Państwo rządzone przez Erdoğana może służyć za modelowy przykład tego, jak szybko polityka jest w stanie zepsuć dość dobrze działającą gospodarkę.
DGP
Turcja coraz głębiej zapada się w kryzys gospodarczy. Liczba osób bez pracy w lutym zwiększyła się aż o 366 tys., a stopa bezrobocia wzrosła do najwyższego od 2009 r. poziomu 14,7 proc. Wśród osób do 25. roku życia stopa bezrobocia urosła do 26,7 proc. To poziom najwyższy w historii tych pomiarów, które prowadzi się od 2005 r.
Szybko psująca się sytuacja na tureckim rynku pracy to skutek recesji, która pojawiła się pod koniec ubiegłego roku. PKB w IV kw. spadł w porównaniu do III o 2,4 proc. W III kw. tempo spadku PKB wynosiło − 1,6 proc. Dwa kwartały z rzędu spadku PKB oznaczają, że spełnione są warunki do tego, aby mówić o recesji.
Tak gwałtowne pogorszenie się koniunktury oznacza, że firmy muszą ograniczać produkcję i szukać oszczędności, często poprzez redukcję zatrudnienia. Więcej ludzi bez pracy przekłada się na spadek dochodów w gospodarstwach domowych i malejący popyt na produkty w sklepach. Konsumpcja w Turcji w IV kw. 2018 r. spadła aż o 8,9 proc. rok do roku.
Mniejszy popyt i mniejsza konsumpcja oznaczają konieczność kolejnych cięć w firmach, a to prowadzi do dalszego wzrostu bezrobocia. W ten sposób tworzy się zabójcze dla gospodarki błędne koło. Recesja oznacza też coraz większe problemy ze spłacaniem kredytów tak przez firmy, jak i gospodarstwa domowe, co zaczyna zagrażać bankom. Rząd turecki kilka dni temu pokazał plan dokapitalizowania zagrożonych instytucji finansowych, ale te obawiają się, że może być niewystarczający.
Ten obraz można uzupełnić o niebezpiecznie wysoką inflację, która wynosi 19,7 proc. i fatalną kondycję waluty, która od lutego znów systematycznie traci na wartości w stosunku do dolara.
Za tym wszystkim stoją decyzje i wypowiedzi prezydenta Recepa Erdoğana, któremu udało się w ubiegłym roku zniszczyć reputację tureckiego banku centralnego i wystraszyć kapitał zagraniczny.
W poprzednich latach turecka gospodarka rosła bardzo szybko, w średnim tempie ok. 7 proc. rocznie. Ale kraj uzależniał się od kapitału zagranicznego, który chętnie do niego napływał, kuszony wyższymi niż na Zachodzie stopami procentowymi (związanymi z wyższą inflacją). Rok temu Erdoğan przypuścił agresywny atak na bank centralny, wzywając go od obniżenia stóp procentowych, aby pomóc gospodarce. Jego słowa wywołały popłoch na rynku, odwrót kapitału zagranicznego i kłopoty liry, która zaczęła tracić na wartości. Bank centralny, by ją ratować, podniósł stopy procentowe, czym jeszcze bardziej rozwścieczył Erdoğana. Jego kolejne ataki na bank spowodowały, że podwyżka stóp nie zadziałała jak należy, a kurs liry dalej pikował w dół.
Ucieczka kapitału zagranicznego i niepewność związana z relacjami między prezydentem a bankiem centralnym w ciągu zaledwie paru miesięcy wpędziły kraj w recesję, a upadek waluty spowodował jeszcze wyższą inflację. Jednym z kluczowych problemów Turcji dziś jest to, że walka z recesją sprzyja większej inflacji, a walka z inflacją sprzyja głębszej recesji. Wybór, z czym walczyć najpierw, jest politycznie piekielnie trudny, a walka z recesją i inflacją jednocześnie grozi porażką na obu frontach i pogłębieniem kryzysu.
Turecki bank centralny chciał zacząć uzdrawianie sytuacji od odzyskania stabilności na rynku walutowym, ale interwencje w obronie liry sporo kosztują. Kilka dni temu „Financial Times” napisał, że Turcja manipuluje danymi o poziomie rezerw walutowych. Zdaniem gazety Ankara większości z tych rezerw nie posiada, tylko je pożycza, by statystyki lepiej wyglądały. Podobno zostało już ledwie ok. 15 mld dol. rezerw. Dla porównania: Ukraina ma ich ponad 20 mld dol., a Polska około 100 mld dol. Wydawanie ich na umacnianie waluty też więc już raczej nie wchodzi w grę.
Teraz rynek może się bać o Turcję nawet bardziej z powodów politycznych. Erdoğan 31 marca przegrał (bardzo możliwe, że przez niezadowolenie związane z rosnącym bezrobociem) lokalne wybory w Stambule, ale jego partia domaga się ich powtórzenia. Napięcie polityczne może oznaczać, że kapitał zagraniczny z własnej woli szybko do Turcji nie powróci.
Wszystko to jest modelowym przykładem tego, jak szybko polityka może zepsuć dość dobrze działającą gospodarkę. A także tego, jak szybko za sprawą rosnącego bezrobocia zepsuta gospodarka może wpływać na politykę.