Południowokoreański parlament nie wypracował wspólnego stanowiska wobec kandydata na premiera Li Nak Jona, który podczas przesłuchania w parlamencie przyznał, że jego żona przed laty poświadczyła nieprawdę.

Do budzącego kontrowersje zdarzenia miało dojść w 1989 r. Wówczas żona Li jako nauczycielka w liceum miała posłużyć się fałszywym adresem zamieszkania, by dostać pracę w lepszej szkole w Seulu. Li podczas przesłuchania w parlamencie przyznał, że żona popełniła błąd.

W piątek szef kancelarii prezydenta Mun Dze Ina, Im Dzong Sok, oficjalnie przeprosił w imieniu głowy państwa za opóźnienie w procesie nominacji szefa rządu i zaapelował do wszystkich partii o przyjęcie kandydatury Li. Południowokoreańskie media przyznają, że takie oświadczenie jest sprzeczne z wyborczymi obietnicami Muna, że najwyższe rządowe stanowiska pozostaną niedostępne dla osób, co do których pojawi się najmniejsza wątpliwość.

Opinia publiczna w Korei Południowej pozostaje wyczulona na wszelkie przejawy nieprawidłowości po skandalu korupcyjnym z byłą już prezydent Park Geun Hie. Obecnie przebywa ona w areszcie, a w związku z 18 zarzutami, które jej postawiono, odbyły się już dwie rozprawy.

"Kancelaria prezydenta pracuje nad weryfikacją kandydatów na nowe wysokie stanowiska w rządzie, kierując się ich wysokimi standardami moralnymi" - mówił w piątek Im podczas konferencji prasowej. "Przyznajemy, iż rzeczywistość prowadzenia państwowych spraw nie jest tak łatwa jak składanie obietnic wyborczych, i dlatego prosimy o zrozumienie" - wyjaśniał szef kancelarii.

Rządząca w Korei Południowej od wygranej prezydenta Muna Demokratyczna Partia Korei (MPK) forsowała wśród opozycji raport poświęcony kandydaturze Li, który miał ułatwić przyjęcie wspólnego stanowiska pozostałym partiom i poparcie tej kandydatury. Pozostająca od wyborów prezydenckich w opozycji Partia Wolności Korei (LKP) odmówiła podpisania dokumentu, domagając się równocześnie przeprosin od kancelarii Muna za nieprawidłowości popełnione przez kandydata do Komisji Sprawiedliwego Handlu Kim Sang Dżo. Kim, nazywany przez media "snajperem na czebole" (jak nazywa się południowokoreańskie konglomeraty - PAP), od lat był orędownikiem zmian usprawniających działanie koncernów w tym kraju. Opozycja zarzuca mu posługiwanie się w przeszłości fałszywym adresem zamieszkania.

"Nie możemy robić nic innego, jak tylko przyglądać się kandydatom, kompleksowo rozważając wagę i powody ich wcześniejszych złych uczynków oraz to, czy takie nieprawidłowości były powtarzane" - powiedział szef kancelarii prezydenta.

Partie uzgodniły, że do kolejnej próby głosowania nad kandydaturą Li dojdzie najwcześniej w poniedziałek. Mianowanie pozostałych członków rządu nie wymaga zgody parlamentu, jednak według obowiązującego prawa ich nominacje zgłaszane przez prezydenta muszą wcześniej uzyskać zgodę premiera. Dotychczas Mun nominował jedynie dwóch z 16 członków nowego gabinetu. W ich sprawie zgodę wyraził minister finansów i p.o. premiera Ju Il Ho.

Partia rządząca dysponuje w południowokoreańskim parlamencie 120 miejscami, opozycyjna LKP - 107, a jej odłam Partia Bareun - 20. Obserwatorzy spodziewają się, że opozycyjna lewicowa Partia Ludowa, która ma do dyspozycji 40 miejsc w parlamencie, poprze kandydaturę zgłoszoną przez obecnego prezydenta, uważanego za sympatyka lewicy. Przyjęcie nominacji wymaga większości głosów w jednoizbowym parlamencie liczącym 299 deputowanych.