Kreml różnymi metodami próbuje zdestabilizować Europę i jej rządy, a w konsekwencji NATO. Pracuje nad pęknięciami w słabych punktach. Dlatego musimy działać wspólnie - mówi Michaela Dodge w rozmowie z Radosławem Korzyckim.
Magazyn DGP 13 lipca / Dziennik Gazeta Prawna
O czym amerykański prezydent będzie rozmawiać z rosyjskim przywódcą w Helsinkach?
Myślę, że przede wszystkim o broni nuklearnej i obronie przeciwrakietowej. W 2011 r., za Baracka Obamy, zawarliśmy z Moskwą New Strategic Arms Reduction Treaty, New START (dwustronny traktat w sprawie środków zmierzających do dalszej redukcji i ograniczenia zbrojeń strategicznych). Umowa kończy się w 2021 r., a tymczasem Kreml łamie postanowienia dotyczące kontroli broni tradycyjnej, m.in. te obowiązujące w ramach zawartego w 1990 r. Traktatu o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie oraz podpisanej trzy lata później konwencji o zakazie broni chemicznej.
Na przykład na Ukrainie?
Okupacja Ukrainy to jeden z głównych powodów pogorszenia się relacji Moskwy i Waszyngtonu w ostatnich latach. Na zajętych terenach stacjonują już 3 tys. rosyjskich żołnierzy, a na Krymie rozbudowywane są instalacje wojskowe, w tym wyrzutnie rakiet dalekiego zasięgu. W tej wojnie już zginęło 11 tys. osób. Dodatkowo kryzys między Ameryką a Rosją wzmacniają groźby, które Kreml wygłasza pod adresem sojuszników Stanów z NATO. W tym roku Pentagon opublikował plan strategicznej obrony na najbliższe lata, w którym uznano Rosję za rywala, który zagraża nam, naszym partnerom oraz interesom USA w świecie.
Na czym to zagrożenie polega?
Władimir Putin uważa, że ma prawo zgłosić sprzeciw w każdej sprawie dotyczącej polityki obronnej, dyplomatycznej i ekonomicznej swoich sąsiadów, w tym tych należących do Sojuszu – jak państw bałtyckich czy Polski. Poza tym w ostatnich latach Rosja przeprowadziła program modernizacji nuklearnego arsenału. O tym też jest mowa w strategii Pentagonu: opisano w niej, jakie strategiczne cele militarne chce osiągnąć Putin, unowocześniając broń jądrową.
Michaela Dodge analityk ds. polityki obronnej w Centrum Obrony Narodowej Instytutu Bezpieczeństwa Narodowego i Polityki Zagranicznej im. Kathryn i Shelby Cullom Davis w konserwatywnym think tanku The Heritage Foundation / Dziennik Gazeta Prawna
Chce pani powiedzieć, że grozi nam wojna atomowa?
Powiem tak: Ameryka musi przede wszystkim się chronić i bronić, a wobec tego sama nie może się rozbrajać. Musimy mieć arsenał, którym zaszachujemy Rosję, by uniknąć konfliktu zbrojnego.
Donald Trump na początku kadencji powiedział, że New START to zła umowa dla USA. Pentagon alarmuje, że Rosja łamie zobowiązania wynikające z różnych umów międzynarodowych. Jak to się mogło stać, że dyplomacja Obamy to przegapiła?
Nie przegapiła. Po prostu miała złudną nadzieję, że ruchy Putina o niczym nie świadczą. A Trump ma rację w sprawie New START. Przepisy traktatu przewidują jego ewentualne przedłużenie o pięć lat, ale rząd amerykański w żadnym wypadku nie powinien się na to zgodzić. Wydaje mi się, że przez tę niefortunną umowę przegrywamy rywalizację z Moskwą, bo w interesie Kremla było, byśmy jedynie my się rozbrajali. Ale nie tylko o likwidację istniejącego arsenału chodzi. Przespaliśmy okres, kiedy Moskwa przeprowadziła potężną operację udoskonalania technologii. Straciliśmy osiem lat. Szczyt w Helsinkach jest znakomitą okazją do zamknięcia tematu New START i dania sygnału do rozpoczęcia negocjacji nad nowym, korzystniejszym dla USA traktatem. Trzeba zadbać o większą symetrię.
W Warszawie, kiedykolwiek pojawia się temat zagrożenia ze strony Rosji, zastanawiamy się, czy możemy liczyć na pomoc USA w ramach zobowiązania wynikającego z art 5. NATO.
Oczywiście, ale problem sprowadza się do tego, że siły sojusznicze muszą być w stanie wypełnić to zobowiązanie, a to będzie możliwe wyłącznie przy nowym podejściu do Rosji. Jej taktyczna broń zagraża dziś amerykańskim wojskom stacjonującym w Europie. Studia nad doktryną wojskową Moskwy dowodzą, że Putin może chcieć przeprowadzić prewencyjny atak nuklearny we wschodniej Europie, by pokazać, kto tu rządzi. „Newsweek” pisał w maju 2017 r., że ta doktryna przewiduje użycie atomu jako czynnika, który ma zdusić regionalne konflikty w zarodku, bo w konsekwencji naturalną rzeczą jest poddanie się przeciwnika. Kwestia użycia tego rodzaju broni była wówczas przedmiotem debaty w rosyjskim parlamencie w kontekście tego, że NATO lub USA chciałyby podjąć ofensywę w celu odbicia Krymu. A Stany Zjednoczone, jak mówiłam, są o kilka lat spóźnione z technologią, która takiemu atakowi by zapobiegała. Co więcej, zgoda na przedłużenie New START i kontynuacja polityki bezradności byłaby sygnałem dla Kremla, że Waszyngtonowi w ogóle nie zależy na sojusznikach w tej części świata i że nie traktuje poważnie zobowiązań wobec nich. Co tylko utwierdziłoby Putina w przekonaniu, że faktycznie ten region należy do jego strefy wpływów.
Wróci porzucony przez Obamę temat budowy tarczy antyrakietowej w Polsce w formie zaproponowanej przez poprzedni republikański rząd, czyli prezydenta Busha?
Jeżeli Rosja w ciągu najbliższych lat nie będzie się wywiązywać z postanowień traktatowych oraz nie zadeklaruje dobrej woli w negocjowaniu nowej umowy rozbrojeniowej, to Stany, nie oglądając się za siebie, powinny zainstalować w Europie skuteczną i nowoczesną broń antyrakietową, aby dać odpór ewentualnemu zagrożeniu. W Helsinkach Putin na pewno poruszy temat ewentualnej instalacji tarczy, zresztą nie tylko na wschodniej flance NATO. W nieodległej przeszłości Rosja groziła przecież krajom europejskim, że jeśli postawią u siebie elementy tego systemu obronnego, to zostanie w nie wycelowana broń nuklearna. To powinien być sygnał dla Trumpa do działania. Istniejąca w Europie technologia chroni przed zagrożeniem atomowym ze strony Iranu, ale nie Rosji.
A co konkretnie powinien amerykański prezydent zaproponować Putinowi?
Przede wszystkim odrzucenie New START. Czas, który pozostał do wygaśnięcia traktatu, jest znakomitą okazją do opracowania strategii negocjacyjnej przed następną umową. To także właściwy moment na rozpoczęcie unowocześniania amerykańskiej broni nuklearnej. Poza tym Trump powinien podnieść temat naruszania przez Rosję umów o rozbrojeniu z broni konwencjonalnej i chemicznej oraz traktatu INF z 1987 r. między USA i ZSRR o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego zasięgu (rakiety o zasięgu od 3 tys. km do 5,5 tys. km). No i oczywiście prezydent musi powiedzieć Putinowi „nie”, kiedy ten poprosi go o zatrzymanie amerykańskiego programu obrony przeciwrakietowej.
Donald Trump ma ostatnio trudne relacje z sojusznikami w zachodniej Europie. Kilka tygodni temu spotkanie liderów grupy G7 uznano powszechnie za klęskę amerykańskiej dyplomacji.
Państwa członkowskie NATO muszą sobie zdawać sprawę z tego, że kluczowym zagrożeniem jest Rosja. Oczywiście mamy do czynienia z wielowymiarowym kryzysem w basenie Morza Śródziemnego, ale stabilność Sojuszu i bezpieczeństwo jego członków zależy od konsekwentnej polityki wobec Moskwy. W tym roku estoński wywiad podał, że Rosja jest realnym zagrożeniem dla suwerenności państw bałtyckich. NATO musi przewartościować swoją politykę i długoterminowe cele. Żołnierze Sojuszu nie muszą być wysyłani w odległe zakątki świata z misjami pokojowymi czy szkoleniowymi, więcej, powinni pozostać w Europie i strzec tutaj integralności krajów członkowskich.
Sądzi pani, że przywódcy zachodnioeuropejscy nie podzielają twardego stanowiska Donalda Trumpa?
Kreml różnymi metodami próbuje zdestabilizować Europę i jej rządy, a w konsekwencji Sojusz. Pracuje nad pęknięciami w słabych punktach. Dlatego Waszyngton i Bruksela et consortes muszą działać wspólnie. Przecież putinowscy hakerzy atakowali zabezpieczenia infrastruktury energetycznej w Niemczech i Francji, więc doraźnie wrogie działania dotyczą nie tylko wschodniej flanki. A poza tym cyberataki zdarzały się też w czasie wyborów w różnych krajach Zachodu, czego celem było podkopanie wiary w demokratyczne instytucje i procedury.
Szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Kwestia ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w 2016 r. dalej dzieli debatę publiczną.
Pewne dowody już uzyskano. W lutym 13 obywateli Federacji Rosyjskiej usłyszało zarzuty prokuratorskie, m.in. oszustwa i fałszowania dokumentów.
Wracając do jednomyślności NATO: przecież truizmem jest stwierdzenie, że każda europejska stolica ma inne relacje z Moskwą, a tym bardziej inne niż ma Waszyngton. Fiasko G7 pokazuje, że USA nie mogą działać same i obrażać się na partnerów.
Sojusz po raz ostatni weryfikował strategiczne cele w 2010 r., czyli przed arabską wiosną, wojną w Syrii, w której Rosja od początku wspiera zbrodniczy reżim, inwazją na Ukrainę i wybuchem kryzysu migracyjnego. Najwyższy czas, by poważnie potraktować rzeczywistość. Jest jeszcze jedna kwestia. To że niektóre kraje Zachodu mają sentyment do Rosji wynikający z uwarunkowań kulturowych, nie znaczy, że dobrze robią, współpracując z Kremlem. Trzeba przede wszystkim zawiesić plany budowy rurociągu Nord Stream 2. Projekt, który łączy Niemcy z Rosją, nie opłaca się i ze względów ekonomicznych, i jest geopolitycznie szkodliwy, bo nadmiernie uzależnia Europę od rosyjskiego gazu. W konsekwencji Putin, jak to już nieraz robił z Ukrainą, może grozić zakręcaniem kurków w trudnym momencie i na tej zależności budować swoją polityczną przewagę.
Kryzys między Ameryką a Rosją wzmacniają groźby, które Kreml wygłasza pod adresem sojuszników Stanów z NATO. W tym roku Pentagon opublikował plan strategicznej obrony na najbliższe lata, w którym uznano Rosję za rywala, który zagraża nam, naszym partnerom oraz interesom USA w świecie.