Trzeba rozróżnić, czym jest klaps, a czym jest bicie. Absolutnie nie wolno bić dzieci. I to jest bezwzględne. Koniec pieśni – mówi rzecznik praw dziecka Mikołaj Pawlak.
Dziennik Gazeta Prawna
Pan ma dwoje dzieci.
Synów. 9 i 7 lat.
W przypadku rzecznika praw dziecka to dobrze.
Dobrze. Choć moi synowie odczuli to, że zostałem rzecznikiem. Zauważyłem to dopiero po jakimś czasie.
Nie ma pana z nimi.
Jestem, ale późno. Czasami w nocy. Dojeżdżam codziennie do Łodzi. Z reguły pociągiem. Ludzie podchodzą, rozmawiają, głównie z sympatią.
Weekendy?
Ostatni z rodziną. Nie pojechałem na Zjazd Dużych Rodzin do Lubartowa, zostałem ze swoją. W Lipinach koło Brzezin był Dzień Rodziny. Przez sześć i pół godziny woziłem dzieci zabytkowym samochodem.
Swoje?
Nie, cudze. Z 500 dzieci przewiozłem.
A pana gdzie wtedy były?
Biegały, bawiły się. I chyba były ze mnie dumne. Patrzę na świat dzieci, którym się zajmuję w pracy, przez ich pryzmat. Przez pryzmat tego, że jestem ojcem. A do tego adwokatem. Wiele trudnych sytuacji, w jakich znajdują się dzieci w Polsce, znam z autopsji, ze spraw indywidualnych. Można teoretyzować... I nie, to nie jest żadna uszczypliwość w stosunku do Adama Bodnara.
Chyba właśnie jest.
Patrzę na swoje dzieci i... Wiem, że on też ma dzieci, więc już więcej uszczypliwości nie będzie. W zestawieniu z uprawnieniami rzeczników praw dziecka w Europie i na świecie, RPD w Polsce ma najszersze kompetencje. Przede wszystkim może występować w sprawach indywidualnych, a nie tylko teoretycznie zgłaszać kierunki ochrony praw dziecka. Mogę wsiąść w auto i jechać ratować konkretne dziecko. Byłem na kilku sprawach, nie tyle medialnych, ile skomplikowanych, m.in. w Izdebkach. Dziesięcioro dzieci, w tym ośmioro niepełnosprawnych, ojciec zamknięty na podstawie art. 200 kodeksu karnego (czyny pedofilskie – red.) wobec córek. Mama niepełnosprawna intelektualnie…
To medialna, głośna sprawa.
Tak? Media dowiedziały się, że byłem na sprawie sądowej chyba dopiero półtora miesiąca później. Ojciec miał obrońcę, matka też miała ustanowionego pełnomocnika. Kto powinien w takiej sytuacji bronić dzieci?
Pan?
Większość moich pytań dotyczyła sytuacji dzieci, ich zachowań. Gdyby nie ja, nikt tych pytań by nie zadał. Do tej pory się nie zdarzało, żeby RPD występował w sądzie jako adwokat dzieci.
Widzę, że będzie pan wbijał szpile, najpierw RPO, teraz swojemu poprzednikowi Markowi Michalakowi.
Nie, mam po prostu inną koncepcję niż mój poprzednik. To jest urząd autorski. A sprawa tej rodziny jest ekstremalnie trudna.
Bo nikt nie chce adoptować niepełnosprawnych, do tego straumatyzowanych dzieci. Wie pan, co się z nimi dzieje?
Są w domu dziecka na południu Polski. Razem. Na jednym piętrze. Zadbano o nie.
Bo pan się zajmował sprawą, ale to przecież nie o to chodzi.
Wiem, że nie o to chodzi. Wiem, że chodzi o rozwiązania systemowe.
A pan działa doraźnie. Trochę jak minister Zalewska. Kiedy mówiłam jej, że dzieci w szkołach po reformie nie dają rady, że nie mają siły, że program jest przeładowany, że nauczyciele narzekają, to pytała, w której szkole i chciała dzwonić, jechać do konkretnej, jakby nie rozumiała, że chodzi o wszystkie, o cały system.
Wiem, że chodzi o system, o to, że on ma działać, i że ja sam mogę pomagać rozwiązywać tylko jakieś pojedyncze sprawy. Różni ministrowie mówią mi, że muszę się uczyć zarządzania, również swoim czasem, że za dużo biorę na siebie i do siebie. Doby nie wystarcza. Każdego dnia w Polsce dzieje się coś na szkodę dzieci. Zaniedbania, pobicia, znęcanie się. Do szpitali trafiają maluchy, które „miały wypaść z łóżeczka”, lekarz w przychodni zauważa siniaki, wielki ślad ręki na plecach dziecka.
Może to był tylko klaps. Pan jest za klapsem?
Klaps nie zostawia wielkiego śladu.
Skąd pan wie? A jaki ślad zostawia?
Trzeba rozróżnić, czym jest klaps, a czym jest bicie.
A da się rozróżnić?
Wiele osób nawet podniesienie głosu może uznać za przemoc.
Pytam pana o klaps, a nie podniesienie głosu.
Absolutnie nie wolno bić dzieci. I to jest bezwzględne. Koniec pieśni.
Na to czekałam.
Zaraz się jednak okaże, że posmyranie dziecka też jest złe.
Co to jest posmyranie?
Przytulenie. Mnie się zdarza zasnąć przy dziecku. Nie można mówić, że to jest coś złego, że to zły dotyk.
Rozmawialiśmy o biciu. Uderzył pan swoich synów, dał pan klapsa?
Chłopaki czasem dają w kość, ale nie uderzyłem ich. Jednak sam z estymą wspominam to, że dostałem od ojca w tyłek.
Czułam, że będą tęsknoty za pruskim wychowaniem.
Jeżeli polaliśmy bratu denaturatem nogę, a potem ją podpaliliśmy... Ojciec w porę zareagował. Tak że przez dobrą chwilę nie mogłem siadać.
Są teorie popularne wśród konserwatystów, że ojciec powinien zajmować się dzieckiem, kiedy skończy ono siedem lat.
Jest to chyba dobra cezura, by trochę zwolnić mamę z codziennych obowiązków wychowawczych.
Wcześniej ojciec nie musi mieć codziennych obowiązków wychowawczych?
To kwestia podziału obowiązków. Wszystko zależy od tego, jak to wygląda w konkretnym domu.
Też od tego, jaki model jest lansowany przez państwo, polityków, urzędników?
Czy związek jest partnerski, tak?
Tak. Pana jest?
Staramy się, żeby tak było, ale pewnie moja żona ma odmienne zdanie na ten temat. Proszę napisać, że się śmieję. To znaczy, że ona jest więcej w domu, więcej zajmuje się dziećmi. Na zakończenie roku jestem z dziećmi. To wziąłem na siebie, żeby żona nie musiała brać dnia wolnego. W wakacje dzieci trochę będą u dziadków, potem pojedziemy razem na urlop. Kiedy był strajk nauczycieli, chłopcy przyjeżdżali ze mną codziennie do Warszawy. Powiem pani szczerze, że trzy lata temu, kiedy zaczynałem pracę w Warszawie, żona postawiła ultimatum: możesz pracować w Warszawie, ale wieczorem, w nocy jesteś w domu. I przez te trzy lata raz się zdarzyło, że spałem w biurze na kozetce. Żona i tak może mieć pretensję, że jestem za mało w domu, że się nie wykazuję w odpowiedni sposób, że inne dzieci w Polsce są bardziej zaopiekowane przeze mnie niż nasi synowie.
Teraz cytuje pan żonę?
Hmm…. Często ma rację. Ostatnio wyjechałem z domu o 5 rano. Potem na godzinę 17 poszedłem na konsylium do szpitala dziecięcego na Niekłańskiej w Warszawie w sprawie chłopca, Szymona, podtrzymywanego przy życiu. Wróciłem do domu późnym wieczorem, po 23.
Po co pan tam poszedł?
Żeby sprawdzić, czy dorośli widzą to dziecko, czy tylko swoje interesy.
Rodzice liczyli na cud.
Mieli prawo.
Pan by liczył?
Wszyscy liczyli, nawet lekarze. Ja też, bo taką mam naturę. I to nie chodzi o to, czy jestem katolikiem, tylko że każdy rodzic ma prawo liczyć na cud, jeśli chodzi o życie dziecka. Okazało się, że ci rodzice mieli trudność, by dotrzeć do mnie, przedstawić swoje stanowisko. Nie wiedzieli, że mogą, że mają takie prawo, że po prostu mogą ze mną rozmawiać. W przeciwieństwie do wielu osób ze świecznika, które się np. rozwodzą i przychodzą tutaj, do mojego biura, i proszą, żeby stanąć po ich stronie w sporze o dziecko.
To jest praca na rzecz dzieci?
Ja muszę patrzeć na interes dziecka, a nie rodziców. Zastanawiam się, czy zacytować Janusza Korczaka, czy Jana Pawła II. Zacytuję Jana Pawła II: „troska o dziecko to pierwszy podstawowy sprawdzian stosunku człowieka do człowieka”.
Ryzykowny cytat w kontekście pedofilii w Kościele i tego, czy Jan Paweł II wiedział o nadużyciach swoich podwładnych, czy nie wiedział.
Nie wiem, pani redaktor, nie rozmawiałem z Janem Pawłem II na ten temat. Każda zbrodnia przeciwko dzieciom musi być karana. Dzieci muszą być dla nas najważniejsze. To nasza przyszłość. A ja muszę stać na straży ich praw, każdego dziecka, od chwili jego poczęcia…
Kiedy obejmował pan swój urząd, mówił pan o dzieciach z in vitro.
Nie, mówiłem o mrożeniu zarodków. Nie jestem przeciwnikiem dzieci z in vitro, jestem przeciwnikiem mrożenia i zostawiania tych zarodków na pastwę losu. Powtórzę, muszę się troszczyć o każde dziecko w Polsce, również poczęte, bo tego wymaga ode mnie prawo. Wiem, że nie chodzi o to, bym jeździł wszędzie, bym załatwiał sprawy osobiście, tylko by system wiedział, jak zareagować. Sam nic nie zrobię. Nawet rozmowa z panią redaktor to jest okazja do tego, żeby głośno mówić o tym, że potrzebny jest system lepiej zabezpieczający interesy dzieci.
Politykom, swoim kolegom niech pan o tym mówi.
Im także mówię, ale to nie są moi koledzy. Trzeba uczulać rodziców, nauczycieli, wszystkich dorosłych. Byłem na konferencji u rzecznika Bodnara na temat standardów postępowania z dziećmi w czasie rozwodu rodziców. Trzeba uświadamiać rodzicom przed rozwodem, jakie będą skutki dla dziecka. Tego nikt do tej pory nie przeprowadzał. I nie, nie chodzi o to, żeby rodzice się nie rozwodzili, tylko żeby mieli świadomość, że jeśli nie dochodzą do porozumienia w sprawie dzieci, to przez najbliższe 10, 15 lat, dopóki dziecko nie stanie się pełnoletnie, będą się barowali przed sądami o kontakty z dziećmi, o paszport, o pieniądze, o każdą drobnostkę. A gdzie dziecko w tym wszystkim, z dwoma domami, z dwoma zestawami ubrań?
Często opieka naprzemienna się udaje.
Oczywiście. Ale często też interes dziecka jest niezabezpieczony. Wojny nie niosą tyle złej energii, co użeranie się o dzieci. To jest jak pielęgnowanie nienawiści. Wtedy sprawdza się powiedzenie, że mąż/żona to nie rodzina.
Jaką pan ma polityczną siłę? Od 1 do 10.
Nie będę tego oceniał.
Jest pan dopiero czwartym RPD zaakceptowanym przez PiS. Musiał pan spełniać partyjne kryteria.
Głosowali na mnie też parlamentarzyści opozycyjni.
Niewielu.
Nigdy nie byłem w partii. Nigdy też nie byłem przywiązany do funkcji dyrektora w Ministerstwie Sprawiedliwości. Proszę pamiętać, że jestem adwokatem i patrząc od strony czysto merkantylnej, to jako adwokat jestem w stanie zarobić więcej niż jako ministerialny dyrektor, a już na pewno jako RPD.
Ile pan ma na rękę?
7700 zł.
Ale za pociągi panu płacą?
Bilet miesięczny kosztuje 600 zł. To taniej, niż kierowca miałby mnie codzienne wozić, a teoretycznie mógłby. To też taniej, niż miałbym w Warszawie wynajęte mieszkanie służbowe. A co do spełniana kryteriów partyjnych, to za poprzednich rządów RPD musiał spełniać kryteria PO.
Panie rzeczniku, pytam pana o to, czy ma pan wpływ na polityków.
Czyli o to, czy będę pilnował nowelizacji przepisów dotyczących praw dzieci. Tak, będę pilnował, żeby dzieciom działo się lepiej.
Jest pan kolegą z ministrami edukacji, zdrowia? Wie pan przecież, że ważne są relacje pozaformalne.
Ze wszystkimi jestem per pan. Nawet z ministrem Ziobrą. Gwarantuję jednak, że mam determinację w pilnowaniu spraw dzieci, w chodzeniu na komisje sejmowe, w twardym zabieraniu głosu.
Pana dzieci, są tak jak inne w rządowych sferach, w katolickiej prywatnej szkole?
Nie, w publicznej, zwykłej wiejskiej szkole. Ktoś ostatnio powiedział, że się nie zministrowałem.
Sam pan kończył katolicką szkołę.
Liceum. Jestem najstarszym z pięciorga dzieci moich rodziców. Gdyby przyjąć nomenklaturę, którą kiedyś próbowano wprowadzić, to wywodzę się z rodziny patologicznej (śmiech). Wszyscy, oprócz najmłodszego, który dopiero studiuje, jesteśmy po studiach. Tylko ja byłem w katolickim liceum, pozostała czwórka w publicznym. Uczyłem się też w szkole muzycznej. Nie byłem jednak wirtuozem.
Kiedy pan się dowiedział, że jest coś takiego jak seks?
Nie pamiętam.
No dobrze, to jeszcze raz...
Moja żona mówi, że mam bardzo wybiórczą pamięć.
I wyparł pan ten seks po prostu.
Nie pamiętam nawet daty matury...
Nie pytam pana o inicjację seksualną, tylko o to, kiedy się pan dowiedział o seksie.
Myślę, że to były wczesne lata szkoły. Ale to były inne czasy.
Do podstawówki chodził pan pod koniec lat 80. i na początku 90. Nie było internetu, ale były gazetki pornograficzne, „gołe baby” w gazetach m.in. w „Razem”.
„Twój weekend” jakiś był.
O, czyli trochę pan wiedział.
Niewiele. Jeździłem na kolonie. Miałem miłostki kolonijne i nie tylko. Kiedy przyszedłem do Ministerstwa Sprawiedliwości, to okazało się, że jedną przecznicę od MS pracuje moja pierwsza młodzieńcza miłość sprzed 25 lat.
Jeśli dobrze liczę, miał pan wtedy 14. Całował się pan?
Nie utkwiło mi to w pamięci. Spotkałem ją niedawno. Idę ulicą, lato, przechodzę koło restauracyjnego ogródka i słyszę znajomy głos. Obejrzałem się i to była ona. Oj, może niech pani tego nie pisze, bo jak żona przeczyta...
Nie powiedział pan żonie?
Jeszcze nie.
Niech pan może powie przed publikacją. Rodzice coś o miłości, o seksie z panem rozmawiali?
To było na zasadzie zaufania i godności. Czym innym jest strona biologiczna budowy człowieka i tego, do czego są przeznaczone narządy, a czym innym przygotowanie do życia w rodzinie. Wtedy w liceum oficjalnie się o tym rozmawiało. Na lekcjach. A teraz jest tak, że już sześcio-siedmiolatki mają dostęp do telefonów komórkowych, do internetu.
Pana synowie też?
Starszy syn ma smartfona. Poświęciłem dwie godziny i zabezpieczyłem telefon tak, jakbym chciał, żeby wszyscy rodzice zabezpieczali.
Mówi pan o stronach pornograficznych?
Jeśli syn chce nową apkę, to ja to muszę zatwierdzić, jeśli chce coś kupić, to też muszę zatwierdzić. Na pewno dziecko jest bezpieczniejsze w sieci po takich zabezpieczeniach.
Co to jest seksualizacja dzieci?
Obowiązkowa nauka o seksie. Wystąpiłem do pana rzecznika Bodnara o wspólną obronę prawa, przepisów, po czym pan rzecznik wyłożył swoje ideologizmy i opinię o konieczności wprowadzenia obowiązkowej seksedukacji. Sprzeciwiłem się temu dość stanowczo. I co słyszę kilka dni temu w jednej ze stacji komercyjnych? Rzecznik Bodnar już nie mówi o obowiązkowej nauce o seksie, tylko takiej za zgodą rodziców, dyrekcji, czyli przywołuje przepisy, które faktycznie obowiązują. Przeanalizowaliśmy także badania, na które się powołuje pan rzecznik. Mówi, że polscy rodzice nie potrafią rozmawiać z dziećmi o seksie, powołując się na badania, które nie obejmowały Polski.
A potrafią rozmawiać?
Uważam, że większość tak.
Pan rozmawia?
Na razie nie ma takich pytań, więc nie będę im ich podsuwał. Uważam, że mój starszy syn jest jeszcze na to za mały, i to jest moje prawo rodzica.
Dziewięć lat i za mały?
Podoba mu się jakaś dziewczynka, to można o tym pogadać, a nie od razu o seksie. Uważam, że przychodzi odpowiedni moment na obudzenie żądz.
Kiedy on przychodzi?
Kiedy dojrzewamy.
Kiedy pan zacznie o tym rozmawiać ze swoimi dziećmi, o nocnych polucjach, o erekcji?
Jak przyjdzie pora. Niekoniecznie trzeba budzić w dziecku wszystkie emocje od razu.
Same się obudzą.
Skoro mój syn powiedział mi o dziewczynce, o miłostce, to znaczy, że ma do mnie zaufanie. Nie o to chodzi, żeby mówić wszystko. Swojemu ojcu też wszystkiego nie mówiłem, a chyba dobrze ze sobą żyjemy. Rzecznik Bodnar mówi, że obowiązkowa edukacja seksualna zmniejszy liczbę ciąż małoletnich dziewcząt. Rocznie w Polsce takich ciąż jest 250–300. Z tym, że więcej niż połowa dziewcząt ma więcej niż 16 lat, więc dostanie zgodę sądu rodzinnego na małżeństwo. Polaków jest 40 mln, a Brytyjczyków dwa razy tyle, ale tam ciąż u małoletnich dziewcząt są tysiące. A przecież otwarta edukacja seksualna jest tam w każdej szkole i od dawna. Zdaje pani sobie sprawę, że w Polsce co dziesiąta 15-latka zaczyna współżycie, a w Wielkiej Brytanii i w Szwecji co trzecia? To też są skutki seksualizacji dzieci. Dwadzieścia nastoletnich Brytyjek na sto poddaje się aborcji, w Polsce trzy.
Przecież zdaje pan sobie sprawę, że pan manipuluje. W Wielkiej Brytanii aborcja nie jest zakazana, a u nas w zasadzie tak.
Mówi pani o podziemiu aborcyjnym? Zdaję sobie sprawę z jego istnienia.
Więc nie ma co się powoływać na badania.
One jednak coś mówią.
Mówią też, że dzieci oglądają porno, że się od niego uzależniają.
To przez szeroką dostępność do pornografii.
A nie przez to, że dzieci nie wiedzą, że to jest zło, nie są uczone?
Nie ma takiej opcji, że zablokujemy miliony telefonów naszych dzieci. Nie da się. Możemy natomiast nakłaniać operatorów, żeby blokowali strony pornograficzne. Podobnie z patotreściami, w których człowiek jest traktowany jak worek zgniłych ziemniaków. Organizacje pozarządowe i rzecznik Bodnar świetnie to opracowali. Zaraz się jednak podniosły głosy, że to narusza prawo do wolności anonimowego przeglądania internetu. Jednocześnie prezentowanie treści pornograficznych dzieciom jest w Polsce karalne.
Panie rzeczniku, nie ma alternatywy, w domu się o seksie nie mówi, w szkole też nie, a RPD straszy seksualizacją dzieci.
Kompromisem byłoby udoskonalenie programu przygotowania do życia w rodzinie. Byłem adwokatem również w sprawach kanonicznych małżeńskich, w których ludzie znacznie bardziej otwierali się na swoje problemy małżeńskie niż przy rozwodach świeckich, bo to dotyczyło ich sumień.
Rozwodził pan ludzi?
Nie rozwodziłem, tylko asystowałem stronom przy uznaniu małżeństwa kościelnego za nieważne. Dotykałem sumienia ludzi. Przez 12 lat.
Ale co, chciał pan, żeby się zeszli?
Nie chodziło o to, żeby tych ludzi przywrócić do siebie, tylko żeby się zastanowili, dlaczego się pobrali czy się pokochali. Sumienie nawet po latach rusza. Takie pytanie zadawałem też w sądzie, na rozwodzie cywilnym.
Mówi pan jak ksiądz.
Zaraz będzie pani mówić, że jestem po katolickim uniwersytecie, że doktorat pisałem u arcybiskupa Dzięgi, tego najbardziej ultrakatolickiego, radiomaryjnego biskupa, z czego jestem dumny.
Ale tak jest.
Ale czy to nie pozwala mi łączyć racjonalności i dbania o ludzi, którzy nie podzielają mojej wiary? Przed zawarciem cywilnego, świeckiego małżeństwa nie ma czegoś takiego jak kurs przedmałżeński. Domniemywa się, że 18-latek wie, co to jest małżeństwo i jest do niego przygotowany. Notabene w głównym kodeksie prawa kanonicznego wiek na zawarcie małżeństwa wynosi dla kobiety 12 lat, a dla mężczyzny – 14. Oczywiście w każdym kraju jest to dostosowane do zasad prawa świeckiego i nie przystaje już do naszych czasów...
18-latek żeniący się też nie przystaje do naszych czasów.
To bardzo różnie bywa. Zdarza się, że i 30-letni mężczyzna nie jest przygotowany do małżeństwa. Żeni się, a już po kilku tygodniach się okazuje, że to katastrofa. Bo na przykład nie jest tak samo jak u mamusi. I to dotyczy poważnych ludzi, sędziów czy polityków.
Polityków?
Oczywiście. Sprawy rodzinne wielu polityków leżały na moim biurku. Wniosek jest taki, że przygotowanie do życia w rodzinie trzeba udoskonalać.
Można też gadać, gdybać. Od września w szkołach będzie taki udoskonalony przedmiot?
Przed wyborami?
A to ma znaczenie?
Byłby to znakomity ruch. Trzeba to jednak dobrze przygotować. Treści w przystępnym języku, nowe filmiki, nowe grafiki. Zaraz się jednak okaże, że zostanę nazwany ultra-, kato- czy ordorzecznikiem.
Przecież pan jest z tej samej bajki.
Nie jestem członkiem żadnej organizacji. Nie wypieram się, pracowałem w ministerstwie. Szczycę się tą pracą. Posprzątałem Fundusz Sprawiedliwości. Przede mną było 20 mln rocznie na pomoc, a potem od 15 mln zł miesięcznie na prewencję i pomoc dla ofiar przestępstw.
I organizacje kobiece przestały dostawać pieniądze.
Nie, przeciwnie, zaczęły dostawać także inne organizacje. W zeszłym roku około 13 tys. organizacji otrzymało pieniądze z tego funduszu.
Ideologicznie bliższych panu.
Te także, ale dostawały wszystkie organizacje, które spełniały kryteria konkursów.
Środowiska lewicowe, kobiece, LGBT?
Proszę sprawdzić. 13 tys. organizacji.
Wśród ludzi LGBT+ są też dzieci i młodzież.
I jeśli będzie im się działa krzywda, to będę bronił ich praw. Wiem, że takie dzieci są. I nie chcę ich nazywać modnym słowem „nieheteronormatywni”, bo nie wiem, co stoi za tym „plusem”. Proszę zauważyć, że nie protestowałem przeciwko marszowi równości w Częstochowie. Prosiłem tylko, żeby mieć na uwadze, że na ten marsz będą patrzeć także dzieci. I chociaż była Matka Boska w tęczowej aureoli, to już nie było koronowanej waginy.
Uraża pana ta tęcza?
Tak sobie. Staram się nikogo nie urazić i nie chcę, by inni czuli się urażeni. Chciałbym temu przeciwdziałać i dlatego właśnie powinniśmy udoskonalić przygotowanie do życia w rodzinie. Ale jeszcze nie rozmawiałem z ministrem Piontkowskim (MEN) na ten temat.
Poglądy macie podobne.
Wszystkim nam powinno zależeć, żeby taki przedmiot był w szkole, a przy tym nie był wyśmiewany czy ośmieszany. Chciałbym, żeby dzieci mogły rozmawiać także o szacunku w rodzinie, miłości.
O antykoncepcji też?
Oczywiście. Chodzi tylko o to, żeby ten przedmiot nie był nauką pornografii.
Seks to jest jednak porno.
Pokazywanie dzieciom poniżej 15. roku życia aktu seksualnego jest w Polsce zakazane i karane. Nie sądzę, żeby uczenie dzieci o własnej seksualności w sposób tak wyzwolony, skrajny, przynosiło dobre skutki. Naprawdę trzeba szukać kompromisu i nikogo nie zmuszać. Zresztą, o wszystkim i tak decydują rodzice.
Politycy wybrani przez rodziców.
Mówię więc politykom: unowocześnijcie edukację, jeśli chodzi o życie w rodzinie, a będziecie mieli spokój. A z rzecznikiem Bodnarem chętnie o tych sprawach bym podebatował publicznie.