Chociaż rząd zamierza niebawem zacząć odmrażanie gospodarkę, to prawdopodobnie naszpikowany kolcami cień SARS-CoV-2 będzie nam jeszcze towarzyszył przez wiele tygodni. Wirus zabrał nam święta Wielkiejnocy, a teraz pozbawi nas weekendu majowego.
A jeśli nasi sąsiedzi zza Sudetów mogą posłużyć za wskazówkę, to odbierze nam także większość majowych wieczorów w knajpkach i pubach (Czesi planują wrócić do ogródków 25 maja).
Na szczęście nie skradnie nam jednak festiwalu demokracji, bo z pomocą przyjdzie prawdziwy polski blue chip i przedmiot zazdrości takich gigantów logistyki, jak Amazon czy Apple, czyli Poczta Polska. I chociaż nie ma niczego miłego w perspektywie kolejnych słonecznych dni i ciepłych wieczorów straconych przez pandemię, to nie wszystko jest stracone, a na końcu tunelu w końcu pojawiło się światło. Chociaż lepiej byłoby powiedzieć, że bije ono z opadającego zbocza krzywej dzwonowej, jak nazywa się graficzna reprezentacja dziennej liczby potwierdzonych zakażeń koronawirusem.
Rozszyfrowanie tego wykresu nie jest trudne. Dopóki krzywa się wznosi, w danym kraju z dnia na dzień odnotowuje się coraz więcej przypadków. Kiedy spada, zakażeń stwierdza się coraz mniej. Pośrodku między jednym a drugim ramieniem jest szczyt – punkt, w którym jest najgorzej, ale po przejściu którego jest już tylko lepiej. Nie ma możliwości, abyśmy w ciągu ostatnich tygodni nie zetknęli się z tym wykresem. Służył jako wizualne uzasadnienie, dlaczego mamy nie wychylać nosa z domu, najczęściej w towarzystwie frazy „spłaszczyć krzywą” (lub, jak obrazowo powiedział jeden z najsłynniejszych „covidowców” Boris Johnson, „zgnieść sombrero”). Logika jest prosta: jeśli ludzie będą siedzieć w domach, liczbę zachorowań uda się opanować, a krzywa będzie jak Góry Świętokrzyskie – niewysoka, a podejście łatwe. Jeśli nie zrobimy nic i wirus będzie szalał, krzywa zrobi się stroma, jak szlak na Rysy.
Każdy kraj ma swoją krzywą. W Hiszpanii liczba potwierdzanych przypadków najpierw gwałtownie wzrosła, a po 25 marca zaczęła powoli opadać. We Włoszech wykres jest bardziej spłaszczony. Wszystkie można zobaczyć na stronie John Hopkins University. Jako pierwsza wyświetla się jednak krzywa dla całego świata. I to z niej bije światełko, o którym wspomniałem. Wynika z niej, że szczyt, a więc najgorsze, mamy już za sobą. Nastąpił on 4 kwietnia, kiedy na całym świecie odnotowano 101,5 tys. nowych przypadków. Od tamtej pory ta liczba sukcesywnie spada. 11 kwietnia było ich 79,8 tys., dzień później 75,2 tys., jeszcze dzień później – 70,3 tys. 14 kwietnia ta wartość spadła do 58,8 tys.
Oczywiście nie chcę tutaj odtrąbić zwycięstwa; od tego są specjaliści Światowej Organizacji Zdrowia i eksperci zatrudniani do takich spraw przez każde państwo. Im należy zostawić deklaracje zawieszenia broni czy pokoju na froncie walki z koronawirusem. Tym bardziej, że sytuacja wciąż może się diametralnie zmienić. Jeśli decyzje o poluzowaniu środków ostrożności zostaną podjęte za wcześnie, wirus może jeszcze wrócić. Podobnie może się stać, jeśli w jego rozprzestrzenianiu się odgrywają rolę jakieś nieznane jeszcze dla nas zasady.
Na razie z pandemią nieźle radzą sobie państwa rozwijające się, ale i tutaj może dojść do odwrócenia się trendu. Jeśli wszystko pozostanie na obecnej trajektorii i w grze nie pojawi się jakiś dodatkowy element, to do kolejnego miliona koronawirusowi będzie trudniej dojść niż do pierwszych dwóch. To również jedna ze składowych tego optymistycznego światła bijącego z globalnego wykresu infekcji.
Coraz częściej słychać również o planach powrotu do normalności – głównie w tych krajach, które na swojej krzywej znajdują się już na opadającym ramieniu, solidnie za szczytem. W gronie takich szczęśliwców znajdują się Austriacy, ale przykłady z Azji pokazują (Singapur!), że zwycięstwo nie musi być dane raz na zawsze. Co jednak cieszy najbardziej, to fakt, że słupki z dzienną liczbą potwierdzonych nowych przypadków w Polsce również układają się w sposób sugerujący, że najgorsze już za nami. W oczekiwaniu na ogródki i parki, i tuż po koronaświętach to chyba najlepsza wiadomość.