Obawa przed przenikaniem islamskiego terroryzmu na własne terytorium to niejedyny powód zaangażowania Moskwy w wojnę. I nie najważniejszy.
Rosja zamierza na poważnie włączyć się w rozwiązywanie kryzysu w Syrii – a dokładniej w zapobieganie temu, by został on rozwiązany nie po jej myśli. Wczoraj Rada Federacji, czyli wyższa izba rosyjskiego parlamentu, zaaprobowała wniosek Władimira Putina o zgodę na użycie sił powietrznych w Syrii, a po południu rosyjskie samoloty rozpoczęły pierwsze naloty.
Wniosek został złożony wczoraj rano, a głosowanie nad nim odbyło się przy zamkniętych drzwiach. – Rada Federacji jednogłośnie poparła prośbę prezydenta – za udzieleniem zgody oddano 162 głosy – poinformował szef kremlowskiej administracji Siergiej Iwanow. Zgodnie z rosyjską konstytucją użycie wojska poza granicami kraju wymaga zgody parlamentu. Po raz ostatni Putin zwracał się o nią w marcu zeszłego roku, krótko przed aneksją Krymu, po czym w czerwcu zeszłego roku Rada Federacji mu jej ponownie udzieliła.
Iwanow podkreślił, że wniosek został złożony dlatego, że z prośbą o pomoc militarną zwrócił się syryjski prezydent Baszar al-Asad, zatem rosyjska interwencja będzie się różnić od nielegalnych w świetle prawa międzynarodowego nalotów państw zachodnich, zaś zgoda dotyczy tylko lotnictwa i nie ma planów, by do Syrii wysyłać także oddziały lądowe. – Tu nie chodzi o osiąganie jakichś celów w polityce zagranicznej czy zaspokajanie naszych ambicji, o co często oskarżają nas nasi zachodni partnerzy. Chodzi wyłącznie o narodowy interes Federacji Rosyjskiej – zapewniał Iwanow. Wyjaśnił, że Rosja jest coraz bardziej zaniepokojona rosnącą liczbą jej obywateli, którzy wyjeżdżają walczyć w szeregach Państwa Islamskiego, zatem lepiej, by teraz podjęła wyprzedzające działania poza granicami kraju, niż za jakiś czas musiała się mierzyć z problemem na swoim terenie.
Trudno zarzucić Iwanowowi nieprawdę, bo Rosja faktycznie obawia się, że dżihadyści mogą zdobyć duże wpływy na Kaukazie i w Azji Centralnej, ale nie jest to cała prawda. Równie mocno Moskwa obawia się odsunięcia od władzy swojego sojusznika Asada. W Tartus w północno-zachodniej Syrii od lat 70. zeszłego wieku mieści się baza rosyjskiej marynarki, której dalsze istnienie jest zależne od tego, kto będzie w przyszłości rządzić tym krajem. A ponieważ jest to jedyna obecnie zagraniczna baza wojsk rosyjskich poza krajami postsowieckimi i na dodatek znajduje się w strategicznie bardzo ważnym miejscu, jej utrata byłaby dla interesów Kremla potężną stratą.
Rosja, włączając się w konflikt, chce zatem zapobiec sytuacji, w której to Zachód sam będzie decydował o przyszłości Syrii. Ale przy okazji zamierza wykorzystać swój udział do przełamywania izolacji międzynarodowej związanej z agresją na Ukrainę. Nie przypadkiem w poniedziałkowym wystąpieniu na forum ONZ Putin wzywał do stworzenia międzynarodowej koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu na wzór tej z czasów II wojny światowej przeciw hitlerowskim Niemcom i podkreślił, że Rosja będzie jej kluczowym elementem. Skoro po II wojnie światowej mocarstwa decydowały o losach świata i dzieliły się strefami wpływów, to – według Putina – tak samo powinno być i teraz. Rosyjski udział w walce z Państwem Islamskim – który może się okazać czynnikiem przeważającym szalę – oraz w zakończonych sukcesem rozmowach nuklearnych z Iranem mają według planów Kremla przekonać Zachód, że Rosja jest niezbędnym elementem światowego ładu, zatem nie tylko trzeba znieść sankcje gospodarcze, ale także uznać jej specjalne prawa na obszarze postsowieckim.
Na razie jednak przynajmniej Amerykanie mają mieszane uczucia co do rosyjskiego zaangażowania. – Dziś rano przedstawiciel Rosji w Bagdadzie poinformował personel ambasady USA, że rosyjskie samoloty zaczynają operację w Syrii przeciw Państwu Islamskiemu, i domagał się, aby amerykańskie samoloty unikały w tym czasie syryjskiej przestrzeni powietrznej. Z zadowoleniem przyjęlibyśmy konstruktywną rolę Rosji w tym konflikcie, ale jej dzisiejsze działania w żaden sposób nie wskazują na taką rolę i nie zmienią naszych operacji – oświadczył wczoraj przedstawiciel Pentagonu.
Co więcej, amerykańscy wojskowi mają spore wątpliwości, czy celem rosyjskiej obecności w Syrii faktycznie jest walka z Państwem Islamskim. – Widzieliśmy przewożone tam bardzo zaawansowane systemy obrony przeciwlotniczej, widzieliśmy przewożone tam pociski typu powietrze-powietrze. Nic nie wiadomo o tym, by Państwo Islamskie miało samoloty, które wymagają użycia pocisków SA-15 i SA-22 ani żadnych zaawansowanych systemów obrony przeciwlotniczej. One nie są tam z powodu Państwa Islamskiego, lecz z jakiegoś innego – zwrócił uwagę w poniedziałek gen. Phillip Breedlove, główny dowódca sił NATO w Europie.