- Ograniczanie swobody gospodarczej w imię zdrowia publicznego jest na porządku dziennym. Gdyby tak nie było, wciąż byśmy mieli dachy z azbestu - mówi Anna Iżyńska, Stowarzyszenie Otwarte Klatki, które walczy m.in. o wprowadzenie zakazu hodowli zwierząt futerkowych.
DGP
Ustawa o ochronie zwierząt jest w Senacie. Pewnie w formie zbliżonej do tego, co postuluje Stowarzyszenie Otwarte Klatki, przyjmie ją Sejm. Otwieracie szampana?
Jeszcze nie. Choć wydaje się, że postulat dla nas kluczowy, czyli zakaz hodowli zwierząt futerkowych, jest już raczej pewny. Dyskutowany jest jeszcze ostateczny kształt, my zgadzamy się z rocznym okresem przejściowym dla tej ustawy.
Nie uważa pani, że roczne vacatio legis to mało czasu na to, by branża hodowlana mogła się przygotować do tych zmian?
Gdybyśmy liczyli od teraz, to faktycznie jest to mało czasu. Ale walka o zakaz trwa już długo, pierwsze zapowiedzi były w 2017 r. Proszę pamiętać, że to jest branża schyłkowa.
Schyłkowa? W jakim sensie?
Popyt spada i od pewnego czasu branża w Polsce się wygasza. Od 2016 r. zamknęła się jedna trzecia ferm, a produkcja spadła o połowę: z ponad 10 mln do ok. 5 mln zwierząt rocznie. Okres przejściowy jaki proponują hodowcy, czyli 10 lat, brzmi abstrakcyjnie. My reprezentujemy zwierzęta i każdy rok takiego zabijania to dla nas rok za długo.
Hodowcy tłumaczą, że jest gorzej, ale to normalny cykl koniunktury. No i wielu z nich zostanie z kredytami i inwestycjami, które nagle okażą się bezwartościowe.
Oczywiście, ale w tym wypadku mamy do czynienia z gałęzią rolnictwa, która się kończy. To wynika też z zapotrzebowania branży modowej – już 1,2 tys. marek wycofało futra. Popyt i ceny spadają. W 2019 r. hodowcy zarobili 43 proc. tego co w 2015 r.
Skąd pochodzą te dane?
Z Systemu Wspomagania Analiz i Decyzji Głównego Urzędu Statystycznego. Ale tu nie chodzi tylko o zwierzęta. Jesteśmy także w kontakcie z mieszkańcami wsi, którzy w ostatnich latach zorganizowali prawie 200 protestów przeciw fermom.
Dodajmy, że w ostatnich 19 latach. W ostatnich trzech latach takich protestów było raptem osiem.
Jest to związane z etapami rozwoju branży – w latach 2013–2015 było ich z kolei 84. W każdym razie ludzie chcą jak najszybciej zakończyć to uciążliwe sąsiedztwo, bo też ponoszą straty, przede wszystkim społeczne, ale też materialne – wartość nieruchomości obok takiej fermy gwałtownie spada. Nikt tam nie chce mieszkać. W miejscowościach takich jak np. Kawęczyn od kilku lat nie da się sprzedać domu. Dla tych osób nikt odszkodowań nie przewidział. A te fermy często powstawały z naruszeniem przepisów.
Prokuratura się tym zajęła?
Niestety najczęściej nie. Pomija się etap konsultacji społecznych albo dzieli fikcyjnie dużą fermę na mniejsze. Tak podzielono np. fermę w Góreczkach.
Najsłynniejszy hodowca norek w Polsce, Szczepan Wójcik, mówił, że sami zgłosili się o kontrolę z Głównego Inspektoratu Weterynarii i mimo że trwała cały dzień, nie wykazała praktycznie żadnych uchybień.
Osobami kontrolującymi byli inspektorzy, o których NIK mówiła, że są zaangażowani w mechanizmy korupcjogenne, a ich kontrole oceniała jako nierzetelne, przeprowadzane zbyt szybko i pozbawione dokumentacji stanu zdrowia zwierząt.
Zostali skazani?
Nie. Ale na zdrowy rozum – długość pawilonów na tej fermie to 43 km, a kontrola trwała dzień. Nie ma szansy, by kontrolerzy obejrzeli wszystko, inspekcja objęła tylko małą część zakładu.
Dlaczego wy tak walczycie z hodowlą norek, a nie np. z hodowlą świń?
To dwa różne tematy. Zwierzęta futerkowe to zwierzęta dzikie, które mają inne potrzeby niż te gospodarskie. Na przykład kurę możemy hodować w taki sposób, by zapewnić jej dobrostan. Są szczęśliwe kury.
Rozmawialiśmy z nimi i one powiedziały, że są szczęśliwe?
Nie, ale kury potrzebują np. grzebać w ziemi i zgodnie z obowiązującą ustawą powinniśmy uwzględniać potrzeby gatunkowe zwierząt.
Co to są potrzeby gatunkowe?
Każde zwierzę ma swoją specyfikę i potrzebuje odpowiednich warunków. Dla kury będzie to grzebanie w ziemi czy rozprostowanie skrzydeł. Kura na wolnym wybiegu ma więc zapewniony większy dobrostan niż ta zamknięta w klatce. Norki są zwierzęciem wodno-lądowym i terytorialnym. One potrzebują kąpieli, a w naturze przemierzają olbrzymie dystanse, nie jest to też zwierzę stadne. Przebywanie z innymi osobnikami jest przyczyną stresu. Zgodnie z tą ustawą zwierzętom gospodarskim jesteśmy w stanie zapewnić dobrostan. Zwierzętom dzikim nie. Współcześnie nie ma już wątpliwości, że zwierzęta kręgowe są zdolne do odczuwania bólu. Mamy też sposoby mierzenia go, nawet u karpi. Bazując na tym, jaki jest stan wiedzy naukowej o zwierzętach, możemy to prawo ulepszać.
Nie przesadza pani? Zajmujemy się tym, co czują karpie, a w Polsce setki tysięcy ludzi żyją poniżej granicy ubóstwa.
Każda organizacja ma swoje cele statutowe, naszym jest ochrona zwierząt. Potrzebne są organizacje i te dbające o ludzi, i te o zwierzęta. Wierzę, że współczucie i empatia to nie są zasoby skończone, które się wyczerpują. Futro współcześnie jest fanaberią, cała produkcja w Polsce idzie na eksport.
A samochód za 2 mln zł to fanaberia? Też go zakażemy?
Ale taki samochód nie powoduje cierpienia żywych, czujących istot. Choć ślad węglowy, który zostawia, jest na pewno duży, to naszymi interesariuszami są zwierzęta.
Są organizacje, które walczą ze śladem węglowym. W związku z tym powinniśmy zakazać drogich samochodów, które spalają znacznie więcej paliwa niż zwykłe osobówki?
Z perspektywy Otwartych Klatek trudno o tym rozmawiać.
Zróbmy dygresję.
To naturalne, że takie kroki są podejmowane. Pewne ograniczanie swobody gospodarczej w imię szeroko rozumianego zdrowia publicznego jest na porządku dziennym. Gdyby tak nie było, wciąż byśmy mieli dachy z azbestu.
A kto będzie o tym decydował, co jest fanaberią zbyt dużą dla szeroko rozumianego zdrowia publicznego?
Koniec końców politycy. Ale im większy udział strony społecznej i naukowców, tym lepiej.
Jeśli rozmawiamy o organizacjach pozarządowych – skąd wy macie pieniądze na działalność?
To zależy od roku. Są lata, w których dostajemy granty, ale największe wpływy są z darowizn. Raporty publikujemy na naszej stronie.
W 2019 r. z darowizn mieliście 5 mln zł, prawie 3 mln zł więcej niż rok wcześniej. Padają sugestie, że jesteście finansowani przez konkurencję hodowców norek, czyli firmy utylizacyjne.
To absurdalne zarzuty, które bazują na jednym filmiku zrobionym przez osoby podstawione przez przemysł futrzarski. Nigdy nie było żadnej współpracy poza spotkaniem, które wynikało z braku informacji publicznych o tym, co się dzieje z tuszkami norek po skórowaniu. Mieszkańcy sąsiadujący z fermami pisali do nas o wylewaniu zmielonych norek na pola. Nigdy nie przyjęlibyśmy od takich firm pieniędzy.
To od kogo te darowizny?
W raporcie finansowym w rubryce darowizny są też ujęte granty instytucjonalne, np. od Open Philantropy Project, który w 2019 r. przekazał nam 3,3 mln zł. Ale te pieniądze przeznaczone są na poprawę dobrostanu kur. To nie ma nic wspólnego z fermami futrzarskmi. Darowizny od osób prywatnych to nieco mniej niż 1 mln zł.
Jak pani widzi stan ochrony zwierząt w Polsce za 10 lat?
Jestem przekonana, że wtedy już nie będzie hodowli na futra. Rynek się zmieni diametralnie, jeśli chodzi o kury nioski, już teraz dzięki zmianom postaw konsumentów coraz więcej kur jest na wolnym wybiegu. Ponad 140 firm deklaruje, że od 2025 r. nie będą używały jaj z chowu klatkowego. To już teraz wymusza zmiany na rynku – myślę, że za 10 lat chów klatkowy będzie zdecydowanie mniejszy.
Oceniam, że zmieni się też hodowla kurczaków na mięso. W Polsce dominuje obecnie hodowla przemysłowa. European Chicken Commitment zakłada zmniejszenie zagęszczenia kurczaków na fermach i rezygnację z ras szybkorosnących. Teraz brojlery dorastają w ciągu sześciu tygodni do swojej masy, a to powoduje szereg problemów zdrowotnych. Jakość takiego mięsa jest dużo gorsza, wydaje mi się więc, że konsumenci będą chcieli mieć za 10 lat taką alternatywę.