Po wstępnych decyzjach, jakie w sprawie konfliktu zapadły w Berlinie, przedstawiciele państw unijnych spierają się, jak wyegzekwować embargo na broń i doprowadzić do rozejmu.
Niemieckiemu rządowi powoli mija poczucie samozachwytu, w które wpadł po przeprowadzeniu w ubiegłą niedzielę w Berlinie konferencji w sprawie Libii. Przywódcy państw, które bezpośrednio lub pośrednio wspierają jedną z dwóch głównych stron konfliktu, oraz najwyżsi funkcjonariusze ONZ i UE, zgodzili się w stolicy Niemiec co do woli przestrzegania embarga na dostawy broni i wstrzymania zewnętrznego wsparcia wojskowego.
Po rozmowach większość ekspertów chwaliła kanclerz Angelę Merkel i ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa. Udało im się przy jednym stole zgromadzić polityków, którzy w trwającym już blisko dekadę konflikcie reprezentują skrajnie różne interesy i wspierają albo Rząd Zgody Narodowej Fajiza as-Saradża (którego wpływy ograniczają się głównie do Trypolisu i okolic), albo dowódcę Narodowej Armii Libijskiej Chalifę Haftara, który kontroluję zdecydowaną większość terytorium kraju oraz bogate złoża ropy. Na końcowy komunikat zgodzili się zarówno Włosi popierający tego pierwszego, jak i Francuzi, którzy nieoficjalnie skłaniają się ku przeważającym w konflikcie siłom Haftara. W Libii, która na podobieństwo Syrii stała się polem rozgrywki wielu obcych sił, Rosja i Turcja stoją po przeciwnych stronach konfliktu. Niemcom udało się może nie tyle przeciąć ten geopolityczny węzeł gordyjski, ile przynajmniej przekonać wszystkie strony do zwrócenia się w kierunku rozwiązań pokojowych.
Z tych choćby minimalnych postępów wydaje się zadowolony szef misji wsparcia ONZ dla Libii Ghassan Salamé. W rozmowie z niemieckim dziennikiem „Die Welt” przypomina, jak wyglądała sytuacja w regionie jeszcze w połowie ub.r.: „Konflikt między Egiptem a Turcją w Libii nasilał się, ponadto utrzymywała się naprawdę denerwująca rywalizacja między Włochami a Francją. (...) Rada Bezpieczeństwa ONZ została całkowicie zablokowana. Sytuacja była beznadziejna” – opisuje dyplomata. Jak twierdzi, pod koniec lipca ub.r. kanclerz Merkel zadzwoniła do niego z ofertą pomocy, która finalnie przeistoczyła się w pomysł zwołania konferencji.
Jednak zostawiając na boku mediacyjne zdolności, których z pewnością dowiodła niemiecka dyplomacja, dalszy rozwój sytuacji w Libii pozostaje pod dalszym znakiem zapytania. Wprawdzie generał Chalifa Haftar i Fajiz as-Saradż byli w Berlinie, ale nie uczestniczyli w obradach konferencji. Spotykali się z europejskimi przywódcami tylko nieoficjalnie. Walczące ze sobą strony nie zgodziły się jak dotąd na zawieszenie broni.
Krokiem do zaprzestania walk ma być spotkanie, które w najbliższych dniach odbędzie się pod auspicjami ONZ w Genewie. Do wspólnych obrad zasiądzie tam komitet wojskowy, w skład którego wejdzie po pięciu przedstawicieli każdej ze stron. Komitet ma negocjować warunki rozejmu. Z kolei niemiecka administracja ruszyła już z przygotowaniami kolejnych spotkań, w których obie strony konfliktu oraz państwa je wspierające mają w ramach grup roboczych omawiać konkretne zagadnienia militarne, polityczne, gospodarcze i humanitarne.
Aż do wyników kolejnej rundy rozmów nie ma gwarancji, że zgoda zawarta w Berlinie co do przestrzegania embarga na dostawy broni zostanie dotrzymana przez wszystkie strony. Formalnie bowiem zostało ono wprowadzone jeszcze w 2011 r., ale przez ostatnie lata nie przeszkadzało to żadnej ze stron zbroić oddziały Haftara czy as-Saradża.
Josep Borrell, unijny przedstawicieli do spraw zagranicznych, w niedawnej rozmowie z magazynem „Der Spiegel” nie wykluczył, że po ewentualnym zawieszeniu broni Unia Europejska będzie musiała być gotowa do przeprowadzenia w Libii działań, także z udziałem „żołnierzy w ramach misji unijnej”. Problem polega na tym, że Niemcy, które organizując konferencję w Berlinie, postawiły się w roli głównego europejskiego rozjemcy, nie chcą na razie słyszeć o wysyłaniu oddziałów Bundeswehry do Libii. Tak jak w przypadku innych wspólnych europejskich inicjatyw angażujących siły militarne rząd RFN woli pozostać przy działaniach politycznych i dyplomatycznych.
Pokazuje to startująca w tym tygodniu europejska misja morska w cieśninie Ormuz na Morzu Arabskim. Wspólne siły Francji, Danii, Holandii i Grecji mają zadbać tam razem o bezpieczeństwo transportu ropy. Misja została powołana niezależnie od podobnej inicjatywy, którą już wcześniej podjęły w tym regionie Stany Zjednoczone przy wsparciu Wielkiej Brytanii. Jednak Niemcy udzieliły misji zorganizowanej przez Paryż tylko symbolicznego politycznego wsparcia.
Niemcy nie mogą się też zdecydować, czy mocniej wesprzeć działania militarne prowadzone przez ponad 4 tys. francuskich żołnierzy w krajach zachodniej Afryki. W regionie Sahelu Francuzi wspierają lokalne siły rządowe w zwalczaniu islamskich terrorystów. Niemcy prowadzą wprawdzie na miejscu działania szkoleniowe, ale ostatnia prośba Paryża o zwiększenie liczby niemieckich jednostek pozostaje dotychczas bez odpowiedzi. Większe zaangażowanie Niemiec w rozwiązywanie globalnych konfliktów także poprzez udział żołnierzy Bundeswehry w misjach pokojowych zapowiada Annegret Kramp-Karrenbauer, od pół roku minister obrony RFN i jednocześnie szefowa CDU.