Marco Rubio i John Kasich liczą, że wygrywając dzisiejsze prawybory, odmienią losy wyścigu. Ale zarazem przeszkadzają Tedowi Cruzowi, który ma nadal szanse w walce z miliarderem.
Za nominację prezydencką Donalda Trumpa, która po dzisiejszej serii prawyborów stanie się niemal pewna, w dużej mierze odpowiedzialność ponosić będą dwaj kandydaci preferowani przez kierownictwo republikanów: Marco Rubio i John Kasich. Niepotrzebne przedłużanie przez nich udziału w prawyborach powoduje, że głosy przeciwników Trumpa rozkładają się na zbyt wiele osób.
Trump zdecydowanie prowadzi w prezydenckim wyścigu Partii Republikańskiej. Wygrał w 15 z 25 dotychczasowych prawyborów. Ale jeśli chodzi o poparcie, to jego przewaga wcale nie jest taka duża. Do tej pory otrzymał niespełna 35 proc. głosów, co oznacza, że prawie dwie trzecie republikańskich wyborców wolałoby, aby kandydatem na prezydenta był jednak ktoś inny.
Rubio i Kasich liczą na to, że wynik wyścigu mogą jeszcze odwrócić dzisiejsze głosowania, które odbędą się m.in. w ich macierzystych stanach na Florydzie i w Ohio, a poza tym także w Illinois, Karolinie Północnej, Missouri (oraz na terytorium zależnym Marianach Północnych). Wszystkie te stany są duże, a Floryda i Ohio należą na dodatek do tzw. swing states, czyli tych, w których poparcie dla republikanów i demokratów jest najbardziej wyrównane. Ogółem do zdobycia jest dziś 367 delegatów, czyli 30 proc. wszystkich potrzebnych do nominacji. Na dodatek w odróżnieniu od dotychczasowych prawyborów, w których delegatów rozdzielano proporcjonalnie lub proporcjonalnie z premią dla zwycięzcy, na Florydzie, w Illinois i Ohio (a także na Marianach) obowiązuje zasada „zwycięzca bierze wszystko”. Czyli bardzo dobry wynik w pięciu dzisiejszych stanach teoretycznie jeszcze dawałby szanse na włączenie się do rywalizacji.
Problem w tym, że według sondaży Rubio i Kasich zapewne nie wygrają nawet w swoich stanach. Na Florydzie, którą Rubio reprezentuje w Senacie, ma on ponad 20 pkt proc. straty do Trumpa i może zostać jeszcze wyprzedzony przez Cruza. W Ohio, którego gubernatorem jest Kasich, przez długi czas prowadził Trump (w ostatnich dniach poparcie dla nich się zrównało). Nawet jeśli Rubio i Kasich wygraliby u siebie, to nie zmieni to ich ogólnej sytuacji, szczególnie że w pozostałych trzech stanach albo Trump pewnie wygra (Karolina Północna), albo o zwycięstwo będzie rywalizował z Cruzem (Illinois i Missouri). Nie jest możliwe, by kandydat, który w pierwszych 25 stanach wygrał tylko dwa razy (Rubio) bądź ani razu (Kasich), nagle zaczął zwyciężać i ostatecznie dostał nominację, zatem ich obecność w wyścigu jest tylko marnowaniem głosów i pieniędzy.
Konserwatywny i niezbyt lubiany w Waszyngtonie senator Ted Cruz nie jest wymarzonym kandydatem republikańskiego establishmentu i nie jest powiedziane, że wszyscy zwolennicy Rubio czy Kasicha zagłosowaliby na niego z zamiarem powstrzymania Trumpa, ale tylko on daje na to jeszcze jakąkolwiek nadzieję. Republikańskie kierownictwo z pewnością z dwojga złego zdecydowanie wolałoby Cruza niż Trumpa. O poziomie zaniepokojenia związanym z tym ostatnim najlepiej świadczy list otwarty, który niedawno opublikowało kilkadziesiąt prominentnych postaci związanych ze środowiskiem neokonserwatystów, czyli obozem byłego prezydenta George’a W. Busha. Część z nich mówi wręcz, że w przypadku alternatywy Trump lub Hillary Clinton zagłosuje na kandydatkę demokratów.
Niebieskie kołnierzyki poprą republikanina?
Jeśli Donald Trump otrzyma republikańską nominację, to w wyścigu o Biały Dom mogą pomóc mu nieoczekiwani sojusznicy: sympatycy Partii Demokratycznej. Chodzi o robotników – jak mówi się w krajach anglosaskich: niebieskie kołnierzyki (z ang. blue-collars, w przeciwieństwie do white-collars, białych kołnierzyków pracujących w biurach), których uważa się za wyborczą bazę demokratów.
Za odpływ „niebieskich” z Partii Demokratycznej ma odpowiadać w znacznej mierze sama partia. Do takich wniosków dochodzi Thomas Frank, autor wydanej właśnie książki „Słuchaj, Liberale, czyli co stało się z partią zwykłych ludzi”. Jego zdaniem demokraci gorąco popierali liberalizację handlu, na skutek której ich elektorat tracił pracę. W opinii dla dziennika „The Guardian” Frank pisze: dzisiaj Trump jest jedynym kandydatem, który głośno opowiada się przeciw wolnemu handlowi.
Przed prawyborami w Michigan miliarder obiecał m.in., że nałoży 35-proc. podatek na auta sprowadzane z Meksyku do USA, aby zniechęcić amerykańskich producentów do przenoszenia produkcji za południową granicę (w Michigan jest siedziba trzech koncernów motoryzacyjnych). Trump wygrał w stanie, zdobywając 36,5 proc. głosów. W Massachussets z rejestru wyborców demokratycznych wypisało się 20 tys. osób, żeby móc oddać głos w republikańskich prawyborach, gdzie Trump wygrał, zdobywając 49,3 proc. głosów (w większości stanów w prawyborach demokraci nie mogą oddawać głosów na republikańskich kandydatów i na odwrót).
Według sondażu przeprowadzonego przez Working America (polityczne ramię największej federacji związków zawodowych AFL-CIO) wśród 1,7 tys. białych robotników z Pensylwanii i Ohio (stanach tzw. pasa rdzy, czyli niegdyś wysoko uprzemysłowionej, północno-zachodniej części USA) największym poparciem cieszy się Donald Trump. Zagłosowałoby na niego 33 proc. spośród tych, którzy już zdecydowali się poprzeć jakiegoś kandydata. Miliarder zebrał w ten sposób większe poparcie niż reszta republikanów (27 proc.) i 1 pkt proc. mniej niż Clinton i Sanders razem wzięci.
Fenomen wyborców jednej partii popierających w wyborach prezydenckiego kandydata drugiej nie jest nowy. W latach 80. byli to „reaganowscy demokraci”. Wtedy obawę elektoratu budziło bezpieczeństwo narodowe; tym razem chodzi o bezpieczeństwo ekonomiczne. Jeśli Trump wciąż będzie się przedstawiał jako obrońca amerykańskich miejsc pracy, może wygrać dziś w dwóch ważnych stanach pasa rdzy: w Ohio, gdzie zwycięzca bierze wszystkich delegatów, oraz w Illinois, gdzie zwycięzca bierze większość delegatów. Na razie udaje mu się to pomimo oskarżeń, że sygnowana jego nazwiskiem linia odzieżowa produkowana była za granicą (Trump stwierdził, że odzieżówka nie ma warunków do prowadzenia biznesu w USA). W listopadzie zaś będzie mógł liczyć na głosy „trumpowskich demokratów”.