Marszałek Sejmu Marek Kuchciński z dużymi oporami podał się do dymisji. Historia jego przygód to przyczynek do opowieści o pragmatyce pisowskiej władzy.
Magazyn DGP 9 sierpnia 2019 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Mogło się zdawać, że – jak twierdził politolog Rafał Chwedoruk – afera marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego nie stanie się „gamechangerem” kampanii wyborczej. Bo czy Polacy masowo odwróciliby się od PiS na wieść o używaniu przez szefa polskiego parlamentu samolotów rządowych, w tym wojskowych, jako taksówki do domu, jako ułatwienia w wyprawie na narty w Bieszczady?

Piotrowicz leciał z Kuchcińskim, bo przewoził leki. Lekarz: Nie wydajemy takich preparatów w stanie zamrożonym >>>>

Spora część z nas wszelkiego typu oskarżenia, niestety też korupcyjne, zaczęła traktować jako niezrozumiałe rozgrywki na szczytach władzy. Ponieważ powiedziano już wszystko i użyto możliwie najmocniejszych słów, traktujemy jako puste dźwięki także to, co nimi nie jest. Jak w tej przypowiastce o chłopcu, który dla żartu krzyczał „Wilki! Wilki!” – a kiedy naprawdę drapieżniki przyszły, nikt mu nie pomógł.

Polaryzacja coraz większa

W logice polaryzacji każdy słucha tylko swoich. Wyborcy opozycji, po kolejnej aferze rządzących, nienawidzą władzy jeszcze bardziej. Z kolei zwolennicy obozu rządowego na potęgę usprawiedliwiają go albo nie chcą wiedzieć, co się wydarzyło. Możliwe, że czynią tak nawet ci nowi wyborcy, skuszeni transferami socjalnymi, a nie tożsamościową mitologią PiS.
A zarazem nie jest tak, że politycy obozu rządowego mogą być jesienią pewni pełnego zwycięstwa w wyborach. Lewica ma tym razem szansę wejść do Sejmu, ludowcy są silniejsi, bo wzięli na listy ludzi Pawła Kukiza. Nawet 1 czy 2 proc. mogą zdecydować o tym, czy PiS sięgnie, tak jak w 2015 r., po samodzielną większość. – W tej sytuacji obrona Kuchcińskiego za wszelką cenę może nam się nie przysłużyć. Tyle że prezes Kaczyński reaguje na takie sprawy wolno – tłumaczył mi przed kilkoma dniami ważny polityk prawicy.

Wojna handlowa zaczyna dusić Niemcy. "Twierdza się rozpada" >>>>

W partii można było zauważyć moment zawahania. W poprzedni weekend politycy PiS zaczęli się odcinać od marszałka i żądać, aby przeprosił – wyraźnie z inicjatywy szefa sztabu wyborczego Joachima Brudzińskiego, który dobrze wyczuwa społeczne nastroje. Rozeszła się pogłoska, że Kuchciński zostanie zmuszony do rezygnacji jeszcze przed sejmową debatą nad jego odwołaniem, aby wytrącić broń z rąk opozycji. W poniedziałek marszałek wyraźnie pod przymusem niezręcznie przeprosił, zadeklarował nowe wpłaty za wożoną samolotami rodzinę. Wtedy znowu zaczęto bagatelizować historię. Ale w środę odbyło się nadzwyczajne zebranie kierownictwa partii, na którym prezes Jarosław Kaczyński zdecydował, że Kuchciński odejdzie. Możliwe, że pojawiły się zamówione przez PiS badania opinii wskazujące, że sprawa nie jest dla Polaków błaha.

Bo przecież oni też

Obrona „swojego” za wszelką cenę ma u nas od dawna utrwaloną markę. Takie zachowania wynikają z logiki polaryzacji, która osiągnęła stan nieznany w bardziej cywilizowanych państwach, w których dodatkowo istnieje niezależna od partyjnych podziałów opinia publiczna. W Polsce jeśli się ona ujawnia, to z wielkimi trudnościami.
Warto sobie zadać pytanie: co sprawiło, że Kuchciński, człowiek skromny i sympatyczny, zmienił się w wielkorządcę korzystającego z wyjątkowego przywileju, związanego z obowiązkami służbowymi, jak z codziennego zjedzenia śniadania czy kolacji? Równie dobrze można by pytać o szopki organizowane przez policję dla wiceszefa MSW Jarosława Zielińskiego czy o przejazdy z piskiem opon Antoniego Macierewicza. A przecież mówimy o partii głoszącej kilka lat temu program oczyszczenia państwa.
Można odpowiedzieć najprościej: weszli w buty poprzedników. Wypomina się teraz Donaldowi Tuskowi, że wożony bez opamiętania rządowym samolotem do Gdańska zabrał na pokład zięcia. Tyle że Tusk jako premier podróżował z kilkunastoosobową obstawą, więc nawet jeśli tej formy podróżowania nadużywał, był bardziej usprawiedliwiony. Ale pojawiły się też zarzuty wobec marszałków Sejmu z PO, że i oni „nadużywali”. Pytanie o skalę zjawiska, bo w ich przypadku przywołuje się pojedyncze sytuacje.
Rzecz została sprowadzona do koronnego argumentu: „że oni także”. I warto wiedzieć, że oni także. Bo władza psuje, a władza bez kontroli opinii publicznej psuje bardziej. W krajach o utrwalonej tradycji obywatelskiej rządzący są skromniejsi i bardziej się pilnują, niejako z przyzwyczajenia. W Polsce tradycja obywatelska jest słaba, więc taki nawyk nie miał jak się rozwinąć.
Można się powoływać też na to, że nie ma regulacji dotyczących korzystania z rządowych samolotów. PiS chce wypełnić tę lukę, wprowadzając obowiązkową odpłatność za branych na pokład członków rodzin i znajomych. Chodzi jednak o pytanie, czy marszałek Sejmu musi kosztować podatników 4 mln zł w ciągu roku. Czy nie powinniśmy ograniczyć przywileju korzystania ze specjalnych samolotów tylko do prezydenta i premiera?
Ale poza regulacjami jest jeszcze poczucie przyzwoitości, rozeznanie tych osób, na ile korzystać z szarej strefy bez wyraźnych przepisów. Politycy PiS, w tym ludzie z kancelarii premiera, skarżą się nieoficjalnie, że używając rządowych samolotów do prywatnych wypraw do domu, marszałek utrudniał członkom rządu wypełnianie urzędowych zadań. To już czysta groteska, ale i przyczynek do zasad działania naszego państwa.

Partia ponad wszystko

Oczywiście, widzenie Kuchcińskiego jako peerelowskiego lub autorytarnego dygnitarza to przesada. PO musiałaby szukać peerelowskiego lub autorytarnego źdźbła też w oczach swoich liderów. Niemniej jednak przyzwyczajenia obecnej władzy, poza tym, że są nawykami ludzi, którzy często dostali zabawki do rąk po raz pierwszy, kształtowały się w cieniu swoistej filozofii Jarosława Kaczyńskiego.
Uznał on, że skoro III RP była zdominowana przez nieformalne grupy interesów, przeciwwagą dla niej musi być nie tylko silne państwo, lecz także silna partia, która walczy z tymi nieprawościami. Myśl ta szybko przerodziła się w przekonanie, że o kadry jego ugrupowania należy dbać ponad miarę. Stąd masowe rozdawnictwo posad dla krewnych i znajomych, eksploatowanie spółek Skarbu Państwa jak podbitych kolonii, rozprawa z resztkami zasad służby cywilnej. Państwo miało być nasze – początkowo w imię przekonania, że tylko my je naprawimy. My, czyli PARTIA.
Mało kto pamięta, że w 2018 r. PiS zrezygnował z forsowania ustawy o jawności życia publicznego. A przecież było to oczko w głowie ministra Mariusza Kamińskiego i poniekąd ukoronowanie wielo letniej antykorupcyjnej kampanii tej partii. Łączyło zamysł bardzo szerokiej lustracji majątkowej ludzi władzy na różnych szczeblach z uregulowaniem lobbingu i wieloma innymi przepisami pozwalającymi patrzeć rządzącym na ręce. No właśnie – tylko że skoro rządzimy MY, takie regulacje straciły sens. Choć Platformie wypominano, że przez osiem lat niczego w tej sprawie nie zrobiła.
Był to sygnał dla własnych kadr: „Nie musicie się obawiać kontroli”. Sygnał demoralizujący. Nie przeszkadzało to Jarosławowi Kaczyńskiemu reagować na przypadki poszczególnych skandali. Dymisja Dawida Jackiewicza, pierwszego ministra skarbu w rządzie Beaty Szydło, była reakcją na wystawne przyjęcia, jakie podczas ekonomicznego kongresu w Krynicy wyprawiały przejęte przez ludzi PiS spółki Skarbu Państwa. A i później zdarzały się prezesowi pokazowe zagrania: choćby obniżenie politykom wynagrodzeń w reakcji na aferę z rządowymi nagrodami.
I może nawet Kaczyński dawał takimi gestami upust swojemu ascetyzmowi. On sam nie uprawia polityki dla pławienia się w dostatkach. Ale tam, gdzie nie musiał, niczego nie widział (na nagrody też początkowo kazał odpowiadać wojowniczą agresją), a już zwłaszcza wzdragał się przed bardziej systemową kontrolą. Władzy nie wysyłano spójnych sygnałów: „Macie być skromni!”. Nawet jeśli takie deklaracje niekiedy padały.

Mierny, bierny

Jest i inny wymiar owej zamierzonej i totalnej partyjności polityki. Wszystkie kolejne ekipy miały kłopot z doborem właściwych ludzi na stanowiska. Ale przy Kaczyńskim zasada „mierny, bierny, ale wierny” została podniesiona do rangi cnoty. On sam, zagadnięty przed laty przez dziennikarzy o poziom jednego z polityków swojej partii, żartobliwie przytoczył anegdotę o Stalinie. Kiedy skarżono się gensekowi na szefa Związku Pisarzy, miał odpowiedzieć: „Drugich pisatielej u nas niet” (innych pisarzy nie mamy).
Ale nawet pośród tych, którzy byli na pokładzie, wybierano często nie tych najwybitniejszych, lecz tych najwierniejszych. Ci pierwsi mogli się przecież urwać ze smyczy, wykazać niepełną dyspozycyjnością. Za to dobrym przykładem tych drugich jest Marek Kuchciński. Gdy przejrzeć listę poprzednich marszałków, łącznie z pisowskimi, z lat 2005–2007, mamy czołowych polityków z rozlicznymi talentami. Kuchciński został przywołany z cienia. Był jednym z wielu członków kierownictwa partii nieznanych z wypowiedzi czy zasług. Kaczyński pamiętał mu jednak lojalność z lat 1997–2001, kiedy jego posłowie go opuścili, wiążąc się z AWS. Pamiętał też anegdoty jak ta, że Kuchciński miał zwyczaj wstawać z krzesła, kiedy rozmawiał z Kaczyńskim przez telefon.
W efekcie drugą osobą w państwie został polityk pozbawiony elementarnej samodzielności. Gubiący się przy najlżejszych podmuchach kryzysu, a tych było w burzliwej, spolaryzowanej polityce kadencji 2015–2019 bez liku. Miękki człowiek podejmował twarde decyzje, zamykając usta opozycji z lęku. To on, wykluczeniem z obrad posła PO Michała Szczerby sprowokował sejmowe zajścia zimą 2016/2017. A gdy nie musiał, to z kolei z decyzjami zwlekał. Słuchał się Kaczyńskiego, a nawet swojego zastępcy, wicemarszałka Ryszarda Terleckiego. A tymczasem w gestii marszałka są kwestie, które musi rozstrzygać samodzielnie. I wziąć za nie odpowiedzialność.
W tym przypadku obciążyła go nie tylko łatwość, z jaką wszedł w dygnitarskie buty, ale też niezdolność do sensownego zachowania się, kiedy sprawa jego lotów zaczęła wychodzić na jaw. Przyzwyczajony do bezkarnego odwlekania i unikania, ponosi odpowiedzialność za kłamstwa Kancelarii Sejmu przekazywane mediom na temat jego podróży. Po prostu nie umiał inaczej. I to lider PiS wykreował ten dodatkowy wymiar afery, która nie jest aferą poważną, lecz żenującą. Przewodniczący parlamentu nie powinien przypominać wójta z serialu „Ranczo”.

Utajnianie wszystkiego

Sprawa ma jeszcze dodatkowe wymiary. Kłamstwa przekazywane gazetom przez Kancelarię Sejmu są w praktyce podważeniem przepisów dobrej ustawy o dostępie obywateli do informacji publicznej. Uchwalona w 2001 r., pod koniec prac parlamentu zdominowanego przez AWS, zagwarantowała nam to, co obywatele zachodnich demokracji mają od lat – jawność. Próbowała ją ograniczyć, warto to przypomnieć, Platforma – tzw. poprawką Rockiego w 2010 r., uchyloną przez Trybunał Konstytucyjny. Ale większych skandali z jej łamaniem nie mieliśmy.
Teraz mamy przykłady obchodzenia jawności na różne sposoby przez partię, która miała ją na sztandarach. Ale która robi wszystko, by cywilizowane i potrzebne przepisy straciły moc. Mamy choćby kuriozalną sytuację blokowania prawomocnego wyroku NSA nakazującego ujawnienie osób zgłaszających kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa. Okazuje się, że nawet zasadę ochrony danych osobowych, mającą bronić zwykłych obywateli przed ingerencją w ich życie, można wykorzystać do utajnienia życia publicznego na poziomie pamiętanym z czasów PRL. Oczywiście to zwykły pretekst, ciąg uników zastosowanych w opisywanej przez DGP rozgrywce polskich władz z TSUE. Chodzi o to, aby nie dostarczać dodatkowych argumentów unijnemu trybunałowi przed wyrokiem w sprawie upolitycznienia KRS.
Ale rzecz charakterystyczna – choć zapewne cała akcja jest pilotowana przez najwyższe czynniki PiS, do pewnego momentu i tym zajmowała się Kancelaria Sejmu. Parlament, zamiast być ośrodkiem wolnej debaty i obywatelskiej kontroli, stał się narzędziem pętania elementarnej wolności i blokowania sądowych wyroków, co uderza w poczucie praworządności obywateli. A narzędziem w tej akcji był znowu marszałek.
Politycy PiS narzekają dziś, że Kuchciński zabierał samoloty ministrom, a oni mogą przez niego nie dojść do władzy, bo stracą brakujący procent. Refleksja powinna wszakże dotyczyć całego systemu rządów. Tyle że oni mogą jedynie apelować o jego zmianę do jednej osoby: swojego przywódcy. Bo taki tryb podejmowania decyzji to także element tego systemu.