Bóg chce, aby wygrał Trump, przekonują zwolennicy prezydenta. Konserwatywna Georgia modli się o zwycięstwo głowy państwa i wierzy w cud.
W poniedziałek ludzie z grupy Evangelicals for Georgia zorganizowali wirtualną modlitwę w intencji reelekcji prezydenta. Pani dziękuje ludziom z Atlanty, kraju i całego świata, którzy zdecydowali się do niej dołączyć online. – 2020 r. jest dla nas wszystkich strasznym doświadczeniem. I takim też był dla Donalda Trumpa – stwierdza. Potem przez Skype’a łączą się z nią kolejne osoby. Wyłącznie biali. Mężczyzna w średnim wieku zanosi się szlochem i mówi, że gdy on i jego żona dowiedzieli się, że prezydent i Melania mają COVID-19, modlili się o jego zdrowie przez trzy godziny. Trump jest bohaterem dla ludzi, dla których wartością numer jeden jest wiara chrześcijańska.
Wirtualne wydarzenie transmitowano z biurowca przy Ferry Road w północnej Atlancie. Obiekt leży na terenie 11. okręgu wyborczego do Izby Reprezentantów, zamieszkanego w trzech czwartych przez białych, ale niespecjalnie zamożnych. Średni dochód na gospodarstwo wynosi tam 55 tys. dol. Wybory wygrywa tu od sześciu lat republikanin Larry Loudermilk i demokraci nawet nie starają się wystawić mocnego kandydata. A kongresmen jest gorliwym trumpistą. W czasie kiedy w zeszłym roku Izba Reprezentantów debatowała nad tym, czy postawić prezydenta w stan oskarżenia i rozpocząć tym samym procedurę impeachmentu, Loudermilk zabrał głos w obronie głowy państwa. „Kiedy Chrystus został niesłusznie oskarżony o zdradę, Poncjusz Piłat dał mu możliwość stanięcia oko w oko z oskarżycielami… W czasie tamtego pozorowanego procesu Piłat dał więcej praw Chrystusowi niż demokraci gwarantują naszemu prezydentowi” – stwierdził.
Organizacje badające, jak kongresmeni głosują na Kapitolu, sytuują go na prawym skrzydle prezydenckiego stronnictwa. Opowiada się za likwidacją Obamacare, przeciwko aborcji i małżeństwom jednopłciowym, za to za podatkiem liniowym, a nawet – co jednak nie jest na ustach wszystkich republikanów – likwidacją Internal Revenue Service, czyli federalnej skarbówki.
Przy Ferry Road umówiłem się z głęboko religijną Afroamerykanką, która popiera Trumpa. – Prezydent zrobił bardzo wiele dla afroamerykańskiej wspólnoty. Wcale nie jest rasistą – mówi Alecia Scuffold, należąca do jednej z lokalnych kongregacji południowych baptystów. I dodaje, że programy federalne na aktywizację bezrobotnych wyciągnęły wielu ludzi z bezdomności. Należy do mniejszości w mniejszości: 8 proc. spośród Afroamerykanów, którzy głosują na republikanina. Reszta opowiada się za Bidenem. Wbrew temu, co obiecywał cztery lata temu w kampanii Trump, że w 2020 r. poprze go większość Afroamerykanów – jest najgorzej radzącym sobie w tej grupie demograficznej republikaninem.
Alecia podwozi mnie swoim vanem. Przejeżdżamy z północnej do południowej Atlanty i jednocześnie z białej do czarnej Ameryki.
Zatrzymujemy się na światłach przed przejazdem pod wiaduktem przy Decatour Ave. Z ciemności tunelu wyłaniają się sylwetki ludzi. To bezdomni, którzy w przejściu podziemnym zbudowali swoje życie w czymś na kształt pokoików, sklejonych z kartonu i wyściełanych kocami. Pytam ją, czy Trump im też pomaga. – Pomógłby, ale oni nie chcą dać sobie pomóc – odpowiada. Kiedy liberalna Ameryka dyskutuje o tym, że Afroamerykanie są na marginesie i nie interesuje ich życie społeczne, bo przez dekady segregacji biali nie wyciągali do nich ręki – te słowa brzmią jak relacja ofiary syndromu sztokholmskiego.
Nie wszyscy głęboko religijni protestanci są zachwyceni prezydentem. Pod koniec sierpnia na portalu The Hill pojawił się list napisany przez Ryana i Katherine Hulburtów, małżeństwo białych ewangelikanów z Georgii. „Sumienie nie pozwala nam zagłosować na prezydenta. (...) Jesteśmy świadkami fatalnych skutków polityki obecnego rządu wobec najsłabszych, przede wszystkim uchodźców i imigrantów. Należymy do tych religijnych wyborców, którzy cztery lata temu popełnili błąd, ale drugi raz tego nie zrobią” – stwierdziła para w liście. Ich zdaniem polityka imigracyjna Trumpa to okrutne sprzeniewierzenie się chrześcijańskim zasadom, których obecny prezydent gorliwie obiecywał w 2016 r. bronić. Zacytowali też wyniki sondażu zamówionego przez stację Fox News, wedle którego Trump prowadzi wśród białych ewangelikanów z Bidenem 38 proc., ale z Hillary Clinton wygrał aż 61 proc. Spadek jest znaczny.
Nawet wśród części ewangelików widać rozczarowanie i zmęczenie Donaldem Trumpem
Tekst powstał przy wsparciu Fundacji Heinricha Boella
analiza

Brzoskwiniowy Stan – Georgia – z bastionu konserwatystów zmienia się w swing state. Dlaczego wyborcy przestali głosować na republikanów, a szansę na sukces zyskał Joe Biden

Atlanta. Stolica Georgii. Inaczej Wielkie A, albo Nowy Jork Południa. W czasie inwazji atlanckiej w 1864 r., czyli ofensywy wojsk Północy na Konfederację, spalił ją gen. William Sherman. Traumę tamtych wydarzeń utrwala kontrowersyjny dziś klasyk, czyli „Przeminęło z wiatrem”. Południowa część miasta to taki amerykański Wałbrzych. Dobrze już było. Średni dochód na gospodarstwo wynosi tu nieco mniej niż 40 tys. dol. rocznie, a w całej Ameryce – 70 tys. Bezrobocie jeszcze przed pandemią sięgało tu 16 proc., kiedy w reszcie kraju przeciętnie przed rokiem nie przekraczało 3,5 proc.
Rządzący Georgią republikanie upchnęli zamieszkałe w większości przez Afroamerykanów osiedla w jeden kompaktowy okręg wyborczy nr 5 do Kongresu. Ta mniejszość etniczna stanowi tu 58 proc., a w USA ogółem niecałe 13 proc. Prawica odgrodziła tradycyjnie lewicowy elektorat kordonem, a okoliczne ziemie podzieliła tak, żeby na nich wygrywać. W tym roku po raz pierwszy od 28 lat sondaże pokazują, że demokrata może w wyborach prezydenckich wygrać z republikaninem. Dlatego Joe Biden był tu parę razy.
Nic tak nie działa w polityce jak żałoba. W tym roku demokraci z tego skorzystali, kiedy latem zmarł wieloletni kongresmen z 5. okręgu John Lewis. Był ostatnim z tzw. Wielkiej Szóstki liderów ruchu praw obywatelskich i przewodniczącym Pokojowego Komitetu Koordynacyjnego Studentów w połowie lat 60. Na pogrzeb do kościoła Ebenezer Baptist Church, którego pastorem był kiedyś Martin Luther King, a wcześniej jego ojciec, przyjechał sam kandydat na prezydenta oraz jego były szef Barack Obama.
– Biden jest w porządku. W prawyborach na niego głosowałam. Trochę stary, ale za Obamy było OK, więc myślę, że to taka kontynuacja – mówi nam Justine Fry, członkini tej kongregacji. Ale w jej słowach nie czuje się specjalnej ekscytacji. Chodzi chyba raczej o mniejsze zło. Mimo wszystko w prawyborach lokalna społeczność wolała Bidena niż młodszych Afroamerykanów, senatorów Cory’ego Bookera i Kamalę Harris.
Ludzie stąd w zasadzie nie mają wyboru. Nie będą głosowali na Donalda Trumpa, który protestujących przeciwko rasizmowi i przemocy policji wobec Afroamerykanów porównuje do terrorystów i grozi wyprowadzeniem wojska na ulicę. Ani na ubiegającego się o reelekcję senatora Davida Perdue’a, który na jednym z wieców w ostatnim tygodniu przedrzeźniał etniczne korzenie kandydatki demokratów na wiceprezydenta słowami: „Kamala-mala-mala-coś tam coś tam”. Poza tym polityka republikanów w sprawie pandemii nie zachęca biednych ludzi z mniejszości rasowych do poparcia republikanów. Perdue w Senacie głosował przeciwko rozszerzeniu federalnych programów ubezpieczeniowych na osoby zakażone koronawirusem.
Zresztą jeszcze na długo przed zabójstwem George’a Floyda i ruchem Black Lives Matter o drugie miejsce w Senacie z Georgii z ramienia demokratów postanowił zawalczyć 51-letni Raphael Warnock, pastor Ebenezer Baptist Church, czyli w prostej linii następca Martina Luthera Kinga. Ten lider afroamerykańskiej wspólnoty ma w CV zbieżne punkty z Barackiem Obamą. – Pastor Warnock to znakomity organizator. Prawda jest taka, że wielu ludzi jest poza systemem. Wyłączają się niby sami, ale lata opresji wypchnęły ich poza społeczny nawias. Raphael aktywizował ludzi i rejestrował ich do głosowania – mówi nam Teresa D. Southern, rzeczniczka organizacji New Georgia Project, której Warnock szefował przez trzy lata. Partia Demokratyczna jemu i podobnym aktywistom wiele zawdzięcza, bo przez dekadę zmobilizowali tylu wyborców, że Brzoskwiniowy Stan (Peach State – zwyczajowa nazwa Georgii) z reduty konserwatystów stała się swing state. Warto tu przypomnieć, że w Ameryce nie jest się automatycznie wpisanym przez władze powiatu czy miasta na listę wyborców, trzeba się samemu zarejestrować.
Republikanie różnymi trikami zniechęcają do tego Afroamerykanów i Latynosów, dlatego lewica zorganizowała ofensywę z aktywizowaniem mniejszości etnicznych. Zaczęło się to, kiedy w prawyborach 2008 r. wystartował Obama. Teraz zbierają plony. Warnock ma poważne szanse być pierwszym wybranym do Senatu demokratą z Georgii od 20 lat. I pociągnąć ze sobą Joego Bidena, bo Amerykanie lubią – przy rosnącej polaryzacji – głosować en bloc na listę jednej partii.
Ulice południowej Atlanty zasypane są plakatami wyborczymi demokratów, ale nienamawiającymi do głosowania na Bidena. Na takie, w związku z tym, że nikt tu Trumpa nie popiera, szkoda byłoby pieniędzy. Widnieje na nich cytat ze wspomnianego Johna Lewisa: „Uczestnictwo w wyborach to najpotężniejsze pokojowe narzędzie, jakim dysponujemy”.
Ludzie nie będą głosowali na Trumpa, który porównuje ich do terrorystów