Urodzony w 1946 r. Donald Trump już w chwili swojej pierwszej inauguracji był najstarszym obejmującym urząd prezydentem USA. Młodsi od niego są nie tylko rządzący w latach 2009–2017 Barack Obama (rocznik 1961), ale nawet George W. Bush (2001–2009) i Bill Clinton (1993–2001), choć dwaj ostatni urodzili się w tym samym co Trump 1946 r. Wszystkich przebiłby jednak urodzony w 1942 r. Joe Biden, gdyby to na niego postawili wczoraj Amerykanie.
W historii Stanów Zjednoczonych normą były raczej rządy 50-latków. Swoje pierwsze inaugracje w tym wieku odbyły 24 z 44 osób, które pełniły najważniejszy urząd w państwie (Trump jest nazywany 45. prezydentem, bo Grover Cleveland swoje dwie kadencje sprawował z czteroletnią przerwą). Mediana wieku nowego amerykańskiego prezydenta wynosi 55 lat i trzy miesiące. Dokładnie w takim wieku był w 1963 r. Lyndon Johnson, gdy obejmował urząd po tragicznej śmierci Johna Kennedy’ego.
Gdy zamykaliśmy to wydanie DGP, sondaże dawały znaczną przewagę Bidenowi (warto podkreślić, że w 2016 r. ośrodki badania opinii społecznej dramatycznie poległy, wróżąc sukces Hillary Clinton). Czterokrotnie w historii USA zdarzyło się, by zwycięski kandydat zdobył kilkanaście milionów głosów więcej od najgroźniejszego rywala. Jako ostatni takim osiągnięciem mógł się pochwalić Ronald Reagan, ubiegający się o reelekcję w 1984 r. Republikanin pokonał wtedy rywala o 16,9 mln głosów i zdobył wszystkie stany poza Minnesotą (demokratę wolał też tradycyjnie lewicowy Dystrykt Kolumbii).
Trump zapisał się w statystykach z jeszcze jednego powodu. Amerykański system wyborczy sprawia, że można otrzymać mniej głosów w głosowaniu powszechnym, a jednak wygrać. W historii wyborów w USA stało się tak pięciokrotnie, przy czym to właśnie obecny prezydent przegrał głosowanie powszechne największą różnicą głosów. Na Hillary Clinton głosowało w 2016 r. o 2,9 mln więcej Amerykanów, bo 65,9 mln – tylko Barack Obama zdobywał większe poparcie – a mimo to przegrała.
Gdyby Biden pokonał Trumpa, byłby drugim katolickim prezydentem po Johnie Kennedym. Pozostali pochodzili z rodzin protestanckich, choć co do wyznania Abrahama Lincolna w wieku dorosłym toczą się spory, Andrew Johnson był widywany zarówno w katolickich, jak i metodystycznych kościołach, a Thomas Jefferson w późniejszym wieku pod wpływem oświecenia czuł się raczej deistą niż chrześcijaninem. Według sondaży Amerykanie do dziś przywiązują dużą wagę do przekonań religijnych polityków. Zdeklarowany ateista miałby niewielkie szanse na sukces wyborczy.
Bidena i Trumpa poza wiekiem łączy jeszcze nieznajomość języków obcych. Ostatnim przywódcą, który mówił nie tylko po angielsku, był posługujący się hiszpańskim George W. Bush. Od czasu Franklina Roosevelta, który mówił po francusku i niemiecku, żaden prezydent nie był trójjęzyczny. To widoczny regres w porównaniu z XIX w., gdy klasyczne wykształcenie sprawiało, że wielu prezydentów znało grekę i łacinę. W historii USA był też jeden lider, dla którego angielski nie był językiem ojczystym. W domu Martina Van Burena (1837–1841) mówiło się po niderlandzku.