Prezydent Andrzej Duda odwołał wizytę na Światowym Forum Holokaustu w Jerozolimie po tym, jak organizatorzy odmówili mu prawa do zabrania głosu. W sytuacji, w której na tej samej imprezie miałby przemawiać Władimir Putin, zapewne po raz kolejny atakując Polskę za rzekomy współudział w wywołaniu II wojny światowej, Warszawa podjęła jedyną słuszną decyzję. Choć zarazem trudno jej nie oceniać w kategorii innej niż mniejszego zła.
Ambasador RP w Izraelu Marek Magierowski napisał na Twitterze, że „zarówno Jad wa-Szem, jak i izraelskie władze wiedzą o warunkach udziału Prezydenta Andrzeja Dudy w uroczystościach 23.01 od co najmniej czterech miesięcy”. Tym warunkiem miałoby być zabranie głosu tak, aby przynajmniej zneutralizować ataki Putina, choćby przypomnieniem owocnej współpracy ZSRR z III Rzeszą, która trwała aż do 21 czerwca 1941 r., gdy sojusz dwóch totalitaryzmów został zerwany agresją Niemców.
O tym, że taki atak jest wielce prawdopodobny, świadczy konsekwencja, z jaką rosyjskie władze co najmniej od sierpnia 2019 r. usprawiedliwiają zawarcie paktu Ribbentrop-Mołotow, oraz analogie z podobnymi kampaniami propagandowymi z przeszłości. Rosjanie przypuszczali zbliżone co do treści ataki na Polskę w latach 2004–2005 i 2009 – pisaliśmy o nich w DGP. Tym razem ich natężenie i ostrość głoszonych tez jest większa niż w przeszłości. I trudno sobie wyobrazić lepszą okazję do ich powtórzenia niż relacjonowane przez cały świat uroczystości w Izraelu.
Zwłaszcza że Izrael po raz trzeci w ciągu ostatniego roku wchodzi w kampanię przed wyborami parlamentarnymi, a wielu tamtejszych polityków może skorzystać z okazji, by powtórzyć argumenty Putina o polskim antysemityzmie w codziennej walce politycznej. To też nic nowego, obserwowaliśmy takie ataki podczas polsko-izraelskiego kryzysu przed dwoma laty, wywołanego niepotrzebną nowelizacją ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej.
Warto przy okazji zauważyć, że dziś w naszym sporze z Rosją niektórzy ówcześni adwersarze poparli Warszawę. Lahaw Harkow z „Jerusalem Post”, która w 2018 r. pisała o „polskich obozach”, dzisiaj pisze, że „Putin nie jest święty i w tym konkretnym sporze Polska ma rację”. Tego rodzaju opinie dają nadzieję, że rosyjskie ataki można spróbować przekuć na naszą korzyść.
Gdyby prezydent pojechał do Jerozolimy, musiałby w milczeniu wysłuchać kalumni płynących z ust rosyjskiego przywódcy. Odpowiedź w formie twittów, oświadczenia czy konferencji prasowej miałaby znacznie mniejszy kaliber. Odmowa przyjazdu sprawia zaś, że zagraniczne media powinny przynajmniej spróbować wyjaśnić motywy decyzji Warszawy. I opisać ją z co najmniej życzliwą neutralnością – nawet dla polonosceptycznych publicystów insynuacje Moskwy o Polsce wywołującej wojnę brzmią absurdalnie.
Oczywiście mogą to zrobić tak, jak agencja AP, która w swojej depeszy wybiła do tytułu tezę, że „polski prezydent bojkotuje upamiętnienie Holokaustu w Izraelu”, co bez zmian przedrukował m.in. „New York Times”. W sytuacji, w której wielu odbiorców nie czyta niczego poza nagłówkiem, to jeden z elementów ryzyka. Innym jest prosty fakt, że nieobecność Dudy nijak nie wpłynie na treść przemówienia Putina. Jeśli rosyjski prezydent znów zdecyduje się nas zaatakować, to zrobi to. Na tym właśnie polega pułapka. I dlatego rezygnacja z wyjazdu do Jerozolimy to tylko mniejsze zło.