Podczas ostatniej miesięcznicy nie doszło do awantur, ale imprezę ochraniało ponad 2,3 tys. policjantów. Koszt sięgnął kilkuset tysięcy złotych. PiS chce, by za ochronę płacili organizatorzy blokującego ją protestu.



Taki pomysł przedstawił wczoraj w radiowej Trójce Mariusz Błaszczak, szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Minister przyznał, że w prezydium klubu PiS była już rozmowa na temat zmian w ustawie – Prawo o zgromadzeniach.
– Chcieliśmy przygotować takie przepisy, żeby oni za to zapłacili. To przecież z ich powodu tak się dzieje. Dlatego, że zapowiadają, że będą łamać prawo, że będą blokować... Oni generują w ten sposób koszty – mówił minister o organizatorach kontrmanifestacji ze stowarzyszenia Obywatele RP. Według jego słów alternatywą dla obciążania ich kosztami jest manifestowanie np. w Lesie Kabackim.
– Doskonały pomysł. Rozszerzmy go na gazety, radiostacje, telewizje czy portale. Wszelkie publikacje oraz wypowiedzi nieprawomyślne powinny wiązać się z nakładaniem kosztów utrzymania policji, prokuratury, a w skrajnych wypadkach może też obrony terytorialnej. Jest, oczywiście, wolność słowa i krytyki, wolność demonstrowania, tylko trzeba ponieść koszty. Że też w Hamburgu na to nie wpadli. Powinni się u nas uczyć – ironizuje prof. Ewa Łętowska. Jej zdaniem takie rozwiązanie byłoby niezgodne z art. 57 konstytucji, który zapewnia każdemu wolność organizowania pokojowych zgromadzeń i uczestniczenia w nich.
Deklaracja Błaszczaka rodzi wiele znaków zapytania. Nie wiadomo np., czy płacić mieliby organizatorzy, czy solidarnie uczestnicy. W jakim trybie mają być ściągane od nich pieniądze: odszkodowania, grzywien czy może administracyjnych kar pieniężnych? Eksperci pytają też, czy i w jakim stopniu kosztami byliby obciążeni organizatorzy blokowanej manifestacji. Bo gdyby jedna grupa nie zwoływała zgromadzenia, to inna nie miałaby przecież czego blokować.
Pomimo tych niewiadomych, zdaniem dr Barbary Grabowskiej-Moroz z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, zapowiedzi są niepokojące w uwagi na realną groźbę wywołania tzw. efektu mrożącego. – Byłaby to kara nie za czyn, będący faktycznym zagrożeniem bezpieczeństwa publicznego, lecz sankcjonowana miałaby być sama zapowiedź zachowania, które moim zdaniem mieści się w definicji kontrmanifestacji. Tak długo jak kontrmanifestacja ma charakter pokojowy, jest ona chroniona przez konstytucję i prawo międzynarodowe – tłumaczy dr Grabowska-Moroz. Przy okazji przypomina, że w 2012 r. posłowie PiS skarżyli do TK nowelizację prawa o zgromadzeniach autorstwa PO, argumentując, że prawo do manifestacji jest tak samo ważne jak prawo do kontrmanifestacji. – Co zresztą wynika z orzecznictwa strasburskiego – dodaje prawniczka.
Z kolei duże wątpliwości dr. hab. Ryszarda Piotrowskiego, konstytucjonalisty z Uniwersytetu Warszawskiego, budzi chęć obciążania obywateli kosztami zapewnienia bezpieczeństwa i porządku publicznego. O tym, że jest to rola państwa, przekonywał we wspomnianym wniosku do TK... sam Andrzej Duda. – Skoro do obowiązków organów administracji publicznej należy zapewnienie bezpieczeństwa osobom uczestniczącym w zgromadzeniu, to nie jest istotne, jak kontrowersyjne w odbiorze społecznym są poglądy manifestowane przez uczestników zgromadzenia, pod warunkiem że nie są one sprzeczne z obowiązującym prawem – przekonywał Andrzej Duda.
Jak podkreśla dr Piotrowski, oprócz wątpliwości konstytucyjnych pomysł stwarza zagrożenie dla pluralizmu politycznego. – Gdyby takie rozwiązanie zostało wdrożone, okazałoby się, że wolność zgromadzeń jest tylko dla bogatych. Dla tych, którzy mają potężnych sponsorów mogących ponieść koszty zabezpieczenia tej kontrdemonstracji – komentuje.