Donald Trump przypomniał światu, jak ważnym elementem globalnej układanki jest dostęp do technologii.
Podczas przyszłorocznego zjazdu chińskiego parlamentu – Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych – delegaci przyjmą strategię rozwoju rodzimej gospodarki na następne pięć lat, czyli na okres od 2021 do 2025 r. Kluczowym postulatem dokumentu jest samodzielność technologiczna, która ma zapobiec sytuacjom, w których chińskie firmy stają przed perspektywą braku dostępu do rozwiązań kluczowych dla swojego funkcjonowania. Solą w oku Pekinu są szczególnie technologie półprzewodnikowe.
Przykładem jest Huawei. Od połowy września firma nie tylko nie może się zaopatrywać w komponenty elektroniczne (w tym procesory) u amerykańskich firm, ale także nie może kupować takich, które zostały wyprodukowane z wykorzystaniem amerykańskich technologii (maszyny czy oprogramowanie). W efekcie, aby utrzymać ciągłość produkcji, koncern musiał zawczasu kupić tyle czipów, ile tylko się dało. Zapas ten jednak kiedyś się skończy. – W tej chwili naszym celem jest przetrwanie – stwierdził pod koniec września na branżowej konferencji w Szanghaju Guo Ping, szef działu odpowiedzialnego za telefony komórkowe. Jeśli Huawei nie chce ostatecznie wypaść z rynku, musi się rozejrzeć za alternatywnymi rozwiązaniami. Jednym z nich jest dezamerykanizacja swoich rozwiązań.
I faktycznie, pod koniec sierpnia „Nikkei Asian Review” doniósł, że firma spowalnia budowę infrastruktury sieci komórkowej piątej generacji, aby dać sobie czas na opracowanie zastępników dla amerykańskich czipów wykorzystywanych w jej sprzęcie. Relatywnie łatwo koncern może też obejść niemożność korzystania z najnowszej wersji systemu operacyjnego Android, chociaż będzie to wymagało dodatkowego nakładu pracy. Na razie Huawei planuje rozwój własnego systemu operacyjnego Harmony, ale biorąc pod uwagę, jak trudno takie rozwiązania przyjmują się na rynku (vide przykład Microsoftu, który po latach walki poddał się i zrezygnował z forsowania Windowsa na komórki), to rozwiązanie może się okazać tylko połowiczne.
Tak łatwo nie da się też zdezamerykanizować tego, co mają pod obudową telefony komórkowe. Tu też jest sporo elementów z korzeniami w USA i nawet jeśli nie zostały tam wyprodukowane, to do ich wytwarzania wykorzystano amerykańską technologię, np. oprogramowanie do projektowania tych skomplikowanych układów. Mimo to Huawei próbuje. Kilka dni temu firma zapowiedziała, że planuje zbudować pod Szanghajem fabrykę komponentów półprzewodnikowych (zwanych w branży fabami) do swoich telefonów. Działanie takie doskonale wpisuje się w nową pięciolatkę władz ChRL.

Mikrobranża, meganakłady

Problem polega jednak na tym, że jeśli chodzi o technologie półprzewodnikowe, Chiny są 15 lat za globalnymi liderami. Pokonanie tego dystansu będzie wymagało nie tylko ogromnego nakładu pracy, ale i olbrzymich nakładów, w tym na badania i rozwój. Firmy takie jak Intel czy TSMC corocznie wydają miliardy dolarów tylko po to, by utrzymać się w czołówce wyścigu, ale nie muszą tej wiedzy gromadzić praktycznie od zera. Dodatkowo olbrzymich nakładów kapitałowych wymaga również produkcyjna część tego biznesu. Dla przykładu nowa fabryka tajwańskiego TSMC w Arizonie ma kosztować 12 mld dol.
Firmy w tej branży mogą pozwolić sobie na takie koszty, bo skala ich produkcji jest ogromna, a i tak oglądają się na zwolnienia podatkowe przy nowych inwestycjach, jak w przypadku wspomnianej fabryki TSMC. Rynek procesorów do komputerów dzielą między siebie tylko dwie amerykańskie firmy – Intel i AMD. Rynek procesorów do komórek także jest skoncentrowany: liczą się tak naprawdę amerykańskie Apple i Qualcomm, południowokoreański Samsung i tajwański MediaTek, które wytwarzają czipy u poddostawców, jak TSMC czy UMC.
Huawei, nawet jeśli postawi nową fabrykę, i tak nie będzie w stanie wytwarzać w niej najnowszych czipów. – Nowa linia produkcyjna nie wspomoże produkcji telefonów komórkowych firmy, bo elementy do nich muszą być wytwarzane na bardziej zaawansowanych liniach produkcyjnych. Niemniej jednak jeśli to przedsięwzięcie się uda, może stać się pomostem w kierunku bardziej niezależnej produkcji urządzeń do sieci telefonii komórkowej – powiedział dziennikowi „Financial Times” pragnący zachować anonimowość menedżer z branży półprzewodnikowej.

Daleko od pole position

Mocarstwa nie od dzisiaj zazdrośnie strzegą sekretów technologii, które zapewniają im przewagę na globalnej scenie. Starożytni Grecy pilnowali receptury „greckiego ognia”. Brytyjczycy krótko po rewolucji przemysłowej zakazali eksportu maszyn przędzalniczych, słusznie podejrzewając, że stanowią ich największą przewagę konkurencyjną. Po II wojnie światowej USA i Związek Radziecki urządziły wyścig po elementy niemieckiego programu rakietowego. Podczas zimnej wojny sprzedaż technologii półprzewodnikowych za żelazną kurtynę (a więc i do Polski) była objęta specjalnym nadzorem.
– Współczesne wojny toczy się za pomocą półprzewodników – mówił niedawno senator Ben Sasse, republikanin z Nebraski. I miał rację, nawet jeśli nie chodzi o konflikty zbrojne w znaczeniu dosłownym, ale wojny o rynek. Trudno w tej chwili wyobrazić sobie, jaki nakład pracy i środków musiałoby włożyć Państwo Środka w budowę pełnej autonomii technologicznej w tej dziedzinie. 15 lat to może być stanowczo za mało.