Władze represjonują najgroźniejszych potencjalnych konkurentów urzędującego prezydenta. Wczoraj tamtejsza komisja wyborcza zdecydowała o tym, kogo z nich zarejestrować w charakterze kandydatów.
Dwaj wywodzący się z establishmentu potencjalni rywale Alaksandra Łukaszenki w sierpniowych wyborach prezydenckich na Białorusi nie zostali zarejestrowani jako kandydaci. Tym samym władze w Mińsku starają się spłaszczyć krzywą społecznej frustracji i ograniczyć potencjalne protesty w noc wyborczą z 9 na 10 sierpnia. Liczą, że jeśli w wyborach nie wystartują budzący największe emocje politycy, mniej ludzi zdecyduje się wyjść na ulice.
Centralna Komisja Republiki Białorusi ds. Wyborów i Organizacji Referendów Republikańskich (CWK) miała wczoraj zdecydować o losie siedmiorga polityków, którzy złożyli wymagane 100 tys. podpisów poparcia. Zarejestrowano pięcioro, w tym rządzącego od 1994 r. Łukaszenkę, a dwóch odrzucono. Pretekstem były nieprawidłowości w wydatkach na prekampanię w sztabie bankiera Wiktara Babaryki oraz zbyt wysoki procent zakwestionowanych podpisów poparcia przedstawionych przez byłego urzędnika Waleryja Capkały.
Babaryka decyzję o odmowie rejestracji poznał w areszcie, w którym czeka na proces za domniemane nadużycia finansowe z czasów, gdy kierował Biełgazprombankiem, należącym do rosyjskiego kapitału państwowego. W tej samej sprawie jest oskarżony jego syn Eduard, kierownik sztabu wyborczego. Szefowa CWK Lidzija Jarmoszyna, mówiła wczoraj wprost o grupie przestępczej, w której Babarykowie mieli działać, choć wyrok w tej sprawie jeszcze nie zapadł. Kandydatura Babaryki została odrzucona oficjalnie ze względu na 350 tys. dol., które komitet wyborczy miał otrzymać z zagranicy.
– To świadectwo tego, że władza się boi. Zamiast konkurencji politycznej, wybiera drogę prześladowania polityków i własnego narodu – mówiła wczoraj Maryja Kalesnikawa, przedstawicielka sztabu Babaryki. Kalesnikawa wezwała wszystkich do pójścia na wybory i zagłosowania na dowolnego kandydata. – Pozostanie w domu oznacza głosowanie na Łukaszenkę – przekonywała. Sztabowcy Babaryki i Capkały zgodnie zapowiedzieli złożenie zażalenia na decyzję CWK, choć nikt nie ma złudzeń, że zostanie ona cofnięta. Kalesnikawa wezwała też do spokoju i niepodłączania się pod możliwe prowokacje.
Capkała, były doradca Łukaszenki, ambasador w USA i szef Parku Wysokich Technologii, współautor białoruskiego sukcesu w branży IT (to w PWT powstał komunikator Viber czy gra „World of Tanks”), to drugi potencjalny kandydat, któremu odmówiono rejestracji. Ta decyzja była już znana dużo wcześniej, gdy CWK podała, że negatywnie zweryfikowane podpisy obniżyły liczbę prawidłowych do 75 tys., czyli poniżej progu. Wczoraj CWK tylko potwierdziła te szacunki. Drugim powodem było niezadeklarowanie przez jego żonę posiadania akcji Priorbanku. Równocześnie w internecie pojawiła się sekstaśma rzekomo przedstawiająca Capkałę z dwiema kobietami.
Wcześniej władze uniemożliwiły start popularnemu wideoblogerowi Siarhiejowi Cichanouskiemu, który trafił do aresztu, gdy kończył się termin składania dokumentów wymaganych do rejestracji komitetu wyborczego. Zamiast niego złożyła je jego żona Swiatłana. Cichanouski wyszedł na wolność, jednak wkrótce wrócił za kratki pod zarzutem ataku na milicjanta podczas wiecu w Grodnie. Choć filmy z miejsca zdarzenia nie potwierdzają zarzutów, Cichanouskiemu grozi wieloletni wyrok. Jego żona zdołała zebrać podpisy i została zarejestrowana, jednak jej sytuacja jest nie do pozazdroszczenia.
Władze niejednokrotnie sugerowały, że Cichanouski może spędzić wiele lat w więzieniu, a rodzinie mogą zostać odebrane dzieci. Wczoraj pojawiła się informacja, że bloger znów trafił do karceru. Zatrzymano wiele osób pracujących w sztabie Swiatłany Cichanouskiej. Kobieta ze względu na presję władz i otwarte pogróżki na kilka dni wstrzymała nawet zbiórkę podpisów pod jej kandydaturą. Jarmoszyna i u niej dopatrzyła się nieprawidłowości (niezadeklarowanego domu w deklaracji majątkowej), ale CWK uznała, że ją zarejestruje, „by dodatkowo nie obniżać liczby kandydatów”. Wśród pięciorga zarejestrowanych kandydatów zbierze część najbardziej niechętnego Łukaszence elektoratu, o ile nie wycofa się z wyborów.
Siarhiej Pielasa, komentator polityczny Biełsatu, twierdzi, że władze wpisały jej start w optymalny dla siebie scenariusz. „Wedle reżimu zadaniem Cichanouskiej jest doprowadzić ludzi do urn. Jej udział da Jarmoszynie potrzebną frekwencję, co ułatwi fałszerstwa. Jeśli Cichanouska wycofa się z wyborów, frekwencji nie będzie, bo trzy zderzaki (pozostali kandydaci – red.) jej nie zapewnią. Ale Siarhiej jest zakładnikiem. Jeśli Swiatłana pójdzie na wybory, Siarhieja za kilka miesięcy wypuszczą. Jeśli zrezygnuje, reżim zemści się długim uwięzieniem męża” – pisze Pielasa. Żona blogera nigdy nie była osobą publiczną. Ma wyższe wykształcenie, ale w ostatnich latach nie pracowała zarobkowo, zajmując się domem. Władze postawiły ją w wyjątkowo trudnej sytuacji.
Uwięzienie Babaryki i Cichanouskiego to nie wszystko. W aresztach siedzą także dwaj politycy tradycyjnej opozycji, zwolennicy bojkotu wyborów i akcji protestacyjnych zamiast nich. Chadek Pawieł Siewiaryniec i socjaldemokrata Mikałaj Statkiewicz także wcześniej byli już więźniami politycznymi. Warunki ich przetrzymywania są złe; Siewiaryniec w desperacji podciął sobie żyły. Centrum Obrony Praw Człowieka Wiosna uznało za więźniów politycznych 25 osób. W poprzednich latach wtrącanie opozycjonistów do więzień zwykle oznaczało zaostrzenie sankcji przez Zachód. Także tym razem zachodnia dyplomacja wezwała Mińsk do uwolnienia działaczy opozycji.
Poza Łukaszenką i Cichanouską na kartach do głosowania będą jeszcze trzy nazwiska, niewywołujące jednak wielkich emocji u Białorusinów. Wśród nich Hanna Kanapacka, była opozycyjna deputowana do parlamentu, bez sukcesów, za to z silnym przekonaniem o własnym znaczeniu. – W tych wyborach startuje tylko dwoje poważnych polityków: ja i Łukaszenka – deklarowała w przeddzień decyzji CWK. Poza nią o prezydenturę ubiegają się też Andrej Dzmitryjeu, lider kampanii Mów Prawdę!, która lata świetności i popularności ma już dawno za sobą, oraz Siarhiej Czeraczeń, były współpracownik Stanisłaua Szuszkiewicza, pierwszej głowy niepodległego państwa białoruskiego.