest córką imigrantów. Matka Shyamala Goplan przyjechała z Indii i zajmowała się badaniami nad metodami leczenia nowotworów, a ojciec Donald przybył w USA z Jamajki. Para poznała się w Berkeley, gdzie oboje byli na studiach magisterskich. Angażowali się też w ruch praw obywatelskich i zabierali małą Kamalę w wózeczku na protesty. Imię wybrała jej matka. Kamala znaczy “kwiat lotosu” jest też w hindi alternatywnym imieniem bogini Lakshmi.

Harris dojeżdżała do zintegrowanej rasowo szkoły Thousand Oaks Elementary School autobusem. Proces owej integracji się dopiero zaczynał. Tymczasem w Waszyngtonie ówczesny początkujący senator Joe Biden głosował przeciwko projektom zakładającym mieszanie się dzieci z różnych etnicznych grup. Kamala uczęszczała na nabożeństwa do kościoła baptystów, ale też i do hinduistycznej świątyni. Skończyła Harvard, a potem powoli pięła się w strukturze kalifornijskiej prokuratury, wreszcie wybrano ją prokuratorką generalną, a cztery lata temu senatorką.
W artykule opublikowanym na łamach magazynu Elle w zeszłym roku Kamala Harris opowiedziała o swojej rodzinie i o tym, jak poznała Douga Emhoffa, przyszłego męża. Był on świeżo po rozwodzie i wychowywał dwójkę małych dzieci, Cole’a i Ellę.

“Nie chciałam wchodzić w ich życie za wcześnie, tzn. dopóki nie uznamy z Dougiem, że jest to odpowiedni moment. Dzieci potrzebują ciągłości i spójności. Nie chciałam zainstalować się w ich życiu jako osoba na chwilę, gdyby się okazało, że nasze drogi z Dougiem się jednak nie zejdą na stałe” - napisała kalifornijska senatorka. Dodała, że nie ma nic gorszego niż zawieść dziecko. Kiedy sześć lat temu Kamala wyszła za mąż za Emhoffa, a Cole i Ella byli już u progu dorosłości, przyszła wiceprezydentka USA zapytała ich, jak najlepiej by się do niej zwracały. Szybko doszli do wniosku, iż słowo “macocha” źle im się kojarzy i ich razi. Dlatego uznali, że najlepiej będzie mówić Momala - połączenie słów mamma i Kamala.

Oczywiście opublikowanie w Elle eseju miało znaczenie piarowskie i polityczne. Harris podjęła już wówczas decyzję, że będzie kandydować w wyborach prezydenckich. Ogłosiła to dwa miesiące później. Miała wtedy pewien wizerunkowy problem. Uchodziła za osobę stanowczą, a nawet bezwzględną, cyborga poruszającego się w świecie twardej polityki i rywalizującej z mężczyznami. Takie oblicze już w kampanii wyborczej o najwyższy urząd w państwie zawiodło - w 2008 i 2016 roku. Chodzi oczywiście o kandydaturę Hillary Clinton. Obserwatorzy amerykańskiej polityki oceniali, że brakuje jej ciepła i rodzinności. Dlatego też mogła ona utracić głosy kobiet z przedmieść. Kamala Harris wiedziała, że nie może popełnić tego błędu i musi pokazać swoją delikatna, ludzką stronę, która zrównoważy jej oblicze surowej prokuratorki.

Dzisiaj Harris lubi opowiadać, że kiedy stała na czele prokuratury okręgowej w San Francisco, a potem była prokuratorem generalnym Kalifornii jej koledzy z pracy często mieli rozmawiać o tym, czy oskarżyć niektórych podsądnych jako członków gangu, co sprawiłoby, że ich kara będzie surowsza.

„Rozmawiali o tym, jak ci młodzi są ubrani, w jakim sąsiedztwie mieszkają i o muzyce, której słuchają. Pamiętam, że odpowiadałam: Hej, chłopaki, wiecie co? Członkowie mojej rodziny ubierają się w ten sposób. Dorastałam z ludźmi, którzy mieszkają w tym sąsiedztwie i nadal mam taśmę z taką muzyką w samochodzie” - mówiła.

Ale to wersja Harris. Jest jeszcze inna, mniej jej życzliwa. Gdy Harris sprawowała funkcję prokuratora okręgowego San Francisco od 2004 do 2011 roku, była krytykowana za przekroczenie uprawnień: nie przekazała sądowi informacji na temat technika policyjnego, który został oskarżony o sabotowanie jej pracy i kradzież narkotyków z laboratorium. Żeby się na nim zemścić, Harris nie wydała jego obrońcom wszystkich akt. Prowadzący sprawę sędzia potępił ją za systemowe naruszanie konstytucyjnych praw oskarżonych. Harris broniła także ustawodawstwa stanowego, zgodnie z którym rodzice wagarujących dzieci mogli być pociągani do odpowiedzialności. Oponenci zarzucali temu prawu karygodne uproszczenie i milczące założenie, że nastolatkowie uciekający ze szkół przyłączają się do gangów.