Wysłannicy amerykańskiego prezydenta szukają w Kijowie informacji pomocnych w nadchodzącej kampanii wyborczej w 2020 r.
Były wiceprezydent USA Joe Biden, który pełnił urząd, gdy w Białym Domu zasiadał Barack Obama, wyrasta na faworyta do nominacji Partii Demokratycznej do walki z Donaldem Trumpem w wyborach w 2020 r. Dlatego zaplecze obecnej głowy państwa szuka potencjalnie kompromitujących materiałów na polityka lewicy. Ludzie Trumpa zwrócili swoją uwagę na Kijów. Co więcej, najprawdopodobniej szantażowali władze Ukrainy.
Pod koniec drugiej kadencji Obamy w 2016 r. Biden został wysłany do ukraińskiej stolicy, by wymóc na ekipie ówczesnego prezydenta Petra Poroszenki zwolnienia prokuratora generalnego Wiktora Szokina, który był oskarżany o hamowanie śledztw dotyczących korupcji wysokich urzędników. Od uregulowania kwestii walki z korupcją Amerykanie uzależniali wielomiliardową pomoc dla zmęczonego wojną kraju. Misja Bidena się powiodła, nowym prokuratorem generalnym został Jurij Łucenko, a obiecane środki finansowe wypłacono. Notabene, przy Łucence walka z korupcją bynajmniej nie przyspieszyła.
Tymczasem Szokin prowadził dochodzenie na temat nadużyć w przedsiębiorstwie Burisma Holdings, w którego radzie nadzorczej, obok m.in. Aleksandra Kwaśniewskiego, zasiadał syn wiceprezydenta Hunter Biden, czarna owca rodziny. Burisma należała do Mykoły Złoczewskiego, ministra ekologii w czasach Wiktora Janukowycza. Biden junior zarabiał tam 50 tys. dol. miesięcznie. Ludzie odpowiedzialni za reelekcję Trumpa podejrzewają, że istniał jakiś związek między kijowską misją Bidena a wyrzuceniem z pracy prokuratora zajmującego się śledztwem w sprawie firmy, w której pracował jego syn.
Jednak z dwóch niezależnych od siebie dochodzeń dziennikarzy „New York Timesa” i Bloomberga wynika, że interesy Burismy były na celowniku ukraińskich organów ścigania już co najmniej półtora roku przed podróżą amerykańskiego wiceprezydenta do Kijowa. Trzy miesiące temu nowojorski dziennik napisał, że ewentualnym konfliktem interesów Bidena interesuje się Rudy Giuliani, były burmistrz Nowego Jorku, a obecnie pełnomocnik prawny Donalda Trumpa. Giuliani kilka razy spotkał się z Łucenką, m.in. w Nowym Jorku i Warszawie. Po tych rozmowach prokuratura miała wznowić śledztwo w sprawie Burismy, chociaż tu między ustaleniami „NYT” i Bloomberga panują rozbieżności co do szczegółów.
Co więcej, Łucenko miał przekazać Giulianiemu inne informacje potencjalnie przydatne w kampanii wyborczej. Choćby dotyczące udziału ambasady USA w Kijowie w szukaniu haków na… Trumpa. W 2016 r. dyplomaci mieli domagać się przekazania dowodów na nielegalne finansowanie przez Partię Regionów Paula Manaforta, dawnego PR-owca regionałów i szefa sztabu Donalda Trumpa w kampanii 2016 r. Prezydent USA mógłby użyć tych argumentów do skontrowania oskarżeń o to, że po jego stronie w tamtych wyborach angażowała się Rosja.
Nowojorski dziennik pisze, że Giuliani domagał się od ukraińskiego polityka „wymiany przysług”, sugerując, że w zamian za pomoc chce kwitów na Bidenów. Łucenko, dzieląc się informacjami, liczył na wsparcie Waszyngtonu w przyszłości. Tymczasem 21 kwietnia wybory prezydenckie na Ukrainie wygrał Wołodymyr Zełenski, bliski oligarsze Ihorowi Kołomojskiemu, i w sierpniu doprowadził do odsunięcia Łucenki, zastępując go Rusłanem Riaboszapką.
Drużyna Trumpa musiała od nowa zacząć kampanię szukania haków. Lew Parnas, rosyjski emigrant w USA, który wspierał kampanię Trumpa i pośredniczył w kontaktach między Giulianim i Łucenką, prosił nawet Kołomojskiego, by ten pomógł mu dotrzeć do Zełenskiego. A Giuliani poleciał do Madrytu spotkać się z jego przedstawicielami. Sprawą podróży do Hiszpanii zainteresował się amerykański Departament Stanu i zapytał Giulianiego, w jakiej roli wystąpił. Prawnik oświadczył, że udał się do Madrytu prywatnie, chociaż jednocześnie potwierdził, że interesuje go sprawa Bidenów.
– Mówi się, że madryckie spotkanie poszło fatalnie, a przedstawiciele Zełenskiego nie chcą się specjalnie angażować w pomoc w czarnym PR. Trump miał się po tym zdenerwować, uznać nowego ukraińskiego prezydenta za marionetkę Władimira Putina i zamrozić obiecaną wcześniej pomoc militarną dla Kijowa w wysokości 250 mld dol. – mówi nam amerykański dyplomata związany z poprzednią ekipą.
Trump podobno zdecydował też, że nie zaprosi Zełenskiego do Białego Domu, o co ten usilnie się stara. Według publicystów „Washington Post” to prawdziwy konflikt interesów. Waszyngtoński dziennik napisał w zeszłym tygodniu, że nie dość, że prezydent Stanów Zjednoczonych szantażuje Ukrainę, to jeszcze chce użyć amerykańskiej armii, by pomóc sobie w wygraniu wyborów w 2020 r. Ewentualnym nadużyciem władzy zainteresowała się zdominowana przez demokratów Izba Reprezentantów.
Po tym, jak sprawa wyszła na jaw i spotkała się ze sprzeciwem kongresmenów, Biały Dom w czwartek wycofał się z decyzji. Ostatecznie Ukraina dostanie nie tylko 250 mln dol. od Departamentu Obrony, ale i 141,5 mln dol. na cele związane z bezpieczeństwem od Departamentu Stanu. „Wsparcie dla suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy jest niepodważalne” – oświadczyła ambasada USA w Kijowie.
Przewodniczący kongresowej komisji ds. wywiadu Adam Schiff oświadczył, że przyjrzy się, czy działania Rudy’ego Giulianiego były zgodne z prawem. Według źródeł ukraińskich Giuliani w rozmowach z ludźmi Zełenskiego miał też stanowczo sprzeciwić się naciskom na mera Kijowa Witalija Kłyczkę. Część obozu nowej władzy forsuje projekt ustawy odbierającej mu niektóre pełnomocnictwa.
Amerykanie nie są też zadowoleni ze sprzedaży Chińczykom strategicznie ważnego przedsiębiorstwa Motor Sicz, produkującego m.in. silniki samolotowe. Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksandr Danyluk przyznał w rozmowie z DGP, że tę kwestię poruszał w Kijowie John Bolton, jeszcze zanim Trump pozbawił go funkcji doradcy do spraw bezpieczeństwa.