Pięć lat temu ukraińska ofensywa doprowadziła do wyzwolenia szeregu donbaskich miast po trzech miesiącach rosyjskiej okupacji. Ale tamto brzemię region dźwiga do dziś.
Dziurawe od kul, częściowo zawalone domy na przedmieściach Słowiańska, tam, gdzie prowadzi szosa w stronę miejscowej elektrociepłowni, straszą do dziś. Miejscowi szacują, że 70 proc. wojennych zniszczeń zostało odbudowanych. Sporo, zważywszy, że znaczną część kosztów odbudowy ponieśli sami mieszkańcy.
Fontanna na centralnym placu, knajpy z letnimi ogródkami – wiele z nich powstało już po 2014 r. Nie każdy wyzwolony przed pięcioma laty ośrodek może się tym pochwalić. Sytuacja jest zdecydowanie lepsza w kontrolowanych przez Ukrainę częściach obwodu donieckiego niż ługańskiego. W takich miastach jak Lisiczańsk czy Siewierodonieck, które także spędziły kwartał pod okupacją, nie zrobiono właściwie nic. O takich miejscach na Ukrainie mówi się „depresniak”.
1 lipca 2014 r. armia rozpoczęła kontrofensywę, która miała zdławić wspieraną z Rosji rebelię na wschodzie kraju. 5 lipca żołnierze wkroczyli do Słowiańska – pierwszego miasta opanowanego w kwietniu przez Rosjan. W ciągu doby Ukraińcy odzyskują inne miasta leżące na trasie do Doniecka ze 150-tysięcznym Kramatorskiem na czele, który ma stać się wkrótce siedzibą władz obwodu donieckiego.
Kontrofensywa zakończyła się, gdy w sierpniu w cieszących się już z bliskiego końca wojny Ukraińców uderzyły regularne oddziały rosyjskie, ustalając linię rozgraniczenia mniej więcej tam, gdzie widnieje ona dziś, jeśli nie liczyć zmian w wyniku ostatniej jak dotąd eskalacji działań zbrojnych, do której doszło na początku 2015 r. To podczas letniej kampanii 2014 r. Rosjanie zestrzelili malezyjskiego boeinga. W marcu 2020 r. w Holandii rozpocznie się zaoczny proces sprawców tej tragedii.
– Najgorsza w wojnie jest ta przejmująca cisza, gdy wychodzisz rano na balkon, a ptaki nie śpiewają – mówi Jewhen ze Słowiańska. Wielki chłop, który zarabia, jeżdżąc tirami po Europie i Rosji, wspomina, jak ta wojna rozpoczęła się dla niego samego. – Wracałem do domu, gdy z mojego podwórka zaczęli ostrzeliwać Ukraińców z nony (moździerz samobieżny – red.). Zanim doszedłem po schodach na swoje piętro, tamci odpowiadali już ogniem. Wtedy postanowiłem wywieźć ciężarną żonę w bezpieczne miejsce – opowiada.
Separatyści wielokrotnie ostrzeliwali siły ukraińskie z osiedli. Jeśli Ukraińcy odpowiadali, na miejscu niechęć do nich tylko rosła. Jeśli nie, oddziały Donieckiej Republiki Ludowej pozostawały bezkarne. Jewhen został na miejscu, bo rodziców nie dało się ewakuować. Jak mówi, wojny ma dość każdy, kto zna jej realia. Ale nie ukrywa, że wszystko mu jedno, czyim zwycięstwem się ona skończy. Byle się skończyła.
Takie postawy są częste. Większość mieszkańców Donbasu nie jest przywiązana emocjonalnie ani do Ukrainy, ani do Rosji, mają za to mocną tożsamość regionalną. A jeśli skłaniają się ku Ukrainie, to głównie dlatego że powrót legalnych władz przyniósł im spokój i stabilizację, podczas gdy okupacja oznaczała wszechwładzę band, które siłą odbierały ludziom ich samochody i małe biznesy. W zasadzie nikt za to kary nie poniósł, a Nela Sztepa, mer Słowiańska z czasów okupacji, kandyduje właśnie do parlamentu z list prorosyjskiego bloku O Życie.
Przed naszym hotelem stoi charakterystyczne auto. To Antin Mucharski vel Orest Luty, antyrosyjski pieśniarz z Kijowa, który odbywa tournée po wschodzie kraju. W Słowiańsku gra nazajutrz, w Kramatorsku – kolejnego dnia. Na występ w knajpie na głównym placu miasta, na którym przed dekomunizacją stał pomnik Lenina, przychodzi klientela o zdecydowanie proukraińskich poglądach. Reakcje publiczności pozostają w pamięci.
Przy utworze „Rossijan w Donbassie niet” (Rosjan na Donbasie nie ma), sarkastycznie wykorzystującym jeden z mitów kremlowskiej propagandy, mężczyźni zaciskają pięści, a kobiety, nawet nie ukradkiem, ocierają łzy. Mucharski był pierwszym artystą, który dał koncern na tyłach frontu. 22 czerwca 2014 r., właśnie pod Słowiańskiem. – Pierwszy raz widziałem wtedy czołgi i chłopaków, którzy brudni i zmęczeni wracali prosto z frontu z rotacji, trochę przez przypadek trafiali pod scenę – mówi nam artysta.
Gdy pytamy, kiedy skończy się wojna, mówi, że nieprędko. – Będzie jak w Izraelu, wojna potrwa dziesiątki lat – kwituje. Przekonuje, że temat Donbasu dla wielu Ukraińców wciąż jest ważny. To samo mówi spotkany na koncercie 24-letni Ukrainiec z czeskimi korzeniami, który właśnie zakończył trzyletnią służbę kontraktową na Donbasie. Ojciec, z którym przyszedł na koncert, przyznaje, że syn zaciągnął się bez jego zgody.
Prawda jest nieco inna. Ukraińcy są zmęczeni wojną, w której zginęło już 10 tys. ich rodaków, a – jak skwitował jeden z naszych rozmówców – im dalej od frontu, tym bardziej mają jej dość. Z czerwcowego sondażu wynika, że 49 proc. byłaby skłonna przyznać Donbasowi autonomię, a trzy czwarte chce bezpośrednich rozmów pokojowych z Rosją. Ekipa poprzedniego prezydenta Petra Poroszenki była zdecydowanie przeciw. Wołodymyr Zełenski już tak pryncypialny nie jest.
Jego ludzie regularnie wypuszczają balony próbne, które mają wybadać reakcję społeczeństwa na pewne propozycje kompromisu. Najświeższy taki balon to poniedziałkowe słowa głowy prezydenckiej administracji Andrija Bohdana. – To moja osobista opinia, ale ja bym pozwolił Donieckowi i Ługańskowi, by językiem państwowym był ukraiński, a regionalnym – rosyjski, pod warunkiem że potem są one terytorium Ukrainy – mówił Bohdan w rozmowie z RBK-Ukrajina.