Tadżycki działacz opozycji od czwartku nie daje znaku życia. Jak wynika z informacji DGP, został wydalony z Polski.
Mustafo Hajotow zniknął 25 września. Współpracownicy podejrzewają, że został wydalony z Polski. Tak też podało tadżyckie Radioi Ozodi. DGP potwierdził te informacje w źródle zbliżonym do MSWiA. TajInfo.org pisze, że to pierwszy raz, gdy działacza opozycji deportowano z UE.
25-letni Hajotow po szkole wyjechał do pracy do Rosji. Tam związał się z Grupą 24 (G24), nawołującą do protestów przeciw władzom w Duszanbe. W 2016 r., gdy G24 powierzyła mu swoje media społecznościowe, udał się do Polski, gdzie poprosił o ochronę. W 2017 r. dwukrotnie odmówiono mu statusu uchodźcy i nakazano opuścić strefę Schengen. Hajotow wyjechał do Niemiec, naruszając w ten sposób przepisy, i tam poprosił o azyl. Zgodnie z konwencją dublińską RFN przekazała go Polsce jako krajowi, przez który wjechał do Schengen. W 2018 r. Tadżyk złożył w Polsce dwa kolejne wnioski o ochronę, odrzucone przez szefa Urzędu ds. Cudzoziemców (UdsC).
– Wydano decyzję o zobowiązaniu do powrotu oraz zakazie ponownego wjazdu na terytorium RP i strefy Schengen przez trzy lata, która stała się ostateczna – mówi prawnik Tomasz Szołucha. – Z chwilą jej wydania przez organ drugiej instancji, podlegała przymusowemu wykonaniu. Hajotow złożył wniosek o wstrzymanie wykonalności tej decyzji do sądu. Wojewódzki Sąd Administracyjny odmówił. Jako jego pełnomocnik z urzędu złożyłem zażalenie do NSA na postanowienie o odmowie wstrzymania wykonania decyzji zobowiązującej do powrotu (nie jest prawomocne) – dodaje.
Z kolei WSA wyznaczył już termin rozprawy w sprawie skargi na decyzję o zobowiązaniu do powrotu. Deportacja czyni ją bezprzedmiotową. Tadżykistanem od 1992 r. rządzi Emomali Rahmon, który po 2015 r. zaostrzył represje, co doprowadziło do fali wyjazdów. Wielu opozycjonistów znalazło schronienie w Polsce. – Boimy się, by przypadek Hajotowa nie wróżył podobnego losu innym działaczom – mówi tadżycki emigrant polityczny Muhammaddżon Kabirow, szef Instytucji Dialogu Eurazjatyckiego. – Nie wiemy nawet, gdzie przebywa. Jego telefon nie odpowiada – dodaje.
Wczoraj G24 podała, że poprosiła UdsC o wyjaśnienie, co się stało z Hajotowem. O jego losach nie informują ani władze polskie, ani tadżyckie. Zapytaliśmy UdsC, dlaczego na decyzję o wydaleniu nie wpłynęło jego zaangażowanie polityczne, i poprosiliśmy o odpowiedź, czy decyzja została wykonana. Rzecznik UdsC Jakub Dudziak nie odpowiedział na pierwsze pytanie, a na drugie odpisał, że „w zakresie kompetencji naszego urzędu nie znajdują się kwestie związane z deportacjami”, a „instytucją właściwą do udzielenia informacji byłaby Straż Graniczna”. SG nie informuje jednak o działaniach podejmowanych wobec konkretnych osób.
Dotarliśmy do uzasadnienia lutowej decyzji UdsC o utrzymaniu w mocy decyzji o zobowiązaniu do opuszczenia RP. Czytamy, że Hajotow „nie wykazał, że będzie narażony na prześladowania w kraju pochodzenia”. Od 2011 r. pracował w Rosji, więc można „domniemywać, że stara się przedstawić jako osoba silnie zaangażowana politycznie (…), jednak faktycznie jest migrantem ekonomicznym”. Miał też nie przedstawić dowodów na „rzekomo aktywną działalność opozycyjną”.
– W Tadżykistanie nie ma znaczenia poziom aktywności danego działacza. Represje, łącznie z torturami, dotykają nawet rodziny aktywistów i ich prawników – mówi Agnieszka Pikulicka-Wilczewska, dziennikarka zajmująca się Azją Centralną. I tak np. obrońca praw człowieka Buzurgmehr Jorow odsiaduje 23-letni wyrok. W tym roku został nominowany do Nagrody im. Václava Havla.
Jeden z liderów G24 apelował o pomoc podczas wrześniowej konferencji OBWE na temat praw człowieka w Warszawie. – Jeśli deportują go do Tadżykistanu, jego życie będzie zagrożone. Grozi mu 15 lat więzienia – mówił Nuriddin Rizoi. Przedstawiciel rządu w Duszanbe odpowiadał, że Hajotow jest „zaangażowany w działalność organizacji terrorystycznej”. Żaden kraj nie uważa G24 za terrorystów.
Twórca G24 Umarali Kuwwatow był biznesmenem działającym na styku państwa i sektora prywatnego. Kiedy konflikt ze wspólnikami pozbawił go wpływów, wyemigrował i zaangażował się w działalność opozycyjną. W 2015 r. zginął w Stambule na oczach żony i dzieci. Jeden z zabójców został skazany przez turecki sąd na dożywocie. Opozycja jest przekonana, że działał on na zlecenie władz.