Senator z Florydy jest w sondażach 15–20 punktów za Donaldem Trumpem, ale to on jest faworytem bukmacherów do partyjnej nominacji
Klaruje się wyścig o prezydencką nominację Partii Republikańskiej. Na siedem tygodni przed startem prawyborów, realne szanse na nią mają multimilioner Donald Trump oraz senatorowie Ted Cruz i Marco Rubio. A to oznacza, że jeśli republikanie chcą odzyskać władzę w Białym Domu, najlepszym kandydatem jest ten ostatni.
Stawce 14 kandydatów od pięciu miesięcy przewodzi Trump, którego popiera według ostatnich sondaży 30–35 proc. republikańskich wyborców. Nie zmieniła tego nawet wyjątkowo kontrowersyjna wypowiedź, by całkowicie zakazać wjazdu do USA wszystkim muzułmanom do czasu, aż Kongres nie wymyśli sposobu na zapewnienie bezpieczeństwa kraju. Bezpośredniość Trumpa podoba się wielu sympatykom republikanów, ale niepokoi ich kierownictwo, które się obawia, że nie ma on szans na pokonanie Hillary Clinton, a dodatkowo psuje wizerunek partii.
Spośród pozostałych pretendentów połowa ma poparcie poniżej 3 proc. i ich trwanie w wyścigu jest trochę bezsensowne. Na dobre już chyba trzeba skreślić byłego faworyta Jeba Busha, który mimo że pochodzi z wpływowej rodziny, nie potrafi przekonać do siebie wyborców, i wskazywanego przez pewien czas jako czarnego konia gubernatora Ohio Johna Kasicha. Tych, którzy regularnie uzyskują dwucyfrowe poparcie, jest czterech – Trump, jeszcze jeden kandydat spoza polityki, emerytowany neurochirurg Ben Carson, oraz wspomniani Cruz i Rubio. Carson, który w pewnym momencie nawet dogonił Trumpa, zaczął się gubić, zwłaszcza w kwestiach bezpieczeństwa.
Realne poparcie wśród kandydatów establishmentowych mają zatem tylko Cruz i Rubio. W ogólnokrajowych sondażach nieco lepiej wypada ten pierwszy – chce na niego zagłosować 15–18 proc. republikańskich wyborców, podczas gdy na Rubio – 13–15 proc. Jednak to Rubio ma większe szanse. Cruz znajduje się gdzieś pomiędzy Trumpem a Rubio, co w sytuacji rozjeżdżania się Partii Republikańskiej na dwa obozy jest raczej obciążeniem niż atutem. Dla kontestujących waszyngtońską politykę zwolenników Trumpa jako urzędujący senator nie jest człowiekiem spoza układu i na dodatek nie ma jego politycznej niepoprawności. Cruz mógłby przejąć ich głosy tylko, gdyby Trump się wycofał. Z kolei dla tych republikanów, którzy szukają kogoś bardziej umiarkowanego, Cruz jest zbyt konserwatywny i radykalny w poglądach. Takim kimś jest dziś Marco Rubio.
Z punktu widzenia strategii wyborczej 44-letni senator z Florydy jest teraz dla republikanów optymalnym rozwiązaniem. Będąc nową twarzą w Waszyngtonie, może przyciągnąć tych, którzy są zmęczeni polityką i uważają, że Clinton jest w niej obecna zbyt długo. Jako syn kubańskich imigrantów może liczyć na poparcie Latynosów, szczególnie że opowiada się za reformą imigracyjną i uregulowaniem statusu nielegalnych imigrantów. W kwestiach światopoglądowych jest konserwatywny, ale bez radykalizmu. Zapowiada bardziej zdecydowaną politykę zagraniczną niż ta, którą prowadzi Barack Obama. Na dodatek jest młody, przystojny, dobrze wypada w telewizji. O tym, że to Rubio zdobędzie nominację, przekonani są też bukmacherzy. Choć w ogólnokrajowych sondażach jest on dziś 15–20 pkt proc. za Trumpem, wszystkie spośród kilkunastu firm, które przyjmują takie zakłady, przewidują, że to Rubio wygra.
Senator z Florydy ma jeden słaby punkt. W żadnym ze stanów, w których odbędą się pierwsze prawybory, nie prowadzi. Zwycięstwo lub porażka w pierwszych kilku głosowaniach zwykle determinują dalszą rywalizację. Jeśli Rubio nie wygra w lutym w Iowie, New Hampshire, Karolinie Południowej lub Newadzie, raczej już nie dogoni Trumpa. Nawet mimo że jest od niego lepszym kandydatem.