Premier Czech Andrej Babiš, aby mógł w końcu zostać szefem rządu, musi podjąć flirt z radykalnymi zwolennikami wyjścia z NATO i UE, choć sam wielokrotnie deklarował orientację transatlantycką
respublica daje do myślenia / Media
W Czechach, które od pół roku po wyborach nadal mają rząd tymczasowy, doszło w ostatni weekend do przełomu. Rządzić ma koalicja złożona ze zwycięskiej partii ANO (78 mandatów) i socjaldemokratów (CSSD, 15 miejsc). W głosowaniu poprze ich Komunistyczna Partia Czech i Moraw (KCSD, 15 miejsc), która jednak nie wprowadzi swoich ministrów do rządu, ale ma obiecane nieokreślone jeszcze funkcje w agencjach i firmach publicznych. W głosowaniu nad wotum zaufania pozwoli to na zatwierdzenie rządu przez 200-osobowy parlament.
Andrej Babiš może odetchnąć, ale nie na długo. Czeka go bowiem kampania o dwa referenda, z których jedno jest groźniejsze od drugiego. Pierwsze odbędzie się już wkrótce, bo decyzja zarządu partii socjaldemokratów musi zostać jeszcze potwierdzona w wewnątrzpartyjnym głosowaniu, którego wyniki poznamy dopiero 15 czerwca. Do tego czasu CSSD będzie pilnie się przyglądać działaniom ANO, a żaden z analityków nie jest na dziś w stanie przewidzieć tego wyniku. Gdyby referendum upadło, Czesi będą zapewne musieli rozpisać nowe wybory z prawdopodobnym terminem w maju 2019 r., w okolicach wyborów do europarlamentu. Tutaj gra referendalna zaczyna się robić dopiero ciekawa i... niebezpieczna.
W przyszłych wyborach wystartują wzmocnione partie skrajne. Lewicowa KCSD to niejedyna radykalna partia w parlamencie. Niemal równie silna jest nacjonalistyczna Wolność i Demokracja Bezpośrednia (SPD), która tak samo głośno dopomina się opuszczenia zachodnich struktur NATO i UE. W dodatku największym radykałem jawnie sympatyzującym z kremlowską geopolityką jest prezydent Miloš Zeman, który niegdyś jako premier wprowadzał Czechy do UE, a dziś głośno manifestuje poglądy, od których jeżą się włosy – od rewizjonizmu po rasizm i pewnie na tym nie skończy. To te ośrodki najgłośniej dopominają się o nowe prawo referendalne, co otworzyłoby w przyszłości drzwi do głosowania nad czexitem. By rządzić, Andrej Babiš musi polegać na przychylności KCSD i woli prezydenta, a to także oznacza flirt z tematem referendum.
Już na początku roku nowe prawo stanęło na agendzie parlamentu, ale senat, w którym większość mają CSSD i umiarkowani konserwatyści, był zdecydowanie przeciwny. Wątek ten jednak cały czas jest na agendzie i radykałowie go nie odpuszczą, bo dla wielu eurosceptycznych Czechów to bardzo atrakcyjna kiełbasa wyborcza. Nasi południowi sąsiedzi są bardziej niechętni Unii niż Wielka Brytania (według badania Eurobarometru z listopada 2017 r.). W tym świetle widać, że nawet jeśli prezydent Zeman deklaruje, że wolałby w Unii pozostać, to popierając referendum, tylko dolewa oliwy do ognia. Sprawia to, że zarówno porozumienie rządu z komunistami, jak i fiasko rządu w tej kadencji dadzą radykałom tylko dodatkowe paliwo, a groźba czexitu prędzej czy później stanie się stałym elementem politycznego pejzażu.
Z tej perspektywy najbardziej niezadowolony jest biznes. Czeski urząd statystyczny podaje, że niemal 84 proc. eksportu to wymiana z krajami UE. Warto też przypomnieć, że Czechy to drugi partner handlowy Polski, po Niemczech. Ani więc przedsiębiorcom, ani tym bardziej najbliższym sąsiadom, taka perspektywa nie powinna się podobać. Tymczasem to właśnie środowiska biznesowe były jednym z głównych motorów wyborczych budujących neopopulizm czeskiego premiera nominata. Na razie Andrej Babiš prosi się o porażkę, zamykając raczej niż otwierając na komunikację z obywatelami.
Choć w piątek, w dniu ogłoszenia porozumienia koalicyjnego, przemawiał właśnie o przyszłości Czech w UE, to za odbiorców wybrał sobie grono przekonanych – studentów z Uniwersytetu Ekonomicznego w Pradze. Nawoływał do reform, depolityzacji Komisji Europejskiej, zwiększenia kompetencji Rady UE, wzmocnienia rynku wewnętrznego i odżegnywał się od wprowadzenia euro. Słowem, przekonywał rodzimy liberalny elektorat do Europy ojczyzn, którą znamy raczej z narracji PiS niż do pogłębionej integracji i zabezpieczenia interesów słabszych państw przed silniejszymi graczami, np. poprzez wzmocnienie Komisji UE. Wielkomiejski wyborca otrzymuje więc od premiera w tarapatach przekaz lekko eurosceptyczny, który osłabia i tak wątłe poparcie dla integracji europejskiej.
Żaden z tych przekazów nie trafia natomiast do małych ośrodków, które stają się coraz silniejszą bazą nie tylko politycznych konkurentów Babiša, ale przede wszystkim wrogów zjednoczonej Europy. Dla Polski oznacza to, że nasz potencjał oparty na rosnącej pozycji Europy Środkowej jest zagrożony już nie tylko przez radykalizujące się Węgry, lecz także może być osłabiony przez zmiany zachodzące w Czechach. W naszym najlepiej pojętym interesie leży zakończenie sporów z UE, bo stawka robi się wysoka.

Artykuł ukazuje się w ramach cyklu #DemocraCE Visegrad/Insight prowadzonego przez Fundację Res Publica we współpracy z National Endowment for Democracy (NED) i redakcjami wiodących gazet w Europie Środkowej. http://visegradinsight.eu/democrace/ http://publica.pl/