Gdy zamykaliśmy to wydanie DGP, oficjalne dane mówiły o 214 przypadkach zakażenia w Czechach, 44 na Słowacji i 32 na Węgrzech.
Czechy i Słowacja ogłosiły zamiar wprowadzenia ograniczeń we wjeździe do tych państw jeszcze przed Polską. Węgry na razie tego nie zrobiły, w oficjalnym przekazie łącząc problem epidemii COVID-19 z wątkami antymigracyjnymi.
Jako pierwsza stanowczo zareagowała Bratysława. Władze w piątek zakazały wjazdu przez granice z Austrią, Czechami, Ukrainą i Węgrami obcokrajowcom nieposiadającym pozwolenia na pobyt na Słowacji. W pełni otwarta, choć nie wiadomo na jak długo, pozostała jedynie granica z Polską. Zamknięto lotniska w Bratysławie, Koszycach i Popradzie, wstrzymano międzynarodowy ruch autobusowy, lotniczy i kolejowy. Zamknięto bary, restauracje, obiekty sportowe i wypoczynkowe. Ograniczono działalność punktów pocztowych i centrów handlowych.
Czesi wprowadzili podobne obostrzenia – w sobotę zamknęli granice z Austrią i Niemcami, a dzisiaj także z Polską. Poszli jednak o krok dalej niż Słowacy i ograniczyli swobodę podróżowania własnych obywateli. Obywatel nie będzie mógł wyjechać do kraju z listy państw zagrożonych epidemią, o ile nie ma w nim prawa pobytu, a cudzoziemcy – tak, ale bez możliwości powrotu do końca obowiązywania wprowadzonego właśnie stanu potrzeby, czyli drugiego stopnia sytuacji kryzysowej. Czesi zmienili też kodeks karny – za świadome rozprzestrzenianie koronawirusa grozi 12 lat więzienia.
Tymczasem w Budapeszcie największym problemem wciąż pozostają migranci. Kiedy 4 marca pojawiła się pierwsza informacja dotycząca zdiagnozowania koronawirusa na Węgrzech, którego wykryto u dwóch studentów z Iranu, miało to dowodzić konieczności zmiany w polityce migracyjnej. Natychmiast podjęto decyzję o wstrzymaniu wydawania wiz obywatelom Iranu. Decyzję poprzedziło wstrzymanie przyjmowania wniosków azylowych od uchodźców na granicy z Serbią.
Kolejne zachorowania także nie dotyczyły Węgrów, a głównie Irańczyków, którzy pod koniec lutego wrócili z ojczyzny na węgierskie uczelnie medyczne. Temat zdominował komunikację rządu, bo wpisywał się w narrację, w której winna epidemii jest nieodpowiedzialna polityka migracyjna. Najważniejszym krokiem rządu było wprowadzenie 11 marca stanu zagrożenia, którego konsekwencje w wielu punktach są tożsame z odpowiednikiem polskiego stanu wyjątkowego.
Rząd sprawuje władzę za pomocą dekretów, których okres obowiązywania może wynieść 15 dni. Wątpliwości budzą ramy obowiązywania obostrzeń. Rzecznik węgierskiego rządu Zoltán Kovács powiedział, że stan kryzysowy może obowiązywać nawet kilka miesięcy. Jego wydłużenie odbywa się na zasadzie głosowania w parlamencie, w którym koalicja Fidesz-KNDP ma większość konstytucyjną.
Sytuacja związana z koronawirusem jest nadzwyczajna, jednak działania rządu, które zostały już wprowadzone, można było wzorem Polski wprowadzać w normalnym stanie prawnym. Na Węgrzech już obowiązuje jeden stan zagrożenia – ten związany z masową migracją. Przedłużany jest regularnie od 2015 r., choć nie są spełnione przesłanki za jego utrzymaniem, a sama decyzja parlamentarnej większości pozostaje w sprzeczności z innymi ustawami.
Węgierski rząd w zasadzie w ogóle nie zajmuje się epidemiczną polityką informacyjną. Całość uwagi jest przeniesiona na przeciwdziałanie kryzysowi migracyjnemu oraz działania na rzecz minimalizowania skutków kryzysu gospodarczego. W tym celu rząd ma dokonać korekty budżetu na 2020 i 2021 r. Pod znakiem zapytania stoi wypłata dodatkowych świadczeń emerytalnych.
W piątek wieczorem Viktor Orbán zakomunikował, że od poniedziałku będzie możliwa praca zdalna. Zamknięto szkoły i żłobki, choć wcześniej rząd zakazał zamykania szkół dekretem, uznając, że krok przynosi efekty niewspółmierne wobec trudności, jakie generuje. W wywiadzie radiowym premier mówił, że zamknięcie szkół teraz musiałoby trwać do końca roku szkolnego, co oznaczałoby bezpłatny urlop dla nauczycieli. To rozsierdziło związki zawodowe.
Dlaczego premier ostatecznie zdecydował się na zamknięcie szkół? Nie dlatego, że oczekiwała tego opozycja, ale dlatego, że tego kroku oczekiwała także sama frakcja Fidesz. Już wcześniej zamknięto uczelnie ze względu na obcokrajowców. Koronawirus jest w każdym z państw testem dla kondycji służby zdrowia, ta jednak od lat spędza sen z powiek Węgrów. Szpitale są niedoinwestowane, ale Orbán zapewnia, że państwo jest gotowe do walki z koronawirusem i posiada wszelkie środki, by go powstrzymać.