O górnikach najgłośniej jest wtedy, gdy pod ziemią zginą ludzie albo gdy protestują, nie daj boże w Warszawie.
W dobrym tonie wśród polityków jest też udział w barbórkowej biesiadzie. O programie dla Śląska słyszeliśmy w styczniu, gdy pani premier osobiście jeździła gasić pożar po protestach związanych z zapowiedzią likwidacji kopalń. Wczoraj rząd ogłosił go na specjalnym wyjazdowym posiedzeniu. O planach wobec regionu mówiła też opozycyjna kandydatka na premiera. Znów przez wszystkie przypadki odmieniano słowo „priorytet”. Powody najazdu na Śląsk polityków prosto wyjaśnił Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności: „Każdy wie, że kto wygrywa wybory na Śląsku, ten wygrywa wybory w kraju”, skarżąc się jednocześnie, że nikt ze związkowcami owego programu nie konsultował. Śląsk to z jednej strony 4 mln głosów w wyborach, z drugiej – potencjalna groźba protestów pracowników wielu branż, które radzą sobie kiepsko.
„Śląsk 2.0 – Program wsparcia przemysłu województwa śląskiego i Małopolski Zachodniej” to niemałe pieniądze (chociaż wiele w ramach programów, które i tak obowiązują) na infrastrukturę, rewitalizację, wsparcie biznesu, stref ekonomicznych, eksportu węgla, a nawet ulgi w akcyzie dla najbardziej energochłonnych przedsiębiorstw. W rządowym dokumencie czytamy, że rządy innych państw stosują takie rozwiązania od dawna, co stawia w gorszej sytuacji np. naszą branżę hutniczą. Skoro inni robią od dawna, to i my pewnie mogliśmy. Wzięliśmy się do tego za pięć dwunasta. Zwykle za zaniechania i spóźnione działania polityków płacą zwykli ludzie. Tym razem polityczną cenę mogą zapłacić też rządzący.