Rząd stara się, by w gabinecie Ursuli von der Leyen znalazł się Polak.
Wraz z 26 komisarzami i no wą przewodniczącą do budynku Berlaymont w Brukseli wprowadzi się prawie 180 osób, ważnych z punktu widzenia zapadających w KE decyzji. Chodzi o członków gabinetów, którzy będą doradzać komisarzom przez najbliższe pięć lat. Oficjalne meblowanie rozpocznie się tuż po zatwierdzeniu nowych komisarzy przez europarlament, co ma nastąpić najpóźniej w październiku. Zakulisowe rozmowy już trwają.
Ile osób pracuje w Komisji Europejskiej / DGP
Z naszych informacji wynika, że podczas wizyty von der Leyen w Warszawie w zeszłym tygodniu polska strona zabiegała o to, by Polak trafił do jej gabinetu. – Jesteśmy do tyłu, jeśli chodzi o naszych urzędników w Brukseli – przyznaje osoba z rządu. Nasz przedstawiciel w gabinecie samej przewodniczącej miałby być pierwszym krokiem ku zmianie. Warszawa zdaje sobie jednak sprawę, że to nie będzie proste, bo wszystkie kraje zabiegają o to, by mieć swojego człowieka w najważniejszym gabinecie na 13. piętrze Berlaymont.
Zgodnie z wewnętrznym regulaminem gabinet przewodniczącego jako największy liczy 12 członków, inni komisarze mogą mieć maksymalnie sześciu urzędników. Nieco zwiększoną obsadę mają gabinety wiceprzewodniczących – mogą zatrudniać od siedmiu do 11 osób. W obecnym składzie wiceszefów KE jest sześciu, w tym pierwszy zastępca oraz wysoki przedstawiciel odpowiedzialny za politykę zagraniczną. Von der Leyen może jednak zmienić liczbę wiceprzewodniczących. Co prawda w gabinetach nie obowiązuje żaden parytet geograficzny, ale każdy komisarz musi mieć co najmniej trzy osoby pochodzące z innego kraju członkowskiego niż on sam. Dodatkowo co najmniej czterech musi być urzędnikami unijnymi.
Stawka jest wysoka. Chociaż komisarze to zaledwie wierzchołek góry lodowej liczącego ponad 32 tys. osób urzędu, to członkowie ich gabinetów są najbliżej uszu komisarzy, co oznacza, że znajdują się w brukselskim jądrze decyzyjnym.
Jeden z naszych urzędników podkreśla, że we wciąż urzędującej KE Jeana-Claude’a Junckera Polska wypada bardzo dobrze, jeśli chodzi o gabinety komisarzy. Gdy powoływano urząd pięć lat temu, mieliśmy 12 urzędników w zespołach komisarzy, co oznacza, że byliśmy trzeci, zaraz za Niemcami i Francją. Dla porównania Węgrzy i Austriacy mieli tylko po jednej osobie (wyłączając gabinety ich własnych komisarzy).
– Polska była wówczas postrzegana jako kraj, który miał duży wpływ na decyzje. Poza tym było już wiadomo, że Donald Tusk zostanie przewodniczącym Rady Europejskiej. Polacy byli w cenie – mówi nasz rozmówca z KE. – Dzisiaj jest inaczej, bo nie mamy nikogo na ważnym stanowisku, Tusk zaraz odchodzi, a Polska nie ma najlepszej prasy, na pewno nie jako państwo mające wpływy – dodaje nasze źródło. Obsadzanie gabinetów odbywa się na zasadzie nieoficjalnych targów i wymian, komisarz bierze do swojego gabinetu osobę z jakiegoś kraju, w zamian wysyłając do komisarza z tego państwa swoją zaufaną osobę. Niezależnie od tego od lat największą popularnością cieszą się przedstawiciele dwóch krajów. Jak słyszymy, każdy chce mieć u siebie w gabinecie Niemca i Francuza, bo te dwa państwa najwięcej mogą.
Na Polaka w gabinecie von der Leyen szanse są jednak bardzo duże. – Do tej pory w każdym gabinecie niemieckiego komisarza kogoś mieliśmy. Oni mają taką niepisaną zasadę, że Francuz jest wiceszefem gabinetu niemieckiego komisarza, a w składzie jest Polak. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że i tym razem von der Leyen kogoś weźmie. Byłby to precedens, gdyby było inaczej – dodaje źródło.
Słyszymy, że rząd chce sprawić, by więcej Polaków znalazło się w dyrekcjach generalnych. – Podczas spotkania z von der Leyen zwracaliśmy uwagę na dysproporcje geograficzne w KE. Na stanowiskach wyższego szczebla dominują przedstawiciele krajów zachodniej Europy i to się nie zmienia od lat – podkreśla nasz rozmówca. Przewodnicząca miała to przyjąć z dużym zrozumieniem. Ona sama jako kobieta słyszała, że równouprawnienie przyjdzie z czasem, ale mijały lata i nic się nie zmieniało. Dlatego – jak miała mówić w Warszawie – wzięła sprawy w swoje ręce i w niemieckim rządzie postanowiła zawalczyć o posady dla kobiet.
Dyrekcje generalne funkcjonują podobnie do ministerstw, z tym że nowe szefostwo KE i nowi komisarze nie oznaczają zmian w dyrekcjach. Komisarze podejmują finalne decyzje, ale wcześniej grunt pod nie przygotowują urzędnicy w 31 dyrekcjach generalnych. Polak kieruje tylko jedną z nich. Zwiększenie liczby Polaków w tych jednostkach to jednak zadanie na lata, bo w przeciwieństwie do gabinetów komisarzy ich skład jest wymieniany sukcesywnie, wraz z wygaśnięciem kontraktu urzędników.
Nowa szefowa KE w tym tygodniu kontynuuje tournée po europejskich stolicach, zbierając kandydatów na komisarzy i słuchając oczekiwań poszczególnych państw względem tek. W zeszłym tygodniu odwiedziła Berlin (gdzie zrezygnowała ze stanowiska ministra obrony), Paryż i Warszawę. W tym tygodniu była już w Zagrzebiu i Madrycie, wybiera się również do Rzymu.
Na razie kadrowa układanka jest w przygotowaniu. Nowy skład KE ma zostać zaprezentowany do 26 sierpnia. Na razie nie wiadomo, jaką tekę dostanie polski kandydat na komisarza Krzysztof Szczerski. Warszawie zależy na ważnej tece gospodarczej, ale w tych staraniach nie jesteśmy osamotnieni. Rząd jest dobrej myśli po wizycie Ursuli von der Leyen, ale najtrudniejsza batalia czeka Szczerskiego w Parlamencie Europejskim.