Szef BBN Paweł Soloch ocenia przebieg i skutki spotkania przywódców NATO w Londynie



Ze szczytu NATO w Londynie polska delegacja wróciła z tarczą czy na tarczy?
Sytuacja przed szczytem nie była podbramkowa, ale na pewno trudna. Jednak wracamy z tarczą. Udało się kontynuować to, co zostało zapoczątkowane na wcześniejszych szczytach – w Walii w 2014 r., na kluczowym spotkaniu w Warszawie dwa lata później i potem w Brukseli, czyli transformację sojuszu, która objawia się m.in. rozmieszczeniem wojsk sojuszniczych, głównie amerykańskich, na wschodniej flance. Towarzyszy temu położenie akcentu na szybkość i skuteczność podejmowania decyzji politycznych, ale też rozwój wojskowy, choćby poprzez utworzenie nowych dowództw. W Londynie udało się również pójść dalej. Zatwierdzone zostały plany ewentualnościowe dla Polski i państw bałtyckich, które były blokowane przez Turcję. Jeżeli porównamy NATO sprzed 2014 r., czyli sprzed agresji Rosji na Ukrainę, i dzisiaj, to zrobiliśmy ogromny postęp. Utrzymano też jednolite stanowisko sojuszu wobec Rosji, zgodnie z którym zagraża ona stabilizacji. Sojusz zwiększa wydatki na obronność, co znalazło potwierdzenie w bardziej koncyliacyjnym niż wcześniej wystąpieniu prezydenta Donalda Trumpa.
Sojusz przyjął wspólne stanowisko, ale po drodze nie obyło się bez zgrzytów. Jakby pan zdefiniował najpoważniejsze pęknięcia w NATO?
Użyłbym słowa „wyzwania”. Jest ich kilka. Kluczowe to relacje Stany Zjednoczone – Europa. Z jednej strony utrzymanie zainteresowania i zaangażowania Stanów w sojuszu, i nie chodzi tylko o zaangażowanie wojskowe, ale również polityczne. Z drugiej – zwiększenie europejskich wydatków na obronność. Kolejnym wyzwaniem jest patrzenie w perspektywie 360 stopni, łączenie optyk, które mają państwa na południowej flance, jak Francja, Hiszpania czy Włochy, i te, które mają państwa na wschodniej i północnej flance NATO. Wyzwaniem, z którym sojusz musi sobie poradzić, jest też to, że nie tylko USA, ale też Francja oraz Turcja prezentują bardzo wyraziste oczekiwania co do roli i miejsca NATO. Z tym że to USA są najważniejszym filarem sojuszu i trudno sobie bez nich wyobrazić NATO. Dlatego skupiłbym się na Francji i Turcji.
To Waszyngton bez uprzedzenia sojuszników wycofał swoje wojska z Syrii. A tam wciąż są żołnierze brytyjscy i francuscy.
Tak, ale NATO nie było tam zaangażowane. Podobnie, gdy jakiś czas temu zapadła decyzja Wielkiej Brytanii, Francji i USA, by w odpowiedzi na użycie broni chemicznej przez Baszara al-Asada ostrzelać cele w Syrii, również nie było to konsultowane z pozostałymi sojusznikami. Warto więc dyskutować o tym, jak te procesy decyzyjne powinny działać. W interesie Polski jest utrzymywanie mechanizmów szerokich konsultacji, bo wtedy nasze wpływy na podejmowane decyzje rosną.
Jak pan skomentuje słynne już słowa prezydenta Francji Emanuela Macrona o „śmierci mózgowej NATO”?
Nie zostało to powtórzone na sesji NATO.
Ale Macron powtórzył to cztery dni przed szczytem na spotkaniu z sekretarzem generalnym Jensem Stoltenbergiem w Paryżu.
Słowa Macrona spotkały się z krytyką większości sojuszników. Przede wszystkim państwa członkowskie powinny rozmawiać o dzielących ich kwestiach między sobą, a nie poprzez głośne wystąpienia medialne, które chętnie wykorzystywane są przez przeciwników NATO.
Można krytykować formę, ale stoi za tym mglista wizja samodzielnej europejskiej zdolności do obrony bez USA.
O tym się mówi od lat, ale realne szanse są małe, jeżeli nie żadne. Trudno sobie wyobrazić, by w tym projekcie znalazła się Wielka Brytania, której powiązania z USA są bardzo silnie. Koniec końców też trudno sobie wyobrazić, by w tę inicjatywę zaangażowali się Niemcy. Angela Merkel odcięła się od tych słów Macrona. A na szczycie odbyło się prawie godzinne spotkanie Merkel – Trump.
I prezydent USA zdecydowanie złagodził swoją krytykę zbyt małych wydatków Niemiec na obronność.
Musimy pamiętać, że więzi ekonomiczne między Stanami a Niemcami są niezwykle silne. Większość elit politycznych Berlina jest przekonana, że realny parasol bezpieczeństwa nad Niemcami mogą rozpiąć tylko Stany Zjednoczone. Warto też zwrócić uwagę na to, że podczas szczytu Angela Merkel zapowiedziała dywersyfikację w kwestiach gazu. Oczywiście z Nord Stream 2 Niemcy się niestety nie wycofują, ale będą też inwestować w gaz skroplony, stwarzając sobie możliwość zakupu tego surowca w Stanach i większego uniezależnienia od Rosji.
Przed szczytem głośno było również o Turcji.
Ankara ma swoje interesy i związane z tym problemy. Turcja domaga się uznania jej perspektywy patrzenia na bezpieczeństwo. Jest to państwo o kluczowej pozycji w regionie, drugie pod względem liczby żołnierzy w NATO. Ma również bazy poza granicami, np. w Katarze czy Somalii. Turcja pokazuje, że stać ją na samodzielną politykę, m.in. poprzez tworzenie relacji z Rosją i zakup sprzętu wojskowego od Moskwy. To budzi słuszny niepokój sojuszników.
Macron powiedział wprost: Turcja walczy z Kurdami, którzy jeszcze niedawno byli sojusznikami Zachodu w walce z Państwem Islamskim.
Turcy na to odpowiadają, że Kurdowie nigdy nie należeli do NATO, a Turcja jest członkiem sojuszu. To jest spór, w którym Polska zachowała się powściągliwie, co zaprocentowało m.in. zgodą Ankary na wspominane plany. Staramy się zrozumieć ich punkt widzenia. Przy tym przekonywaniu Turcji przydały się również dobre relacje pomiędzy prezydentami Andrzejem Dudą a Recepem Erdoğanem.
Pojawiają się pytania, co Ankara dostała w zamian?
Zapewniła sobie pozytywny odbiór ze strony państw naszego regionu. Ostatecznie, przyjmując koncyliacyjną postawę, mogła też zademonstrować, że działa na rzecz jedności NATO. Teraz wspomniane na początku plany obronne będą uzgadniane na poziomie wojskowym. Mamy nadzieję, że tym pracom będzie towarzyszyć wzajemna empatia, tak jak to było podczas spotkania w Londynie.
Pan mówi o docenieniu symbolicznym. Co realnie ugrał Erdoğan?
Przyszłość pokaże, ale nie lekceważyłbym wymiaru symbolicznego w polityce.
Na szczycie NATO precyzowano zaangażowanie krajów w inicjatywę 4 x 30, czyli doprowadzenie do tego, że sojusz w ciągu 30 dni był w stanie wystawić 30 batalionów wojsk, 30 eskadr samolotów i 30 okrętów bojowych. Co zgłosiła Polska?
Prezydent zabiegał, także na forum krajowym, aby był to wkład znaczny i odpowiadający naszym interesom. Przede wszystkim Polska będzie państwem ramowym dla jednej z sześciu brygad, które wejdą w skład inicjatywy. Do tego zgłosiliśmy batalion zmechanizowany oraz batalion czołgów, dwa okręty przeciwminowe, samoloty CASA oraz dwie eskadry samolotów F-16.
Dwie eskadry to 32 maszyny, a przecież mamy maksymalnie kilkanaście sprawnych.
W przypadku inicjatywy 4 x 30 mówimy o 24 samolotach. Są one przygotowane do wykonywania zadań zgodnie z planami. O szczegółach oczywiście nie możemy mówić, ponieważ są to informacje niejawne.
Nie uważa pan, że to powyżej naszych możliwości?
Nie. Mamy dziś 48 samolotów F-16 i czas do 2024 r., gdy inicjatywa gotowości ma zostać uruchomiona.
Obecnie sprawność bojowa tych maszyn wynosi nieco ponad 20 proc. By wystawić 24 sztuki, powinno to być 50 proc. To w polskich warunkach nierealne.
Nie wiem, skąd ma pan te dane. Szczegóły dotyczące gotowości Sił Powietrznych są niejawne. Ta decyzja została podjęta po konsultacjach z ministrem obrony z uczestnictwem szefa sztabu generalnego. ©℗