Rosjanie wyszli na ulice po tym, jak odmówiono rejestracji opozycjonistów w wyborach do stołecznej rady miejskiej.
Takich protestów Moskwa nie widziała od lat, zwłaszcza jeśli chodzi o statystyki zatrzymanych. Do aresztów i na komendy trafiły w sobotę 1373 osoby spośród ponad 20 tys., które wyszły na ulice w obronie swoich kandydatów w wyborach lokalnych, planowanych na 8 września. Władze w ostatnich dniach odmówiły rejestracji wielu działaczy antyputinowskiej opozycji.
20 tys. dla miasta, w którym żyje kilkanaście milionów ludzi, to może niewiele, ale jak na standardy rosyjskie, sporo. Protesty zbiegają się jednak ze spadkiem popularności prezydenta Władimira Putina i partii władzy. Efekt aneksji Krymu, która wywindowała notowania rządzących do niespotykanych poziomów, minął. Obecnie według oficjalnych badań WCIOM poparcie dla kremlowskiej Jednej Rosji (JeR) w Moskwie spadło do zaledwie 22 proc.
Kandydaci, którym władze odmówiły rejestracji, wezwali na sobotę swoich zwolenników na wiece w centrum stolicy. Wielu z nich – w tym Dmitrij Gudkow, Ilja Jaszyn i Lubow Sobol – zostało zatrzymanych zawczasu, więc nie zdążyli dotrzeć na miejsce zbiórki. Policja – podczas wcześniejszych protestów w stolicy zachowująca spokój – tym razem działała bardzo zdecydowanie, czasem wręcz brutalnie.
Zatrzymani manifestanci skarżyli się, że byli bici w policyjnych busach i na komisariatach. Funkcjonariusze zablokowali główne ulice w centrum Moskwy i niektóre stacje metra. Zatrzymywano nie tylko aktywnych manifestantów, ale też zwykłych gapiów. Pojawiły się problemy z łącznością komórkową. Policja weszła do studiów opozycyjnej telewizji Dożd oraz internetowego kanału Nawalny Live, które na żywo relacjonowały przebieg manifestacji.
Umowny lider opozycji Aleksiej Nawalny, patron drugiego z kanałów, nie mógł pojawić się na protestach, ponieważ 24 lipca otrzymał karę 30 dni aresztu za naruszenie zasad organizacji zgromadzenia publicznego. Pretekstem było jego wystąpienie na wiecu 20 lipca, podczas którego wezwał do protestów pod ratuszem. Wczoraj Nawalnego odwieziono do szpitala. Powodem miała być silna reakcja alergiczna. Jego rzeczniczka prasowa przekonywała, że wcześniej nie miał podobnych objawów.
Powodem protestów była decyzja Moskiewskiej Komisji Wyboczej, która 17 lipca odmówiła rejestracji 57 w większości opozycyjnych kandydatów do stołecznej rady miejskiej. Pretekstem miały być rzekomo sfałszowane podpisy na listach poparcia. Wśród odrzuconych byli znani kandydaci antyputinowskiej opozycji, jak Gudkow z Partii Zmian, Jaszyn z Solidarności czy Sobol z Rosji Przyszłości. Cała trójka to młodzi, urodzeni w latach 80. politycy i działacze.
Próba zablokowania kandydatów na etapie rejestracji świadczy o obawie Jednej Rosji przed wyborczą kompromitacją. W Moskwie, w odróżnieniu do wielu regionów Federacji Rosyjskiej, sam proces podliczania głosów do tej pory był relatywnie uczciwy, czego nie można powiedzieć o kampanii wyborczej, podczas której kandydaci JeR są faworyzowani przez administrację i media państwowe.
Jedna z politologicznych wersji tłumaczących ostatnie wydarzenia mówi, że decyzja o wyeliminowaniu znanych nazwisk z wyścigu zapadła po tym, jak wybory mera tureckiego Stambułu, mimo kolosalnego przeciwdziałania władz i unieważnienia pierwszego głosowania, wygrał w czerwcu kandydat opozycji Ekrem İmamoğlu. Miało to wystraszyć kierownictwo JeR, że władzę w stolicy może przejąć opozycja.