Nominacja Rumasa obudziła nadzieję na zmiany. Ale rewolucji nie należy się spodziewać.
Na czele białoruskiego rządu jeszcze nigdy nie stała osoba o tak wyraziście wolnorynkowych poglądach. Nawet w szeregach opozycji pojawiają się umiarkowanie pozytywne opinie na temat Siarhieja Rumasa, który wczoraj został zaprezentowany przez administrację prezydenta.
O tym, czy Rumasowi uda się przebudować gospodarkę i poprawić relacje z Zachodem, zdecyduje skuteczność w przekonywaniu Alaksandra Łukaszenki, że zmiany są konieczne. A to wcale nie jest pewne. – Nie należy oczekiwać rewolucyjnych wolt – mówił wczoraj świeżo upieczony premier, który dotychczas kierował państwowym Bankiem Rozwoju Republiki Białorusi (BRRB) i Białoruską Federacją Piłki Nożnej (BFF). – Świat wokół nas zmienia się bardzo szybko. Nie zawsze da się zarządzać gospodarką przy użyciu starych metod – dodawał.
Zanim Rumas trafił do sektora bankowego, w latach 2010–2012 był wicepremierem. Już wtedy wypowiadał się o konieczności liberalnych zmian w gospodarce. W otoczeniu białoruskiego rządu i administracji prezydenta jest wielu takich ludzi, ale dotychczas nie tworzyli oni masy krytycznej– nie przekonali Łukaszenki do całościowej zmiany kursu. Co charakterystyczne, także w nowym rządzie, w ramach równoważenia wpływów Rumasa, jednym z jego zastępców został Ihar Pietryszenka. To były ambasador w Moskwie, zwolennik ścisłej integracji z Rosją.
Choć po 2006 r. przeprowadzono pewne reformy, Białoruś pozostaje najmniej przekształconą gospodarką postkomunistyczną z wieloma elementami centralnego planowania i silną rolą państwowego przemysłu. Poza punktowymi zmianami, przeprowadzanymi często pod presją zachodnich kredytodawców, na decyzje mało popularne społecznie nigdy się nie zdecydowano. Przed 2008 r. gospodarka szybko rosła, korzystając z niskich cen rosyjskich surowców energetycznych.
Odkąd Rosjanie zaczęli ograniczać dotacje, a zwłaszcza po globalnym kryzysie finansowym, białoruski model rozwoju zaczął się wyczerpywać. Według oficjalnych danych w 2009 r. nasz wschodni sąsiad jako jedna z niewielu gospodarek Europy nie odnotowała spadku PKB. Recesję odnotowano za to w latach 2015–2017. Piętą achillesową jest mało konkurencyjny wielki przemysł, którego problemów nie udaje się zrekompensować szybko rosnącym sektorem teleinformatycznym.
Dotychczasowy rząd Andreja Kabiakoua był krytykowany za bezczynność. Liberalny ekonomista Jarasłau Ramanczuk w rozmowie ze Swabodą określił go mianem „struktury, która sabotuje działania Łukaszenki i dyskredytuje go w oczach ludności, przedsiębiorców i nomenklatury”. Prezydent odreagował złość podczas niedawnej wizyty w Orszy, gdzie nakrzyczał na ministrów za ignorowanie jego decyzji, a jednemu z nich nawet zagroził więzieniem. W sobotę okazało się, że złość doprowadziła do zmian kadrowych.
Nowy gabinet dostał zadanie poprawy sytuacji gospodarczej przed wyborami prezydenckimi planowanymi na 2019 lub 2020 r. Świadczy o tym także awansowanie na ministra gospodarki Dzmitryja Krutego, dotychczasowego zastępcy szefa resortu. 37-letni Kruty to drugi najmłodszy minister w historii kraju. Dotychczas rzadko wypowiadał się publicznie, ale gdy to robił, dał się poznać jako zwolennik zmian. Według Ramanczuka Kruty reprezentuje młode pokolenie urzędników, nieobciążone ideologicznie marksizmem-leninizmem.
To niejedyny powód, dla których powołanie Rumasa wywołało pozytywne komentarze nawet wśród części przeciwników Łukaszenki. Zmicier Pankawiec, wiceszef opozycyjnej „Naszej Niwy”, przypomniał, że Rumas jako szef BFF interweniował u szefa MSW, by milicja nie ścigała kibiców prezentujących na stadionach tradycyjne symbole narodowe – Pogoń i biało-czerwono-białe flagi – traktowane jako symbol sprzeciwu wobec rządów Łukaszenki. Sprzyjał też białorutenizacji kadry narodowej; nazwiska graczy na koszulkach zaczęto zapisywać w wersji białoruskiej, a nie rosyjskiej.