Od tysiącleci bycie modnym oznaczało narażanie się na ciężką chorobę lub nawet zgon. Pamiętacie tę scenę z „Przeminęło z wiatrem”, w której Scarlett, mimo żałoby, przymierza podarowany przez Rhetta czepek w modnym kolorze szmaragdowej zieleni? W XIX w. ten odcień stał się ogromnie popularny, bo nasączone zielonym barwnikiem tkaniny dobrze wyglądały zarówno w świetle dnia, jak i w mdłym oświetleniu lamp gazowych i świec.
Producenci uzyskiwali szmaragdową zieleń dzięki arszenikowi – typowa suknia balowa zawierała dość trucizny, by uśmiercić nawet 200 osób. Margaret Mitchell, autorka „Przeminęło z wiatrem”, nie zająknęła się także słowem o tym, że Scarlett, która często nosiła rzeczy w kolorze szmaragdowej zieleni, z tego powodu musiała cierpieć na zmiany skórne, zapalenia błon śluzowych, bóle brzucha i biegunki, anemię, a także wypadanie włosów. Mogła nawet dostać raka.
Współcześni Scarlett szybko zorientowali się, na czym polega „trujący efekt zielonej sukni” – bardziej uświadomieni mężczyźni nie tańczyli z kobietami w strojach o tym kolorze (o czym Mitchell chyba nie wiedziała, bo Scarlett na balach cieszyła się popularnością). Dlatego szmaragdowe stroje szybko odeszły w zapomnienie i zostały zastąpione przez odcienie purpury oraz czerwieni, do produkcji których stosowano zresztą równie trujące składniki. Niezwykłą popularnością cieszył się fiołkowo-różowy kolor stworzony w 1856 r. przez brytyjskiego chemika Williama Henry’ego Perkina – do wytwarzania tego odcienia wykorzystywano nie tylko arszenik, lecz także kwas pikrynowy oraz inne toksyczne substancje. Pigmenty te reagowały z potem i wywoływały silne oparzenia.
Rhett Butler, który witając się z paniami, uchylał kapelusza, również musiał odczuwać skutki noszenia tego nakrycia głowy. W tamtych czasach częste u dżentelmenów były zaburzenia psychiczne wywołane kontaktem z rtęcią używaną do produkcji kapeluszowego filcu. Alison Matthews David, autorka „Fashion Victims: The Dangers of Dress Past and Present”, pisze, że długotrwały kontakt z rtęcią powoduje zaburzenia snu, upośledzenie koncentracji, zaburzenia pamięci, zmiany w osobowości, a także drżenie rąk i nóg oraz chwiejny chód. A więc dziwaczne zachowanie Szalonego Kapelusznika w powieściach Lewisa Carrolla nie miało nic wspólnego z fantazją pisarza, to była obserwacja.
Tancerki pochodnie
To cud, że Scarlett, która tańczyła na balach w krynolinach, ani sama nie spłonęła, ani nie była świadkiem śmierci w płomieniach żadnej z swoich znajomych. A powinna, bo takie tragiczne wypadki na rautach wydarzały się często.
Krynoliny wytwarzano z łatwopalnych materiałów, a sale balowe i inne pomieszczenia oświetlane i ogrzewane były odkrytymi źródłami ognia: świecami, lampami naftowymi i gazowymi, kominkami. W płomieniach zginęła w 1871 r. przyrodnia siostra Oscara Wilde’a – podczas balu jej suknia zajęła się ogniem z kominka. Spłonęła także austriacka arcyksiężna Matylda, po tym jak zaskoczona przez ojca próbowała ukryć za plecami płonącego papierosa. W XIX w. jak pochodnie płonęły również baletnice, bo ich tiulowe spódniczki usztywniane były łatwopalnym krochmalem.
Scarlett mogła także spłonąć, czesząc włosy. W drugiej połowie XIX w. grzebienie zaczęto wytwarzać z celuloidu, zastępując nim stosowany do tej pory szylkret. Nowe grzebienie były tańsze i szybko stały się popularne, jednak celuloid okazał się niebezpieczną substancją, bo zapalał się nawet bez bezpośredniego kontaktu z płomieniem, wystarczyło go podgrzać, np. położyć na kominku. Z celuloidu produkowano też guziki i usztywnienia do kołnierzyków, co także powodowało liczne wypadki.
Scarlett O’Hara, oprócz objawów zatrucia arszenikiem, musiała też cierpieć na inne dolegliwości, o których nie wspomina Margaret Mitchell. Były one spowodowane noszeniem gorsetu, który zmniejszał słynną talię Scarlett („najcieńsza talia w trzech powiatach”) do 17 cali, czyli zaledwie 43 cm. Może i panna Scarlett miała najcieńszą talię w trzech powiatach, lecz za rekordzistkę w kategorii „talia osy” uchodzi Amerykanka Ethel Granger, której talia po zdjęciu gorsetu mierzyła 33 cm.
Gorset utrudniał krążenie krwi i noszące go kobiety często mdlały, co zresztą było pożądanym efektem towarzyskim. Jednak najbardziej powszechną dolegliwością wywoływaną przez ekstremalne ściskanie talii był tzw. zespół Glenarda polegający na opuszczeniu się organów wewnętrznych, co powodowało utratę apetytu, dyspepsję, zaparcia lub biegunki, bóle i zawroty głowy i ogólne wyniszczenie organizmu. Ściskanie się gorsetem mogło też prowadzić do deformacji żołądka i wątroby, a także do spłycenia oddechu i zmniejszenia objętości klatki piersiowej, w której dolnej, słabo wentylowanej, części rozwijały się zmiany grzybiczne. Niektórzy historycy medycyny twierdzą nawet, że popularność gorsetów doprowadziła w epoce wiktoriańskiej do epidemii gruźlicy. W XIX w. panie ściskały się gorsetami także w czasie ciąży, co często powodowało deformacje płodu.
Scarlett i tak miała szczęście: gdyby żyła w starożytnym Egipcie, co gorsza w rodzinie faraonów, zamiast żeber zdeformowano by jej czaszkę. Według ówczesnego kanonu urody piękne były tylko głowy wąskie i wydłużone, niemowlętom przywiązywano więc do głów deseczki, które kształtowały rozwój kości czaszki w określonym kierunku. Takie czaszki widzimy np. na przedstawieniach Tutanchamona i królowej Nefertiti. Czaszki spłaszczali maluchom także Majowie, a do tego wieszali im tuż przed nosem jakiś obiekt, ponieważ do żelaznego kanonu urody w tej kulturze należał zez.
Scarlett miałaby ogromnego pecha, gdyby urodziła się w królewskiej rodzinie Majów. Szczątki jednego z najsłynniejszych władców tego ludu K’inicha Janaab’ Pakala, który rządził w latach 615–683, pozwalają sobie wyobrazić ból, jaki towarzyszył zabiegom upiększającym w tej kulturze: przednie zęby władcy zostały spiłowane do kształtu przypominającego odwróconą literę T. Kobiety najczęściej kazały nawiercać przednią ściankę zęba i umieszczać w niej maleńkie dyski wykonane z jadeitu, hematytu lub turkusów, przytwierdzone klejem roślinnym tak silnym, że archeolodzy wciąż znajdują je w odkopywanych szkieletach. Zdarzało się, że w pojedynczym zębie umieszczano nawet trzy takie klejnoty. Nawiercenie często sięgało zębiny, powodując nigdy niekończący się ból.
Tatuaż płodności
Gdyby Scarlett urodziła się w jednej z kultur afrykańskich lub azjatyckich, musiałaby pozwolić wytatuować sobie całe ciało. U wielu ludów tatuaż to informacja, że jego właściciel osiągnął już dojrzałość płciową i społeczną. Kiedy Hiszpanie wylądowali na Filipinach w 1521 r., nadali im nazwę Wysp Pomalowanych, bo tatuaże tubylców pokrywały całe ciała. Mieszkańcy Filipin do dziś wierzą, że tatuaże mają właściwości magiczne, które udzielają się ich właścicielom.
Dla nowozelandzkich Maorysów człowiek bez tatuaży jest nagi. Moko, skomplikowany tatuaż, którym Maorysi jeszcze do niedawna pokrywali całe twarze, był unikatowy dla każdego członka plemienia. Niektórzy wodzowie używali moko zamiast podpisu pod kontraktami z pierwszymi Europejczykami, którzy odwiedzili Nową Zelandię. Ponieważ moko pokrywał również wargi, przez jakiś czas po wykonaniu zabiegu niemożliwe było normalne jedzenie i właściciel tatuażu dostawał płynny pokarm przez specjalną tubę.
Podobne znaczenie jak tatuaż miały rytualne blizny wykonywane przez wiele plemion w zachodniej Afryce i Nowej Gwinei. Nosili je nie tylko wojownicy. W wielu kulturach bliznami ozdabiały się kobiety, sygnalizując w ten sposób, że są dojrzałe i gotowe do znoszenia bólów porodowych. W plemieniu Ga’anda w Nigerii pierwsze blizny wykonywano na czole dziewczyny, kiedy przyszły mąż zapłacił za nią jej rodzicom.
Gdyby Scarlett mieszkała wśród Surma i Mursi w Etiopii, musiałaby nosić w dolnej wardze i uszach ozdoby wielkością dorównujące talerzykom deserowym. Na pewno sama by tego chciała, bo dyski umieszczane w wargach są w wielu kulturach dowodem bogactwa i wysokiej pozycji społecznej. Natomiast gdyby pochodziła z plemienia Ndebele w południowej Afryce lub z plemienia Kayan w Birmie, nosiłaby liczne pierścienie na szyi, przez co wyglądałaby jak żyrafa.
Gdyby Scarlett, ofiara mody w swoich czasach, urodziła się w Chinach, na pewno marzyłaby o tym, aby mieć skrępowane stopy. Ta tortura praktykowana przez tysiąc lat początkowo również miała za zadanie podkreślić społeczną pozycję rodziny, jednak szybko zaczęli ją stosować ubożsi mieszkańcy wsi.
Krępowania stóp rozpoczynano po ukończeniu przez dziewczynkę sześciu lat. Najpierw stopy moczono w wywarze z ziół i zwierzęcej krwi, który zmiękczał skórę, a paznokcie obcinano jak najkrócej, by nie wrastały w ciało. Potem kolejno łamano cztery palce z wyjątkiem największego i podwijano je pod stopę, która uzyskiwała w ten sposób charakterystyczny, trójkątny kształt. Następnie stopy owijano ciasno bawełnianymi i jedwabnymi bandażami zanurzonymi w roztworze ziół, które po wyschnięciu jeszcze ciaśniej krępowały ciało. Co kilka dni stopy odwijano, przemywano ziołami i kontrolowano paznokcie, po czym ściskano jeszcze mocniej. Cały proces zmniejszania stóp trwał dwa lata. W skrępowane kończyny często wdawały się infekcje i martwica, zdarzało się, że pozbawione krążenia palce odpadały od ciała. Idealna stopa, zwana złotym lotosem, miała ok. 7,5 cm długości, była więc wielkości paczki papierosów. Kobiety o zdeformowanych stopach mogły chodzić jedynie drobnymi kroczkami z charakterystycznym kołysaniem biodrami. Ten sposób poruszania się, zwany chodem lotosu, działał na mężczyzn jak afrodyzjak.
Gangreny i ból
Jednak chyba największego pecha Scarlett miałaby wtedy, gdyby próbowała dorównać europejskim i amerykańskim ideałom mody w XX i XXI w.
Jak to, zapytacie, przecież nikt już nie krępuje stóp. Jednak dziś wiele kobiet podkreśla swoją pozycję społeczną, seksualną atrakcyjność lub status majątkowy, chodząc przez wiele godzin dziennie na ultrawysokich obcasach, narażając się na skrócenie mięśni łydek, uszkodzenia kostek, artretyzm kolan, wrastanie paznokci, nagniotki, odciski, pęcherze, halluksy i zniekształcenia stawów. Tysiące kobiet wybiera ten rodzaj obuwia z podobnego powodu, dla którego Chinki krępowały stopy: ze względu na kołyszący chód. Podobno Marylin Monroe, aby zwiększyć ten efekt, zamawiała u szewca obcasy różnej wysokości.
W latach 70. XX w., kiedy modne były wysokie platformy, dochodziło z ich powodu do wielu wypadków samochodowych. Eksperymenty pokazały, że przy prędkości ok. 40 km/h wydłużają drogę hamowania o ok. 3 m. W latach 90., kiedy platformy powróciły do łask, policja brytyjska uznała ich noszenie podczas prowadzenia samochodu za wykroczenie takie jak picie czy rozmowę przez telefon.
No tak, powiecie, ale nikt nie płonie już żywcem z powodu długiej spódnicy. W 2004 r. Sienna Miller przywróciła modę na długie, powłóczyste spódnice boho. W 2005 r. jeden tylko szpital w Anglii zanotował aż sześć przypadków poważnych oparzeń spowodowanych wyłącznie przez spódnice. Inne części garderoby również powodują wypadki. Słynna tancerka Isadora Duncan zginęła w 1927 r., kiedy jej szal zaplątał się w oś odkrytego samochodu. Podobno jej ciało przez kilka minut wlekło się za pojazdem – to scena godna „Mad Maxa”. W latach 70., kiedy modne były długie, czasem sięgające do ziemi szale, magazyn „American Journal of Medicine” stworzył jednostkę medyczną nazwaną Long Scarf Syndrome (syndrom szala). Znany jest przynajmniej jeden wypadek śmiertelny z udziałem tej części garderoby, kiedy w 1971 r. nadmiernie długi szal pewnej narciarki zaplątał się w krzesełko wyciągu jadące z naprzeciwka.
No tak, powiecie, ale dzisiaj nie spiłowuje się zębów, w każdym razie nie dla urody. Gwiazdy filmowe z lat 30. XX w. często kazały usuwać sobie zęby mądrości, aby uzyskać interesujący efekt zapadniętych policzków. Zęby kazał sobie zaostrzyć Amerykanin Erik Sprague, znany lepiej jako Człowiek-Jaszczurka, który poddał się całej serii operacji plastycznych, m.in. rozszczepieniu języka, by upodobnić się fizycznie do gada.
No tak, powiecie, ale przynajmniej panie nie noszą dziś masowo gorsetów, narażając się na choroby jak ze spisu treści encyklopedii medycznej. Ale za to powiększają piersi. Począwszy od 1889 r., stosowano w tym celu zastrzyki z parafiny wynalezione przez austriackiego lekarza Roberta Gersuny’ego. Metoda ta, popularna jeszcze w latach 50. XX w. w Japonii, powodowała formowanie się guzków i blizn, gangreny, zapalenia płuc, liczne infekcje, zatory żylne, uszkodzenie systemu immunologicznego oraz nowotwory – i nierzadko kończyła się śmiercią. Ale nawet prowadzone dzisiaj operacje powiększania piersi, uchodzące za bezpieczne, wiążą się z poważnym obciążeniem organizmu. Najbardziej drastycznym tego przykładem była zmarła w 2000 r. gwiazda porno Lolo Ferrari, która dzięki 22 operacjom osiągnęła obwód 180 cm w klatce piersiowej. Ferrari cierpiała na nieustanne bóle kręgosłupa, których nie łagodziły specjalnie dla niej skonstruowane biustonosze. Nawet przy niewielkim powiększeniu piersi wiele kobiet cierpi z powody utraty czucia, nieustannego bólu i twardości biustu.
Powszechnie akceptowane operacje plastyczne w naszej kulturze obejmują nie tylko piersi. Niejaka Sarah Burge, była modelka „Playboya”, znana też jako Żywa Barbie, przeszła ponad sto operacji plastycznych – według Księgi rekordów Guinnessa najwięcej na świecie. Burge wydała 850 tys. dol. za liczne operacje nosa, lifting pośladków, powiększenie piersi, liposukcję twarzy, szczęki, bioder i ud, operację brzucha, powiek i podbródka.
No tak, ale moda dzisiaj nie zabija, powiecie. W 2013 r. po zawaleniu się szwalni Rana Plaza w Bangladeszu zginęło 1137 osób.
Spójrzmy prawdzie w oczy: moda wiąże się z poważnym uszczerbkiem dla zdrowia, a czasem także stanowi zagrożenie dla życia. Niestety nie tylko dla modniś i modnisiów.
Szczątki jednego z najsłynniejszych władców Majów pozwalają sobie wyobrazić ból, jaki towarzyszył zabiegom upiększającym w tej kulturze: przednie zęby władcy zostały spiłowane do kształtu przypominającego odwróconą literę T