Przeciwnicy Trumpa boją się, że na wycofaniu się USA z Syrii skorzystają Iran i Rosja.
Sekretarza obrony Jima Mattisa, który w proteście przeciwko decyzji prezydenta podał się do dymisji, najprawdopodobniej zastąpi Patrick Shanahan, dotychczasowy nr 2 w resorcie. 1 stycznia obejmie schedę po generale jako p.o. sekretarz, a pełna nominacja będzie możliwa po zatwierdzeniu przez Senat. Donald Trump może oczywiście jeszcze zmienić zdanie. Nie każdy p.o. w obecnej administracji utrzymywał się bowiem na stanowisku.
Na korzyść Shanahana przemawia doświadczenie biznesowe. Wcześniej pracował jako menedżer w Boeingu, więc doskonale wpisuje się w obietnicę Trumpa, że będzie kierował rządem jak przedsiębiorstwem. Przeszłość w biznesie nie jest jednak gwarancją długiej kariery, o czym boleśnie przekonał się były sekretarz stanu Rex Tillerson, wcześniej prezes ExxonMobil. W przeciwieństwie do Tillersona, który często nie zgadzał się z prezydentem, Shanahan dał się już poznać jako entuzjasta pomysłów Trumpa, takich jak przywrócenie odrębnego kosmicznego typu sił zbrojnych.
Otwarte pozostaje pytanie, z jakim entuzjazmem Shanahan podejdzie do realizacji najnowszych pomysłów, czyli zmniejszenia kontyngentu w Afganistanie o połowę i wycofania 2 tys. żołnierzy z Syrii. Obydwa posunięcia zwiastują schyłek wojny z terroryzmem, która stanowiła kamień węgielny amerykańskiej polityki zagranicznej po zamachach 11 września 2001 r.
Przeciwnicy tego kroku boją się, że USA zostawią po sobie próżnię, którą zapełnią niekoniecznie sprzyjające Zachodowi siły, jak Rosja i Iran w Syrii czy talibowie w Afganistanie. „Cofamy się do wcześniejszej koncepcji roli Ameryki w świecie, zgodnie z którą zajmujemy się sami sobą w nadziei, że obronią nas dwa oceany” – żalił się na łamach „New York Timesa” konserwatywny publicysta Robert Kagan. „Dla światowego porządku jest to bardziej niebezpieczne niż lata 30., kiedy przynajmniej Francja i Wielka Brytania były odpowiedzialne za jego część. Teraz to my jesteśmy za niego odpowiedzialni i niszczymy jego fundamenty” – pisał.
Przedstawiciele Pentagonu sygnalizują, że wycofanie sił z Syrii nie oznacza, że USA nie będą zaangażowane militarnie w tym kraju. Możliwe jest bowiem przerzucenie części żołnierzy do sąsiedniego Iraku, skąd w razie potrzeby można byłoby przeprowadzać operacje specjalne. Pytanie brzmi, jak na odwrót zareaguje prezydent Syrii Baszar al-Asad. Dotychczas ryzyko przypadkowej konfrontacji z żołnierzami USA powstrzymywało go przed próbą podporządkowania północno-wschodniej części kraju, kontrolowanej przez Kurdów, gdzie rozlokowane są siły Amerykanów.
Asad jest jednak zbyt słaby, by przeprowadzić taką operację na własną rękę. Pogłębi więc ona tylko jego uzależnienie od Rosji i Iranu. Także dlatego Mattis uznał wycofanie z Syrii za błąd strategiczny. Papierami rzucił też Brett McGurk, koordynujący działania USA i sojuszników w Syrii. Nie wszyscy są jednak takiego samego zdania. Stephen Walt z Uniwersytetu Harwarda uważa, że nawet jeśli Moskwa i Teheran umocnią się w Damaszku, niewiele im to da. „Syria to zawsze był słaby kraj, zwłaszcza teraz, po kilku latach wojny domowej. Dla potencjalnych zwycięzców szybko stanie się kosztownym kłopotem” – pisał na łamach „Foreign Policy”.