Na Ukrainie nikt w programy polityczne nie wierzy, bo jak do tej pory nikomu nie udało się żadnego z nich – choćby w okrojonej wersji – zrealizować. Może właśnie dlatego tak nieskuteczne są kampanijne zabiegi sztabu urzędującego prezydenta, który na każdym kroku uderza w bezprogramowość i amorficzność ideologiczną Zełenskiego.
Magazyn. Okładka. 19.04.2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Pierwszy prezydent niepodległej Ukrainy Leonid Krawczuk – jako reprezentant partyjnej nomenklatury – był produktem pierestrojki i rozkładu ZSRR. Jego następca Leonid Kuczma reprezentował krzepnący układ oligarchiczny, a z biegiem czasu stał się głównym rozgrywającym między rosnącymi w siłę klanami biznesowymi z Kijowa, Dniepropietrowska (przemianowanego na Dniepr po Rewolucji Godności w 2014 r.) i Doniecka. Trzeci prezydent, Wiktor Juszczenko, miał za sobą doświadczenie na stanowisku premiera w systemie Kuczmy i bonus w postaci deklarowanej orientacji na Zachód. Czwartego, Wiktora Janukowycza, od biedy dałoby się uznać za hybrydę oligarchy, nomenklatury i kryminału. Z kolei obecnego, Petra Poroszenkę, można nazwać oświeconym reprezentantem wielkiego biznesu. Takim, który uwłaszczał się na państwie, ale z pewnym umiarem i jakimś planem na zmiany w kraju.
Na ich tle urodzony w 1978 r. Wołodymyr Zełenski, który według ostatnich sondaży Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii (KMIS) przed zaplanowanymi na niedzielę wyborami cieszy się poparciem od 65 do 72 proc. wyborców, to czysta karta. Albo precyzyjniej: nie tyle czysta karta, ile technologia polityczna, której nie sposób jednoznacznie zdefiniować poprzez pryzmat nielicznie składanych deklaracji.
Do tego środowisko faworyta wyborów to raczej patchwork skrajnie odległych od siebie postaci niż logiczny klucz kadrowy, który mógłby dać odpowiedź na pytanie, jak będzie wyglądała jego polityka. W powszechnej ocenie ta technologia jest realizowana świadomie, a została napompowana pieniędzmi i wpływami oligarchy Ihora Kołomojskiego, który po obaleniu Wiktora Janukowycza w 2014 r. zaangażował prywatne pieniądze w obronę południowej i wschodniej części kraju przed separatyzmem i którego bastionem jest dziś trzecie miasto na Ukrainie – Dniepr. Z kolei najbliższym doradcą merytorycznym i twarzą Zełenskiego ma być Dmytro Razumkow, który jeszcze w 2014 r. pracował na rzecz janukowyczowskiej Partii Regionów. To on – poza rolą prasowca – stara się publicznie kreślić zręby programu.
Pytany przez DGP o polityczne plany w razie ewentualnego zwycięstwa, Razumkow przedstawia ambitne wizje zbliżenia Ukrainy z Europą i mówi o poprawie relacji Kijowa z Warszawą. W tle pobrzmiewa, znane z epoki Janukowycza – „budowanie standardów europejskich na Ukrainie”, aby nie trzeba było prosić Brukseli o łaskę, czyli nic innego jak ukraińska wersja naszego wstawania z kolan. Podobnie w kwestii stosunków z Rosją. Z jednej strony – zdaniem Razumkowa – to agresor. Z drugiej – sąsiad, zbyt wielki, by zerwać lub zamrozić z nim stosunki.
Rozmowa z Razumkowem to podróż w czasie do epoki wczesnego Janukowycza, w której jak mantrę powtarzano konieczność budowania Europy na Ukrainie, promowano bliżej niezdefiniowaną pozablokowość albo wielowektorowość. Do tego mówiono o traktowaniu w taki sam sposób Moskwy, Brukseli i Waszyngtonu, podkreślano chęć poszukiwania alternatywnych sojuszy z Chinami i Turcją, opowiadano bajkę o strategicznych relacjach z Polską.
Sam Razumkow – mimo młodego wieku – jawi się jako bezideowy produkt, abstrahującej od jakichkolwiek programów i zobowiązań, ukraińskiej polityki. Jak przekonuje, zajmuje się nią od 2006 r. Od momentu, w którym jego obecny patron i faworyt wyborów prezydenckich wygrał pierwszą edycję ukraińskiego „Tańca z gwiazdami” i na dobre zaczął zadomawiać się w lokalnym show-biznesie. To wystarczająco długo, by zrozumieć, że na Ukrainie nikt w programy polityczne nie wierzy, bo jak do tej pory nikomu nie udało się żadnego z nich – choćby w okrojonej wersji – zrealizować. Może właśnie dlatego tak nieskuteczne są kampanijne zabiegi sztabu urzędującego prezydenta, który na każdym kroku uderza w bezprogramowość i amorficzność ideologiczną Zełenskiego. Wygląda to tak, jakby Poroszenko proponował grę w szachy, a Zełenski jakby nigdy nic rozpoczynał zabawę w trzy kubki, a po chwili wywracał stolik. W efekcie na Ukrainie doszło do zderzenia dwóch technologii politycznych, które nie mają ze sobą punktów wspólnych. Poroszenkowskiej opartej na starych zasadach, w które niewielu już wierzy – program, debatę, magiczne zaklęcia o modernizacji czy stosowanie kompromatów (materiałów kompromitujących przeciwnika pochodzących od służb specjalnych). I technologii Zełenskiego systemowo abstrahującej od tradycyjnych ram procesu wyborczego i wszelkich zobowiązań. To tak, jakby właściciel skrzynki na listy i entuzjasta tradycyjnej poczty wysyłanej w kopercie ze znaczkiem próbował nawiązać kontakt z użytkownikiem e-maili i komunikatorów internetowych.
Pewną wskazówką przyszłej polityki Zełenskiego może być obecność w jego otoczeniu młodych – relatywnie mało skompromitowanych – polityków, którzy opuścili ekipę Petra Poroszenki. Choćby Serhija Łeszczenki. Ten były dziennikarz „Ukraińskiej Prawdy” jest członkiem parlamentarnej unii eurooptymistów i znanym postępowcem, głoszącym potrzebę zasypywania nierówności między kobietami a mężczyznami. Jest również zwolennikiem rozbudowywania instytucji wymiaru sprawiedliwości odpowiedzialnych za zwalczanie korupcji i zniesienia immunitetu, którym dysponują parlamentarzyści. Łeszczenko już kilka lat temu próbował budować alternatywne dla Poroszenki środowisko polityczne, współpracując z byłym prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim. Dziś patronem dla jego planów pozostaje Zełenski.
Łeszczenko to oferta dla Zachodu. Tak samo jak Ołeksandr Danyluk, który pracował najpierw jako zastępca szefa administracji Poroszenki, a później minister finansów w rządzie Wołodymyra Hrojsmana. Dziś nieoficjalnie jest promowany przez Zełenskiego na szefa resortu dyplomacji. To właśnie Danyluk towarzyszył mu podczas niedawnej wizyty w Paryżu i spotkania z Emmanuelem Macronem (francuski prezydent był pierwszym zachodnim przywódcą, który spotkał się z Zełenskim). Dla zwolenników tezy o prozachodnim kandydacie Danyluk to urzędnik idealny. Z doświadczeniem w pracy w ukraińskim oddziale amerykańskiego McKinseya (korporacji, która w Kijowie w zabiegach lobbystycznych pełni rolę ambasady USA bis, tyle że wyspecjalizowanej w sprawach gospodarczych) i wykształceniem w USA (w 2001 r. uzyskał MBA w Indiana University).
Trzecim filarem ekipy Zełenskiego jest były wiceminister sprawiedliwości i były pracownik ukraińskiego oddziału Transparency International oraz zwolennik rozwijania instytucji antykorupcyjnych Rusłan Riaboszapka. To postać z ligi Danyluka. Zresztą razem z nim brał udział w spotkaniu Zełenskiego z Macronem.
Ale pytaniem otwartym pozostaje, czy Łeszczenko, Danyluk i Riaboszapka mają jakikolwiek wpływ na meblowanie głowy Zełenskiego. I czy nie robią za listek figowy ukrywający rzeczywiste cele i interesy stojącego za kandydatem wielkiego biznesu.
Tego w otoczeniu kandydata nie brakuje. Jak przekonuje rozmówca DGP, oprócz Kołomojskiego, wokół Zełenskiego pojawia się urodzony w Charkowie milioner Pawło Fuks, którego większość interesów do 2012 r. była zlokalizowana w Rosji i który działał między innymi w branży paliwowej. W 2011 r. rosyjski magazyn „Finans” uplasował go na 150. miejscu najbogatszych Rosjan. Na Ukrainie magazyn „Fokus” w 2017 r. umieścił go z kolei na 24. miejscu w rankingu najbogatszych Ukraińców. To jego firma – w okresie, nazwijmy go umownie, rosyjskim – budowała Moskiewskie Międzynarodowe Centrum Biznesowe (City), a on sam brał udział w rozmowach (nieudanych) z otoczeniem Donalda Trumpa na temat postawienia w rosyjskiej stolicy Trump Tower. Fuks powiedział „Bloombergowi”, że na swój koszt organizował w Moskwie przyjęcia, w których brali udział obecny prezydent USA i jego córka Ivanka. W 2005 r. miał się spotykać z Donaldem Trumpem w Nowym Jorku i na Florydzie w jego posiadłości Mar-a-Lago.
Do niedawna Fuks legitymował się paszportem Federacji Rosyjskiej. Dziś formalnie jest na liście osób objętych zakazem wjazdu do tego kraju. Wątpliwości co do jego osoby budzą informacje jak ta podana w 2017 r. przez „Ukraińską Prawdę”, że nie został wpuszczony również na terytorium USA. Urzędnik imigracyjny miał mu zadawać między innymi pytanie, czy nie jest rosyjskim wojskowym.
Dwoista natura ekipy Zełenskiego – i oferta dla Zachodu, i wyraźne gesty wobec ludności rosyjskojęzycznej – to kolejna cecha wspólna z kampanią Janukowycza z 2010 r. Ówczesną twarzą obozu niebieskich dla Zachodu była pochodząca ze Lwowa, dawna szefowa kijowskiego biura Radia Swoboda Hanna Herman. Do Wschodu przemawiał z kolei doniecki oligarcha Borys Kołesnikow. Sztab Janukowycza nawet na spotkania z dziennikarzami delegował ten tandem. Na jednym z takich spotkań, w których wziął udział DGP, Herman mówiła po ukraińsku, a Kołesnikow po rosyjsku. Miał to być sygnał, że nowa władza zachowa balans między Wschodem a Zachodem. W praktyce, poza czystym marketingiem politycznym, nie kryła się za tym żadna przemyślana idea. Podobnie może być w przypadku Zełenskiego.
Licząca niemal 43 mln obywateli Ukraina w 2014 r. straciła Krym i prowadzi na Donbasie niewypowiedzianą wojnę z Rosją. W basenie Morza Azowskiego już ją niemal przegrała i obecnie próbuje sądzić się z agresywnym sąsiadem przed Międzynarodowym Trybunałem Prawa Morza. Cały czas nie jest do końca jasna przyszłość rosyjskojęzycznej Odessy, graniczącego z Unią Europejską i podatnego na prowokacje Zakarpacia czy wieloetnicznego, położonego niedaleko separatystycznego Naddniestrza – Budziaku.
Polska ma liczącą niemal 530 km granicę z Ukrainą, która jest też zewnętrzną granicą UE. To tylko jeden z tysięcy powodów, dla których zaplanowane na niedzielę wybory prezydenckie w tym kraju mają dla nas strategiczne znaczenie. Problem w tym, że po raz pierwszy od niemal trzech dekad istnienia niepodległej Ukrainy plan na rządzenie krajem pozostaje zagadką.
Na Ukrainie nikt w programy polityczne nie wierzy, bo jak do tej pory nikomu nie udało się żadnego z nich – choćby w okrojonej wersji – zrealizować. Może właśnie dlatego tak nieskuteczne są kampanijne zabiegi sztabu urzędującego prezydenta, który na każdym kroku uderza w bezprogramowość i amorficzność ideologiczną Zełenskiego