Członkowie Sojuszu zdecydują o powstaniu sił szybkiego reagowania, które na miejsce konfliktu będą mogły być przerzucone w ciągu 48 godzin
Szczyt NATO, jakiego w historii jeszcze nie było / DGP
Choć politycy mają tendencję do określania niemal każdego większego spotkania jako historyczne i przełomowe, tym razem nie będzie w tym przesady – rozpoczynający się jutro w Newport w Walii szczyt NATO naprawdę będzie najważniejszy dla Sojuszu od zakończenia zimnej wojny. Stawką jest to, czy będzie on postrzegany jako realna siła militarna mogąca się przeciwstawić agresji w Europie.
Początkowo głównym tematem szczytu miało być podsumowanie kończącej się w tym roku 13-letniej obecności Sojuszu w Afganistanie, jednak zmianę priorytetów wymusiły postępy bojowników Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii, konflikt wewnętrzny w Libii, a przede wszystkim podsycana przez Rosję wojna we wschodniej Ukrainie i szerzej – rosyjski ekspansjonizm, na który NATO musi odpowiedzieć.
– Jeśli Sojusz nie pokaże, że potrafi odpowiednio zareagować na rosyjskie działania na Ukrainie, to nie będzie miało już znaczenia, co mówi na temat Bliskiego Wschodu, wydarzeń na Oceanie Indyjskim czy gdziekolwiek indziej. Agenda tego szczytu jest długa, ale tak naprawdę liczy się tylko jeden punkt – uważa Michael Clarke z londyńskiego think tanku Royal United Services Institute.
Kwestia bezpośredniego zaangażowania się NATO w konflikt nie wchodzi w grę, bo jako że Ukraina nie jest członkiem Sojuszu, nie jest objęta jego gwarancjami. Ukraiński prezydent Petro Poroszenko (będzie w Newport) sygnalizuje wprawdzie chęć przystąpienia do paktu, ale jedyne, na co Kijów może realnie liczyć, to umowa o zaawansowanym partnerstwie. Daje ono krajom niebędącym członkami wcześniejszy dostęp do informacji o planowanych operacjach militarnych, a także obecność w strukturach politycznych Sojuszu. Druga sprawa, która zapewne zostanie zatwierdzona, to pomoc materialno-logistyczna dla Ukrainy – chodzi o paliwo, części zamienne, wsparcie przeciw cyberatakom i pomoc dla weteranów.
Przede wszystkim Sojusz będzie się jednak zastanawiał, jak zabezpieczyć własnych członków, gdyby rosyjska ekspansja wyszła poza Ukrainę. Ponieważ część państw, obawiając się drażnienia Rosji, nie chce się zgodzić na powstanie stałych baz NATO w Polsce czy krajach bałtyckich, pewnie zostanie przyjęta wersja kompromisowa. Zakłada powstanie rotacyjnych sił szybkiego reagowania przenoszonych z kraju do kraju. Liczyłyby one 4–5 tys. żołnierzy, którzy mogliby się znaleźć na miejscu konfliktu w ciągu 48 godzin. Obecnie siły reagowania (NATO Response Force) mają na to pięć dni. – Pomysł jest taki, by mogły się one lekko przemieszczać, ale uderzać mocno – wyjaśniał gen. Philip Breedlove, dowódca sił NATO w Europie.
To najważniejsza część planu gotowościowego, który będzie omawiany. Tu jednak pojawia się wiele wątpliwości. Wprawdzie wczoraj w Tallinie Barack Obama zapewniał przywódców Estonii, Łotwy i Litwy, że art. 5 traktatu waszyngtońskiego zostanie zastosowany, gdyby padły one ofiarą rosyjskiej agresji, ale konflikt na Ukrainie pokazuje, że nie musi przybierać formy otwartego ataku i NATO musi być przygotowane na działania na terytorium któregoś ze swoich członków wrogich sił formalnie bez przynależności państwowej. – Jeśli NATO zauważy na swoim obszarze infiltrację przez anonimowe obce siły i jeśli będzie w stanie dowieść, że to działanie jest inspirowane przez konkretny kraj, art. 5 będzie miał zastosowanie – zapewniał niedawno w wywiadzie Breedlove. Pytanie, czy wszystkie kraje członkowskie będą tego samego zdania, pozostaje otwarte.
Wreszcie do ustalenia na szczycie pozostaje aktualny stan stosunków z Rosją, – czy powstała w 2002 r. Rada NATO – Rosja, ma jeszcze rację bytu, skoro współpraca została zawieszona w maju, i czy należy ją rozwiązać, czy też nie.