OPINIA | Wedle części komentatorów biała księga rządu Mateusza Morawieckiego nie tylko nie pomogła Komisji Europejskiej w zrozumieniu polskiej reformy sądownictwa, ale wręcz rozjuszyła niektóre kraje Unii. Hiszpania, Niemcy, Holandia, Francja zaprzeczają, jakoby ich rozwiązania dotyczące wymiaru sprawiedliwości były podobne do polskich. Co więcej, zarzucają dotyczącym tych podobieństw tezom białej księgi zafałszowania lub błędy. Ważniejsze od poszczególnych nieścisłości są jednak zasadnicze różnice w interpretacjach.
Niezależnie od treści tego czy innego przepisu, polski rząd ma rację w jednym. Nie jest prawdą – a tę tezę głosi w Polsce liberalna opozycja i same środowiska sędziowskie – że istnieje jeden model chronienia sędziowskiej niezawisłości: poprzez powierzenie decyzji o nominacjach i awansach sędziów samej korporacji. W wielu krajach w tych decyzjach uczestniczą politycy.
W Niemczech naprawdę sędziów mianuje minister za rekomendacją politycznej komisji złożonej z parlamentarzystów (choć kandydatów opiniują także gremia sędziowskie). W Hiszpanii naprawdę robi to rada sądownicza wybierana od 2011 r. przez obie izby parlamentu (choć kandydatów do tej rady zgłasza tylko komisja wyborcza działająca przy SN). Model korporacyjnej, wyłanianej przez samych sędziów, rady sądowniczej jest modelem francusko-włoskim wprowadzonym po II wojnie światowej i przeniesionym do kilku innych państw (w tym Polski). Ale przecież, jak pokazują choćby te dwa przykłady, nie do wszystkich. Hiszpania jest podobno krytykowana za swoje rozwiązania przez Komisję Europejską. Ale nie słychać, aby ktoś jej czymś groził.
– U nas jest inaczej – deklarują unijni ministrowie, ale albo odwołują się do różnic szczegółowych, albo w ogóle nie objaśniają, o co chodzi. Tym, co tak naprawdę różni nowy polski system od tamtych, są okoliczności jego wprowadzania. Tam daleko idący konsensus – w Niemczech sędziowskie kandydatury są uzgadniane bezkolizyjnie przez reprezentantów różnych kierunków politycznych. W Polsce atmosfera rewolucji. Zarządzona z premedytacją przez PiS, ale też potęgowana gromkimi protestami opozycji, która własnej naprawy wymiaru sprawiedliwości przeprowadzić nie spróbowała. Atmosfera wojny o wszystko.
W Polsce po zmianach – tak jak w Hiszpanii – to sędziowie zgłaszali parlamentowi kandydatów do KRS. Tyle że w obliczu bojkotu, także przez sędziowskie środowiska, tenże polski parlament utajnił nawet nazwiska rekomendujących; co nie zbudowało autorytetu nowego organu. I co każe podejrzewać, że będzie on reprezentacją tej małej części sędziowskiego środowiska, która orientuje się na nową władzę.
Politycy obozu rządzącego obwiniają o te skutki właśnie bojkot. Ale sami przecież mają coś na sumieniu. Choćby początkową wersję ustawy (zawetowaną przez prezydenta) wyraźnie skonstruowaną tak, aby PiS mógł sobie wybrać członków KRS we własnym gronie. Trudno po czymś takim wierzyć w dobre intencje rządzących. Sprawie nie pomogły też iście rewolucyjne zapisy, które trudno zrozumieć już nie tylko Europejczykom, ale i Amerykanom, jak choćby wyrzucenie jednym ruchem pióra całego Sądu Najwyższego (w ostatecznej wersji – jego znacznej części). Nie sposób prawie 30 lat po końcu PRL przekonująco to uzasadniać wymiataniem pozostałości po komunizmie. Zagranica tego nie kupi.
Politycy prawicy, na czele z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą, mają też na sumieniu szczegóły, które każą pytać o niezależność władzy sądowniczej. DGP pisał dopiero co o nowej konstrukcji sądownictwa dyscyplinarnego dla samych sędziów. Staje się ono mocno, zbyt mocno, uzależnione od ministra sprawiedliwości. Resort tłumaczy to zaszłościami: korporacja nie umiała i nie chciała oczyścić się sama. Ale taka zależność istotnie może być batem na sędziów niewygodnych czy takich, którzy czymś się narazili.
Obie strony grają znaczonymi kartami. Strona unijna, bo wspierając kampanię polskiej opozycji, broni u nas rozwiązań, które niekoniecznie obowiązują w całej Unii. A piętnuje takie, które pojawiają się i w innych krajach europejskich. Z kolei PiS tak mocno objawiał intencję nałożenia nielubianym przez siebie sędziom rozmaitych gorsetów, że teraz trudno mu występować w roli twórcy normalnego, tylko „trochę innego” modelu. Za rewolucję się płaci.
W tej sytuacji zwycięży silniejszy i mocniej zdeterminowany. Dziś więcej wskazuje na Unię, zdolną wiązać kwestię dowolnie przez nią przedstawianej „praworządności” ze strumieniem europejskich pieniędzy. Nie może nic Polsce narzucić, ale może ją ukarać.
Ale tak naprawdę efektów tego starcia nie znamy. Każdy, kto obserwuje internet, wie, jak wielu Polaków obrusza się na instruowanie naszego kraju co do rozwiązań prawnych przez niezbyt dobrze poinformowanych, za to aroganckich unijnych urzędników. Możliwe więc, że czeka nas chwiejny stan równowagi. Bez ocieplenia, które miał wytargować premier Morawiecki, ale też bez przyparcia kogokolwiek do muru.